środa, 26 sierpnia 2015

Novè

        Niestety Hiszpania przegrała z Holandią. I nie tylko z nimi. W Rio pokonało nas Chile ze wspaniałym Alexisem w składzie. Wygrana z Australią nie była już w stanie niczego zmienić. Wszyscy niedowierzali, ale to stało się faktem – obecni Mistrzowie Europy i Mistrzowie Świata z RPA nie wyszli z grupy. Chłopcy byli bardzo smutni, ale przecież wiedzieli, że nie zawsze można wszystko wygrywać. Część zawodników wróciła do kraju, inni wyjechali na wakacje, a niektórzy zostali z nami w Brazylii.
        Po meczu z Australijczykami moja przyjaciółka w końcu powiedziała piłkarzowi o ciąży, a ten skakał z radości jak małe dziecko. Podobno zawsze chciał mieć dużą rodzinę. Nie obchodziło go te dziesięć lat różnicy wieku. Liczyli się tylko oni i ich dzieci.
        W czasie rozgrywek miałam okazję poznać kilku genialnych piłkarzy – między innymi Casillasa, Alonso. Spotkałam się też z chłopakami z FCB. No i Fabsiu po odpadnięciu z dalszych rozgrywek też spędzał z nami sporo czasu. On również zdążył przywiązać się do malutkiego Milana i do mnie chyba też. Wspaniały z niego kumpel. Ale jak puścić go z Gerem w samopas – jak małe dzieci! A może nawet gorzej. Ale tacy po prostu byli i chyba nie chciałabym, żeby się zmienili mimo, że czasem okazywali się bardzo męczący. No, ale czas wrócić do żywych. Właśnie skończył się finał, a ja byłam bardzo nie pocieszona wynikiem. Zresztą tak samo jak moi towarzysze. W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam:
- Zara znalazła mi mieszkanie w Barcelonie. Od października będę studiować na Uniwersytecie Barcelońskim – a im normalnie kopary opadły.
- Co? – nie wierzył Gerard.
- Ale jak to? – wtrącił się Fàbregas.
- Czemu nam nie powiedziałaś? – zapytała piosenkarka.
- Bo szukałam odpowiedniego momentu… - nieśmiało odrzekłam.
- Kiedy podjęłaś decyzję?
- W marcu podpisałam papiery. Po tym jak ode mnie wyjechaliście.
- Kochana, tak się cieszę! – rzucił się na mnie Cesc.
- Cały rok spędzisz z nami!
- I będziesz obserwowała jak ten maluszek w moim brzuszku się rozwija – uśmiechnęła się promiennie moja przyjaciółka.
- Też się cieszę. Już się nie mogę doczekać.
- Pomożemy ci z przeprowadzką i w ogóle – zaproponowali wspólnie Cesc i Geri.
- Och, kochani jesteście. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych przyjaciół.

        Prosto z Brazylii Shaki, Ger i Milo postanowili polecieć do Kolumbii, żeby odwiedzić rodzinne strony piosenkarki. Namawiali mnie, żebym do nich dołączyła, ale stwierdziłam, że wrócę do Polski, spakuję wszystkie rzeczy, a tydzień później pojawię się w Barcelonie.


***
Obiecuję, że kolejny będzie dłuższy.
I oczywiście coraz więcej będzie Neymara. ;)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Vuitè

        W końcu nadszedł 10 czerwca 2014 roku. Dzień wylotu. Moja przyjaciółka leciała z synkiem z Barcelony i miała mieć międzylądowanie w Berlinie, gdzie do nich dołączyłam i razem polecieliśmy już do São Paulo.
        Po radosnym i emocjonalnym przywitaniu na lotnisku wsiedliśmy we trójkę do samolotu. Lot był bardzo długi, ale nie nudziłyśmy się. Pomagałam Mebarak tworzyć teksty piosenek na kolejną płytę, czytałam Milowi bajki. W międzyczasie wygadałam się też, że byłam tłumaczem najnowszej książki o Dumie Katalonii, a moją towarzyszkę prawie zatkało. Niby wiedziała, że świetnie posługiwałam się katalońskim, chociaż z nią rozmawiałam po hiszpańsku. Wiedziała też, że studiowałam dziennikarstwo, ale nigdy nie pomyślała, że mogłabym tłumaczyć książki i to na dodatek o jej znajomych i przyjaciołach. Ja szybko jej wyjaśniłam, że to w sumie tak szybko się stało, ale ona i tak nie mogła wyjść z podziwu. Cieszyła się moim szczęściem i uznała, że to mogła być dla mnie dobra okazja na wybicie się. Ja jednak nie posunęłabym się tak daleko z tego typu stwierdzeniami. To raczej jednorazowa przygoda. Chociaż kto wie?
        Trzynastego czerwca ja, Shaki, Ger i Milo razem pojawiliśmy się na ceremonii otwarcia Mundialu. Czułam się trochę nieswojo, bo towarzyszyły nam tłumy paparazzi, ale cóż poradzić? Musiałam się przyzwyczaić do tego, że moi przyjaciele byli – oprócz tego, że zwykłymi kochającymi ludźmi – także osobami publicznymi.
        Zaraz po ceremonii zaczął się tak zwany mecz otwarcia. Zmierzyły się ze sobą reprezentacje Brazylii i Chorwacji. Po emocjonującej grze Canarinhos zwyciężyli 3:1, a mój przyjaciel niezmiernie się cieszył. No w końcu w spotkaniu brali udział jego kumple z klubu – Dani i Neymar Jr. Szczerze mówiąc, mnie bardziej interesowały jutrzejsze rozgrywki. W Salvadorze La Furia Roja miała się zmierzyć z Holendrami. Oczywiście miałyśmy z Mebarak zasiąść na trybunach i mocno trzymać kciuki. Jednak nasze plany nieoczekiwanie uległy zmianie.
        Jako że nie wolno nam było mieszkać w tym samym hotelu co chłopcy, to postanowiłyśmy, że obie z Milanem zajmiemy jeden wspólny apartament. Tak było wygodniej, bo przecież i tak cały wolny czas spędzałyśmy wspólnie. Jednak nad ranem obudziły mnie dziwne dźwięki dochodzące z łazienki. Zaniepokojona postanowiłam zobaczyć, co się działo.
- Shaki, wszystko w porządku? – spytałam niepewnie.
- Tak, chyba się zatrułam… - posłała mi delikatny uśmiech.
- Na pewno? Jesteś jakaś blada.
- Troszkę słabo się czuję, ale nic mi nie będzie.
- Wiesz, ja zadzwonię do Gera. Zaraz wracam – chciałam iść po telefon, ale blondynka złapała mnie za rękę.
- Nie, po co ma się stresować przed meczem? Nic mi nie jest – nalegała.
- Powiem mu, żeby się nie denerwował, ale nie przyjdziemy dzisiaj na mecz, bo ja się czymś zatrułam, a ty się uparłaś, że mnie nie zostawisz, ok?
- Ach, no ok… - wyszeptała – Ale ty tak bardzo chciałaś zobaczyć to spotkanie.
- Będzie jeszcze okazja. A poza tym ty i Milo jesteście dla mnie ważniejsi – mocno ją przytuliłam.
        Wkrótce obudził się mały Piqué. Po śniadaniu zabrałam go na spacer, żeby piosenkarka mogła odpocząć. Bądź co bądź martwiłam się o nią. Miałam dziwne wrażenie, że coś przede mną ukrywała. Że to nie był pierwszy raz, kiedy wymiotowała. Zdecydowałam, że pogadamy o tym wieczorem.
- Isabel? – zaczęłam.
- Tak?
- Od kiedy wymiotujesz?
- No jak to? Rano miałam delikatne mdłości, ale potem już było w porządku…
- Mebarak! Zbyt dobrze cię znam. – przybrałam bardzo poważny ton głosu – Ile to już trwa?
- Yh.. – westchnęła – Jakieś dwa tygodnie z przerwami.
- A jakie to dokładnie objawy?
- Mdłości, słabsze samopoczucie…
- Wiesz, ja nie chcę nic mówić, ale może powinnaś zrobić test ciążowy? Bo na zatrucie to mi to raczej nie wygląda.
- W sumie trochę mi się spóźnia, ale myślałam, że to przez stres, zmianę klimatu… Ale chyba masz rację.
- To ja zaraz wrócę.
- Dokąd lecisz o tej porze? – nie rozumiała moich zamiarów.
- Kilka ulic stąd jest całodobowa apteka. Idę po test i zaraz będziemy wszystko wiedzieć.
        Założyłam szybko na siebie zestaw od Splendid,
związałam włosy w wysokiego, nieuporządkowanego koczka, chwyciłam plecaczek i wyszłam z hotelu. Kroczyłam powoli kolejnymi uliczkami w poszukiwaniu upragnionego sklepu. Za dnia z całą pewnością szybko znalazłabym to miejsce, lecz nocą było o wiele trudniej. Chciałam się już poddać i przysiadłam na chwilę na drewnianej ławeczce, ale zreflektowałam się i z powrotem podniosłam. Zdeterminowana ruszyłam przed siebie i wypatrywałam świecącego na zielono szyldu. W końcu szczęśliwa stanęłam przed obiektem poszukiwań. Uśmiechnęłam się szeroko i weszłam do środka. Znalazłam test i szybko za niego zapłaciłam. Po wyjściu z lokalu niestety uśmiech zszedł z mojej twarzy. Przed budynkiem kręciła się grupka chłopaków, którzy byli - lekko mówiąc – podpici i hałaśliwi. Nigdy nie lubiłam tego typu sytuacji, bo najzwyczajniej w świecie bałam się tego, co mogli wymyślić. Na całe szczęście nic nigdy z takiej sytuacji nie wyniknęło. Aż do teraz…
- Ej, ślicznotko, a co ty tak sama nocą chodzisz, co? – zaczęli iść w moją stronę.
- Może szuka faceta? – zaśmiał się jeden.
- No, jeśli tak, to ja jestem jak najbardziej za. – rzucił najwyższy z nich – To jak, maleńka? Dasz się zaprosić w jakieś ustronne miejsce?
- Nie – burknęłam.
- Ok, rozumiem. – pociągnął mnie mocno do siebie – Czyli, że wolisz z widownią. Da się zrobić, nie, panowie? – kiwnął na nich – Seks w miejscu publicznym… O, tak, tego mi trzeba. – zjechał jedną dłonią na mój pośladek i przycisnął mój brzuch do swojego wzwodu. Zaczęłam się kręcić i wyrywać, ale na marne – Uspokój się, przecież będzie ci tak samo dobrze jak mnie. Jestem dobry w te klocki – zaczął podnosić moją koszulkę i wpychać pod nią łapska, a jego kumple wygodnie rozsiedli się na ławce naprzeciwko nas oraz bacznie się przyglądali. Jeden z nich nawet wsadził sobie rękę w spodnie i sam robił sobie dobrze. Byli obleśni! Nie krzyczałam, bo wiedziałam, że to i tak nie przyniesie efektu, a co najwyżej ich rozgniewa. Jedyne na co się zdobyłam, to kręcenie się i próbowanie wyrwania się z tych jego łapsk. Było ciemno, więc nawet nie miałam szansy dojrzeć twarzy mężczyzny. A może to i lepiej? Byłam już przygotowana na to, co się miało stać. Łza spłynęła po moim policzku, ale na tym się skończyło. Nagle poczułam…wolność. Otworzyłam oczy. Facet został przez kogoś odciągnięty i dostał w mordę.
- Zapamiętaj sobie, że jak musisz do czegokolwiek zmuszać kobietę, to znaczy, że nie jesteś facetem. A jak wyrządzasz komuś krzywdę, to nie masz prawa nazywać się Brazylijczykiem. – syknął do niego średniego wzrostu mężczyzna w krótkich spodenkach i szarej bluzie, od której kaptur znajdował się na jego głowie. Cała grupka patrzyła na niego oniemiała. Chyba go znali. Przynajmniej tak to wyglądało. Mój wybawca podszedł do mnie i lekko chwycił za dłoń, po czym pociągnął za sobą – Życie ci nie miłe, że szlajasz się nocą po jednej z gorszych dzielnic Salwadoru? – nawet na mnie nie spojrzał.
- Ja… - dalej byłam roztrzęsiona, ale powoli się uspokajałam – To… Ja tylko… Potrzebowałam apteki… Nie wiedziałam, że…
- Nie jesteś tutejsza, prawda? – westchnął – Ale zapamiętaj, żeby nie chodzić nocą po nieznanych miejscach, dobrze? Zwłaszcza w Brazylii. Tu jest dosyć niebezpiecznie. Zwłaszcza dla przyjezdnych kobiet. – zatrzymał się przy białym Audi – Wsiadaj – otworzył przede mną drzwi.
- Co? – zmarszczyłam brwi.
- Słuchaj, nie mam zamiaru znowu cię wyciągać z rąk jakichś napalonych idiotów, a już tym bardziej nie mam zamiaru czytać jutro w gazecie, że zgwałcili jakąś turystkę, ok? – zirytował się – Po prostu bądź tak miła i powiedz mi, gdzie mieszkasz, to cię tam odwiozę, a potem z czystym sumieniem pojadę do siebie.
- „Pestana Convento do Carmo” przy Rua…
- Wiem, gdzie to jest. – przerwał mi – Wsiadasz czy mam cię tam siłą wepchnąć? – kiwnął w stronę pojazdu.
- A jaką mam pewność, że ty nie jesteś taki sam jak tamci, co? Że też nie chcesz mnie… - urwałam w pół zdania i przełknęłam wielką gulę, zalegającą w moim przełyku. Nadal nie widziałam jego twarzy spowitej w mroku.
- Bo cię przed tamtym oblechem uratowałem? – nie odpowiadałam i się nie ruszałam, więc kontynuował – Co? Myślisz, że zrobiłem to, żeby mieć cię dla siebie? – prychnął – Posłuchaj, - zbliżył się do mnie – mi naprawdę nie sprawia przyjemności, kiedy muszę zmuszać dziewczynę do tego, żeby poszła ze mną do łóżka. A już tym bardziej nie posunąłbym się do zrobienia tego siłą. Jeśli sama byś chciała, to powiedziałbym, że czemu nie? Ale widzę, że w tej chwili marzysz tylko o tym, żeby znaleźć się w tym pieprzonym hotelu. Zapewne ze swoim facetem. Więc wsiadaj do auta i nie traćmy czasu na bezsensowne rozmowy – kiwnęłam lekko głową, a następnie wykonałam jego polecenie. Zapięłam pas i poczułam, jak włączaliśmy się powoli do ruchu.
- Nie jestem tu z facetem – wyszeptałam.
- Co? – zerknął na mnie, ale nadal nie widziałam jego twarzy. Kaptur i full cap skutecznie mi to utrudniały. Jednak miałam wrażenie, że już go kiedyś gdzieś widziałam – Zwariowałaś? Przyjechałaś do Salwadoru sama?!
- Nie krzycz na mnie! – oburzyłam się – Nie sama tylko z przyjaciółką i jej dzieckiem.
- No, jeszcze lepiej! Czy wy nie myślicie w ogóle? Po jaką cholerę tu przyjechałyście?
- Na Mistrzostwa Świata. – rzuciłam nieśmiało – Jej partner jest pił… – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Zacisnął palce mocniej na kierownicy i próbował się opanować.
- Posłuchaj… - westchnął głośno – Po prostu nie wychodźcie nigdzie same jak się już zaczyna ściemniać, dobrze? To nie jest zbyt bezpieczne miejsce.
- W porządku. – zatrzymał się tuż przed moim hotelem, ale dalej się nie ruszyłam – Dziękuję. Gdyby nie ty…
- Nie myśl o tym. – dotknął mojej dłoni, a przez ciało przeszły mi ciarki – Zjawiłem się i wszystko jest dobrze, prawda? – w jego głosie słychać było troskę.
- Tak. – uśmiechnęłam się – Dziękuję. Za podwózkę też. Głupio się przyznać, ale ja nawet nie miałam pojęcia, jak wrócić spod tamtej apteki – zarumieniłam się. Całe szczęście, że było ciemno.
- Czyli na coś się przydałem – próbował rozładować napiętą atmosferę, lecz jego dłoń nadal leżała na mojej.
- Powiesz mi, jak się nazywasz?
- Myślę, że to ci do szczęścia nie jest potrzebne – odsunął się.
- Chciałabym znać imię mężczyzny, który mnie uratował.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo  wtedy będziesz mnie kojarzyła z tą nieprzyjemną sytuacją. A tego bardzo bym nie chciał.
- Ale…
- Jeszcze się kiedyś spotkamy.
- W takim razie, do zobaczenia – rzuciłam na odchodne i wysiadłam z samochodu tajemniczego nieznajomego.
        Po kwadransie siedziałyśmy na moim łóżku i odliczałyśmy czas. Jeszcze minuta… Shakira cały czas nerwowo poruszała nogami. Widać było, że się denerwowała. Timer zadzwonił, ale ona się nie ruszyła z miejsca.
- Mogłabyś? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Pewnie. – poklepałam ją po ramieniu i poszłam do łazienki – No już, uspokój się.
- I co?
- Nie wiem, nie popatrzyłam. Ty powinnaś wiedzieć pierwsza – podałam jej plastikowy przedmiot.
- Dwie kreski. Jestem w ciąży! – krzyknęła uradowana.
- Tak się cieszę! – skakałyśmy w kółko ze szczęścia. Nie mogłyśmy się uspokoić. Chciałam, żeby zadzwoniła do Gerarda, ale ona powiedziała, że powie mu to prosto w oczy, po zakończeniu fazy grupowej, kiedy będą mogli się spotkać.

        Położyłam się w wielkim łóżku, lecz nie mogłam zasnąć. Cały czas miałam przed oczami pewnego mężczyznę. Ale nie tego, który mnie napastował, a tego, który mnie uratował oraz odwiózł. Wydał mi się jakiś znajomy. Te krótkie spodenki, luźna bluza z kapturem, full cap z napisem. Moment, co tam było napisane? Przez chwilę w blasku świateł policyjnych udało mi się dostrzec to hasło. Moment… To było coś takiego… Em… „TOISS”. Już gdzieś to słyszałam. I widziałam gdzieś taką czapkę. No tak! Widziałam ją u Rafaelli Beckran. Ale moment… Czy to znaczyło, że… O, cholera! Czy ten mężczyzna to mógł być jej brat?!

wtorek, 18 sierpnia 2015

Setè

        Piłkarz czekał na mnie w aucie przed lotniskiem. Przywitałam się z nim i pojechaliśmy do jego domu. Tam od razu podbiegł do mnie mały Milo, a ja znowu się wzruszyłam. Przytuliłam mocno Shakirę i poszłam pobawić się z maluszkiem. Po godzinie nakarmiłam go i położyłam spać. Zeszłam na dół do salonu. Siedzieli tam moi gospodarze. Byli zasmuceni. Usiadłam na drugiej kanapie i zagapiłam się na widok za oknem.
- W poniedziałek o 20:00 w katedrze – powiedział Katalończyk.
- Mogę jechać z tobą?
- Pewnie.
- Ja jutro wyjeżdżam na koncert w Madrycie i nie mogę pójść. Proszę, przekaż im ode mnie wyrazy współczucia – zwróciła się do mnie Kolumbijka.
- Ok. W takim razie załatwię sobie już bilet powrotny.
- Może zostaniesz na jakiś czas? – zapytał Gerard.
- Geri, dobrze wiesz, że jeśli chcę jechać na Mundial, to muszę wszystko szybko pozaliczać i nie mogę sobie teraz pozwolić na przerwę w nauce…
- Tak, wiem – potarł twarz dłońmi.
        Poszłam do „mojego” pokoju, otworzyłam stronę z rezerwacją biletów i zabukowałam ten poniedziałkowy o 23:15. Prosto z nabożeństwa udam się na lotnisko. Tito, czemu nas zostawiłeś?! – krzyczałam w myślach, spoglądając na świecące na niebie gwiazdy.

***

        Całą niedzielę i większą część poniedziałku zajmowałam się Milanem. Koło szesnastej przyjechała po niego babcia i zabrała do siebie. Pożegnałam się z malcem i poszłam na górę przygotować się na… No właśnie – na co? Na uroczystość? Chyba nie można tego tak nazwać, bo to słowo zwykle kojarzy się z czymś przyjemnym i wesołym.
        Wybrałam czarne jeansy-rurki z wysokim stanem od Victorii Beckham i czarną prostą koszulę. Dobrałam również czarne baleriny, bo zaraz po pogrzebie miałam lot, a poza tym Tito zawsze mi mówił, że na płaskim obcasie lepiej wyglądałam… Czarna mała torebka, do której spakowałam chusteczki, dokumenty, portfel i klucze oraz duże ciemne okulary dopełniały zestaw. Włosy spięłam w nieokrzesany kok. O 18:30 byłam gotowa. Pomogłam Gerardowi zawiązać krawat i wsiedliśmy do samochodu. Mieliśmy się spotkać z piłkarzami przed katedrą.
        Gdy przyjechaliśmy, zauważyłam już Fabsa i Alexisa. Podeszłam do nich się przywitać. Szkoda, że musieliśmy spotkać się w takich okolicznościach… Ktoś dołączył do naszej grupki. Był to kapitan drużyny.
- Nika, a co ty tu robisz? – był wyraźnie zdziwiony.
- Przywiązałam się do niego, Carles. – rzuciłam mu się w ramiona – Przecież to taki kochany człowiek! Dlaczego? – wyszeptałam mu w ramię. Puyol zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Każdy z nas zadaje sobie to pytanie. Wiesz, - odgarnął niesforny kosmyk z mojej twarzy – Tito ucieszyłby się z twojej obecności. – próbował mnie pocieszyć, ale łzy znów wyrywały się z moich oczu – Możemy pogadać na osobności? – spytał niepewnie.
- Pewnie, co się dzieje?
- Wiesz, że cię bardzo lubię i uważam, że wiele wnosisz do drużyny, jak jesteś z nami? – bardziej stwierdził, a ja pokiwałam głową, potwierdzając – Więc chciałem, żebyś wiedziała pierwsza. Oni nie mają o niczym pojęcia – wskazał na piłkarzy.
- Ale o co chodzi?
- To mój ostatni sezon – wyznał.
- Co? Ale… - niedowierzałam.
- Nie odchodzę do innej drużyny. Po prostu nie przedłużam kontraktu i kończę karierę sportową. Te ostatnie kontuzje dały mi się we znaki. Nika, ja się już starzeję – uśmiechnął się nieznacznie.
- Zawsze będziesz dla mnie legendą, Carles.
        Ceremonia przebiegała spokojnie. Wzruszyłam się. Zresztą nie tylko ja. Dalej nie mogłam uwierzyć w to, że już go nie było… Wiedziałam, że będę płakać i dlatego też nie zrobiłam sobie makijażu. Nie obchodziło mnie, co ktoś mógł sobie o mnie pomyśleć. Ja tu przyszłam, żeby pożegnać cudownego człowieka, przyjaciela, który dawał mi oparcie.
 Ostatnie pożegnanie wspaniałego trenera dobiegło końca. Piłkarze wyszli z katedry. Kroczyłam pod ramię z Gerardem. Nagle ktoś objął mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął. Obróciłam się w jego stronę.
- Lio! – odwzajemniłam przytulaska.
- Nika, jak ja cię dawno nie widziałem – zakleszczył mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Szkoda, że takie okoliczności…
- Dobrze, że przyjechałaś.
- À propos przyjeżdżania. – wtrącił się Piqué – Mama dzwoniła i mam odebrać Milana, bo strasznie płacze. Przepraszam, ale w takim wypadku chyba nie dam rady cię odwieźć – mówił smutny.
- Nie ma problemu. Jestem już dużą dziewczynką i potrafię zadzwonić po taksówkę. Daj mi tylko torbę z auta. – odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek na pożegnanie – Trzymaj się.
- Chwila, moment. – zagadał Messi – Jakie „odwieźć”? Gdzie ty się wybierasz?
- Kwadrans po jedenastej mam lot do Polski.
- Już lecisz?
- Tak. Jest środek semestru. Nie mogę zostać. Zobaczymy się w Brazylii – puściłam mu oczko, siląc się na uśmiech, choć zapewne bardziej przypominało to grymas.
- W takim razie nie martw się Ger, ja ją odwiozę i dopilnuję, żeby cała i zdrowa wsiadła do samolotu.
- Dzięki stary – podali sobie dłonie i Katalończyk odjechał.

        Argentyńczyk zaś zapakował mnie do swojego pojazdu i zawiózł na El Prat. Siedział ze mną i czekał do odprawy. Piliśmy kawę i gadaliśmy o różnych rzeczach. W końcu trzeba było się pożegnać…


***
Drugi z kategorii smutnych.
A czy ostatni? Nie wiem. Możliwe.
Chcecie wiedzieć, dlaczego wprowadziłam wątek Vilanovy?
Cóż, to przyszło tak znienacka.
Po prostu chciałam go w jakiś sposób uwiecznić w tej historii.
Kolejny rozdział będzie już o wiele dłuższy
i bardziej...ekscytujący?
Sama nie wiem, jak to określić,
ale zapewne Wy zrobicie to za mnie po przeczytaniu kontynuacji. ;)
Zdradzę tyle, że będzie się "trochę" działo.
Besos!

sobota, 15 sierpnia 2015

Sisè

        Dwudziesty drugi kwietnia – właśnie wróciłam z rodzinnego miasteczka, gdzie spędziłam Wielkanoc. Było bardzo miło. Spotkałam się z Zarą. Byłam też na imprezce, na której pojawili się moi starzy kumple i kumpele z liceum. Było świetnie. Dawno się tak nie wyszalałam. Powróciłam na chwilę do beztroskich czasów nastoletniego życia, kiedy to moim największym problemem była kwestia ubioru. Choć musiałam przyznać, że niewiele się w tej kwestii zmieniło…
        Nazajutrz udałam się już na zajęcia. Nie mogłam ich sobie w żadnym wypadku odpuścić. Nie miałam pojęcia, kto wymyślił, że już trzy dni po przerwie świątecznej miałam mieć kolokwium – no chyba jakiś debil. W czwartek wieczorem dostałam wiadomość od Vilanovy:
„Powodzenia! Wierzę w ciebie i trzymam kciuki!:D”
Odpisałam mu:
„Postaram się cię nie zawieść. Trzymaj się kochany i do zobaczenia :)”
        W piątek cała zestresowana poszłam na uczelnię. Profesor Tębrzycka straszyła nas, że od wyników tej pracy zależeć będzie nasza ocena końcowa. Na dodatek zajęcia zaliczeniowe miały odbyć się dopiero o 17:00. No ja się pytam: czy ktoś tu myśli? Nasz system edukacji… Pożal się Boże… Ale cóż? Raz kozie śmierć. Jak nie zdam, to nie zdam.

***

Uff… Na całe szczęście udało się. Wyszłam na korytarz, gdzie już czekała na mnie Iza – kumpela z wydziału. Uśmiechnęłam się szeroko i mocno ją przytuliłam. Byłam dumna, że się nie poddałam, jak niektórzy – frekwencja nie była zbyt wysoka. Już miałyśmy iść do jakiegoś baru, żeby opić „moje zwycięstwo”, kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam i przywitałam się z rozmówcą:
- No co tam, Geri? Stęskniłeś się za siostrzyczką? – zaśmiałam się.
- Troszeczkę – przyznał, a ja wyczułam, że był bardzo, ale to bardzo smutny.
- Gerard?
- Co? – rzucił słabo. No teraz to już byłam pewna.
- Cholera, co się stało? – zapytałam.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale… - zrobił dramatyczną pauzę – Nika, Tito nie żyje – mina mi zrzedła, mało co nie upuściłam telefonu.
- Nie no, Ger, jeśli to jest jakiś żart, to uwierz mi, że jest bardzo głupi i niepoważny.
- Chciałbym żartować, ale taka jest prawda.
- Kiedy? – wychrypiałam.
- Kilka godzin temu… Rano trafił do szpitala w stanie krytycznym. Zrobili mu operację, bo miał przerzuty, ale nie udało się go uratować. Już od kilku dni mu się pogarszało … - wyznał.
- Ale jak to? Jeszcze wczoraj wysłał mi smsa, że trzyma kciuki i życzy mi powodzenia… Nie, to nie może być prawda – zaczynam płakać.
- My też to bardzo przeżywamy. Jego żona prosiła o uszanowanie ich prywatności, ale prosiła też, żeby przyszli członkowie klubu, bo to była część jego życia… Wiesz, Tito wiele jej o tobie opowiadał…
- Kiedy pogrzeb? – przerwałam mu.
- Jeszcze nie wiem. Ale czemu pytasz?
- Bo chcę zarezerwować bilet, idioto. Dobra, nieważne. Zaraz sprawdzę, kiedy mam najbliższe połączenie.
- Ok. To zadzwoń. Przyjadę po ciebie.
- Pa – rozłączyłam się.
        Przysiadłam na schodach i się skuliłam. Oczy zaszły mi łzami. Dlaczego Bóg musiał zabrać akurat jego? Przecież to był taki cudowny człowiek. A nasze plany? Mieliśmy razem zobaczyć, jak FCB wbija w ziemię Królewskich…
- Co jest? – zapytała z troską w głosie Izka.
- Mój znajomy, bardzo bliski, on… On nie żyje. Zmarł dziś popołudniu – wyrzuciłam z siebie i na dobre się rozryczałam.
- Ciii… - głaskała mnie po plecach.
- Izunia? Załatwiłabyś mi notatki z wykładów? Bo ja rezerwuję pierwszy lot do Katalonii i wrócę po pogrzebie. Ja tam po prostu muszę pojechać.
- Pewnie, nie ma problemu. Chodź, odprowadzę cię do domu i sprawdzimy samoloty, ok?

        Po pół godzinie byłyśmy już u mnie. Wypiłyśmy herbatę, zarezerwowałam miejsce i tak jak obiecałam, napisałam Piqué, że będę jutro o 15:00 na El Prat.


***
Przepraszam.
Krótki i beznadziejny...

niedziela, 9 sierpnia 2015

Cinquè

        Wchodząc po zajęciach od sekretariatu, głęboko odetchnęłam. No, teraz już nie ma odwrotu – pomyślałam.
- Dzień dobry, pani Wiolu – uśmiechnęłam się do siedzącej za biurkiem około czterdziestoletniej kobiety.
- Dzień dobry, Nika. – odwzajemniła uśmiech – W czym mogę ci pomóc?
- Ma pani te papiery? Ta oferta z wymianą studencką dla mnie jest jeszcze aktualna?
- Tak, tak jak mówił dziekan, masz czas na podjęcie decyzji do jutra.
- Zdecydowałam się. – i jakby mi nagle ulżyło – Jadę.
- To świetnie! To wielka szansa. Zaraz pójdę po pana Czesława – i udała się do biura obok. A ja stałam tam i czekałam jak na ścięcie. Nie wiedziałam czy dobrze robiłam, ale byłam w stanie zaryzykować.
- A więc, panno Hess, jak słyszę, zdecydowała się pani na wyjazd? – posłał mi promienny uśmiech.
- Tak, panie profesorze. Przepraszam, że tak długo czasu mi to zajęło, ale musiałam wszystko dokładnie przemyśleć. To nie jest jeden semestr. Mówimy przecież o całym roku akademickim.
- To ogromna szansa – nie tylko na podszlifowanie języka. Ale przejdźmy może do formalności, bo za pół godziny mam spotkanie – skierował się do biurka.
- Oczywiście. – uśmiechnęłam się – To gdzie mam podpisać?
- Nie tak szybko. Najpierw musimy wiedzieć, na którą opcję się panna zdecydowała?
- Mieszkanie w moim własnym zakresie. Wykłady w ich normalnym języku wykładowym. A, i mam jeszcze jedno pytanie – powiedziałam nieśmiało.
- Tak?
- Ja mam w tym roku do napisania pracę licencjacką. Chciałabym zapytać, w jakim języku mam ją oddać?
- Hmm. Myślę, że nie będzie panna miała problemu z napisaniem jej po angielsku bądź hiszpańsku. Jednak co do tej kwestii, to lepiej może, żeby dogadać się z tamtejszym dziekanem. No, a teraz poproszę autograf tu – wskazał na wykropkowane miejsce – i tu. To jest dla mnie, a to dla pani. Proszę pamiętać, by od razu po dotarciu na miejsce zameldować się w sekretariacie uczelni. Do zobaczenia.
- Ależ oczywiście. Dziękuję raz jeszcze za szansę – uśmiechnęłam się promiennie, opuściłam mury uniwersytetu i odetchnęłam z ulgą.
        Zrobiłam szybko zakupy i poszłam do domu. Chciałam zabrać się za tłumaczenie kolejnego rozdziału, ale nie mogłam się skupić. Postanowiłam nie odkładać tego dłużej w czasie i zadzwonić do Zary. Jeden sygnał, drugi i…
- Hej Nika! – zaświergotała po drugiej stronie aparatu – Co tam?
- Hej, Zara. Wszystko u mnie w porządku, a u ciebie co słychać? – pytałam lekko poddenerwowana.
- Wszystko w jak najlepszym porządku – wiedziałam co to oznacza.
- Cezaria! Ty kogoś masz?! – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Tak! I jest świetny! I jest nam dobrze! Berenika, ja się chyba zakochałam! – wypaliła.
- Tak się cieszę, kochanie.
- Ale ty chyba nie po to dzwonisz. – nie odzywałam się, więc moja kuzynka kontynuowała swój wywód – Nika, znam cię zbyt dobrze. O co chodzi?
- Mam do ciebie prośbę, Zara – zaczęłam niepewnie.
- Tak?
- Potrzebuję, żebyś znalazła mi mieszkanie – wydusiłam z siebie w końcu.
- Ale jak to? Czemu wyprowadzasz się ze starego? Nie rozumiem, przecież tak ci się podobało. Przestronne, dobra lokalizacja – była wyraźnie zdezorientowana.
- No właśnie, Zara, nie zrozumiałyśmy się. Nie sprzedaję mieszkania ani nic z tych rzeczy. Potrzebuję mieszkania w Barcelonie albo gdzieś w pobliżu twojego miasteczka.
- Co?! – wydarła się tak, że chyba całe osiedle ją usłyszało – Jak to? Przeprowadzasz się do Katalonii?!
- Dostałam ofertę udziału w wymianie studenckiej i od października będę studiować w Barcelonie – uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl.
- Ale poczekaj, ty tak na serio?
- Serio serio. To jak? Pomożesz?
- A jak myślisz? No pewnie, że tak, wariatko! Jakieś specjalne życzenia co do lokum? – zapytała już na poważnie.
- Nie, zdaję się na ciebie, siostro. Wiesz, że mam do ciebie pełne zaufanie.
- No dobra, to będę czegoś fajnego szukać. A kiedy przyjeżdżasz?
- Nauka zaczyna się w październiku, ale przyjadę na wakacjach, żeby wszystko sobie ogarnąć. Myślę, że będę pod koniec lipca.
- A czemu tak późno? Myślałam, że przyjedziesz na całe lato… - wydawała się być rozczarowana.
- Taki miałam zamiar, ale po pierwsze: będziesz mnie miała na głowie przez cały kolejny rok, więc zdążysz się jeszcze mną nacieszyć. A po drugie: jadę z Shaki i Milanem do Brazylii.
- Do Brazylii?!
- No na Mundial. Chciała, żebym z nimi pojechała, a ja nie potrafiłam odmówić. Zresztą wiesz, taka okazja może się nigdy nie powtórzyć.
- Och, Nika, ty i ta twoja piłka nożna. – westchnęła – Dobra, ja kończę. W takim razie do zobaczenia, a jak coś znajdę, to od razu dam ci znać. Trzymaj się kochana!
- Pa! I owocnego związku – zaśmiałyśmy się i rozłączyłyśmy.
        Jeszcze szybko naskrobałam smsa do Vilanovy – nadal byliśmy w kontakcie. Udawał, że się trzymał, ale… Ton jego głosu, coraz to słabł… Od jakiegoś czasu w ogóle nie rozmawialiśmy, tylko pisaliśmy.
„Możesz być ze mnie dumny. Podpisałam dokumenty związane z wymianą i cały przyszły rok akademicki spędzę z wami w Katalonii! :D”
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
„Tak się cieszę! Już nie mogę się doczekać naszego spotkania :) Z tobą będzie o wiele radośniej. No i w końcu poznasz Neymara, bo chyba jeszcze nie mieliście okazji się spotkać?”
„To prawda, ale z pewnością Lio i Ger się tym zajmą. ;)”
„Nie przepuszczą takiej okazji, by się tobą pochwalić. :p Pamiętaj, że jestem z tobą. A jak tam spotkanie z tą starą znajomą?”
„Okazało się, że jest udziałowcem wydawnictwa i chce, bym wykonała dla nich zlecenie – miałabym przetłumaczyć dla nich pewną pozycję.”
„Coś ciekawego?”
„Tak. Najnowsza książka o Dumie Katalonii. Wiesz, ta w całości napisana po katalońsku ^_^”
„I pewnie mieli problem z językiem, a ty biegle się nim posługujesz… Zgodziłaś się?”
„A jak myślisz? Pewnie, że tak. Przy okazji mam szansę przeczytać tę książkę i na dodatek mi za to zapłacą.”
„To świetnie! :) Ja lecę teraz na badania. Trzymaj się, Nika. :D”
„Ty też, Mister! :3”

        Jezu, ja dalej nie mogę w to uwierzyć. Kolejny rok spędzę w Katalonii. Tej mojej kochanej. I z tak bliskimi memu sercu ludziom. Mam wrażenie, że to będzie jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Tłumaczenie postaram się dokończyć jeszcze przed wyjazdem na Mistrzostwa Świata. A, no i właśnie. Muszę szybko zaliczyć semestr, żeby się wyrobić. Czas najwyższy spiąć dupę i się pouczyć, trochę postarać. Ale później taka piękna nagroda… Mam najukochańszych przyjaciół na świecie! Już się nie mogę doczekać.


***
Dwa kolejne rozdziały będą nostalgiczne i nieco smutne,
więc już o tym ostrzegam.
Niemniej jednak mam nadzieję, że nikogo tym nie zrażę
i zostaniecie tu ze mną, dalej śledząc fabułę.
Wkrótce szykuję coś, co znacznie podniesie
poziom adrenaliny naszej Berenice.
A co to takiego? Tajemnica. ;)
Ale jedno mogę zdradzić - Neymar zbliża się już wielkimi krokami.
PS Pięknie proszę o komentarze <3

wtorek, 4 sierpnia 2015

Quart

        Gdy zaliczyłam zimową sesję i mogłam nareszcie chwilkę odpocząć od nauki, ktoś pokrzyżował moje plany. Niespodziewanie otrzymałam telefon od siostry starej kumpeli z podwórka. Chciała się ze mną pilnie spotkać. Miała do mnie sprawę niecierpiącą zwłoki. Umówiłyśmy się nazajutrz na kawę w Coffe Heaven.
        Kiedy pojawiłam się w kawiarni, ona już na mnie czekała.
- Hej, Amelia. – przytuliłam ją mocno – Jak my się dawno nie widziałyśmy!
- Hej, Nika! Tak, to prawda. Trochę zaniedbałam stare znajomości. No, ale dość tych pogaduszek. Mamy tu interes do załatwienia – puściła mi oczko i zachęciła, bym koło niej usiadła.
- Latte macchiato, poproszę. – powiedziałam do kelnerki, po czym zdezorientowana wróciłam do poprzedniej rozmowy – Interes?
- Tak. – kiwnęła twierdząco głową – Pozwól, że ja ci wszystko wyjaśnię, a ty później mi powiesz, co o tym sądzisz. – widząc moje potwierdzające kiwnięcie głową, zaczęła swój wywód – No więc tak… Rok temu weszłam w spółkę i jestem teraz prezesem po części mojego wydawnictwa. Wydajemy głównie literaturę zagraniczną. Ostatnio trafił nam się smakowity kąsek, bo zaproponowano nam wydanie polskiej edycji nowej książki o FC Barcelonie. To naprawdę świetna okazja, ale pojawił się pewien problem. – wzięła głęboki oddech – Nie mamy tłumacza. Okazało się bowiem, że tekst jest w języku katalońskim, a ten nie jest zbyt podobny do hiszpańskiego, zresztą sama dobrze o tym wiesz. I tu jest moja prośba, a może raczej propozycja. Wiem, że ty byłaś kilka razy w Katalonii i brałaś udział w tamtejszych kursach… Tak więc, może podjęłabyś się tego zlecenia? – zapytała z nadzieją.
- Wow, nie wiem co powiedzieć, nie ukrywam, że mnie zaskoczyłaś…
- Nie musisz podejmować decyzji od razu. Wiem, że masz studia, ale czas na tłumaczenie jest do końca roku kalendarzowego. Zastanów się przynajmniej. Proszę.
- Melka, tylko ja nie wiem, czy się do tego nadaję…
- Pewnie, że tak! W końcu jesteś na studiach dziennikarskich. Mogłabyś przynajmniej spróbować. Przesłałabym ci pierwsze dwa rozdziały, a ty byś zobaczyła, czy będzie ci pasować. Co ty na to?
- Ok, na to mogę się zgodzić.
- W takim razie jutro podeślę ci tekst. A i jest jeszcze jedno.
- Tak?
- Wiesz, chcieliśmy, żebyś napisała wstęp. Taki od siebie. No wiesz, o klubie, piłkarzach, ich taktyce, wynikach i takie tam.
- Dobrze, spróbuję, ale niczego na razie nie obiecuję – uśmiechnęłam się do niej promiennie.
- Berenika, nawet nie wiesz, jak się cieszę! – uściskała mnie mocno – Przepraszam cię, ale muszę już lecieć. Zaraz mam spotkanie w banku. Do zobaczenia! – krzyknęła płacąc szybko rachunek i opuszczając lokal.
        Kolejnego dnia postanowiłam przeczytać rozdziały podrzucone mi przez Melcię. Lektura była ciekawa, słownictwo niezbyt trudne. Poza tym nie musiałam się trzymać kurczowo każdego słowa. Nie na tym przecież polegało tłumaczenie. Trzeba było ubrać to w ładne zdania tak, by oddać oryginalny sens i zamysł autora. Chwyciłam telefon i wybrałam numer. Chwilkę później w mojej słuchawce odezwał się ciepły głos.
- Tak?
- Hej. Zdecydowałam się. Wezmę to zlecenie.
- To wspaniale! Wpadnij do mnie jutro do biura, to dogadamy szczegóły i podpiszemy umowę.
        Po rozłączeniu się od razu włączyłam laptopa i zaczęłam tłumaczyć tekst, w którego byłam posiadaniu. To było takie fascynujące – pisać na komputerze coś, co później przeczytają setki, a może nawet tysiące osób. Stwierdziłam, że najpierw przetłumaczę książkę, a dopiero na sam koniec napiszę coś od siebie. I tak jak pomyślałam, tak zrobiłam.

***

        Na początku marca niespodziewanie przyjechali do mnie goście. Zdziwiłam się, kiedy Geri zadzwonił z pytaniem, czy mogłabym odebrać ich z lotniska. Myślałam, że to jakieś żarty. Ale nie! Oni naprawdę przyjechali mnie odwiedzić. Mieli tylko pięć dni, ale i to dobre.
- Wiedzieliśmy, że ty nie masz czasu na podróż, ale tak bardzo się stęskniliśmy, że postanowiliśmy cię odwiedzić – powiedziała uradowana moim widokiem Shak.
- Jesteście kochani! – wyściskałam mocno ją, Katalończyka no i oczywiście cudnego Milo.
        Z lotniska pojechaliśmy do mojego mieszkania. Postanowiłam, że będą spać u mnie, żeby nie wzbudzać zbyt wielkiej sensacji. Początkowo nie chcieli się zgodzić, ale ulegli. Miło spędzaliśmy czas. Oprowadziłam ich po mieście, zabrałam do kina, na zakupy. Dałam im wychodne i zajmowałam się małym. Było jak w Katalonii – idealnie.
- Geri, a ty tak w ogóle nie powinieneś być na zgrupowaniu reprezentacji, a ty – wskazałam palcem na przyjaciółkę – nie powinnaś mieć jakiegoś koncertu związanego promocją nowej płyty?
- Ja mam koncert dopiero za tydzień – odparła radośnie.
- A ja wyjeżdżam w przyszłym miesiącu.
- Shaki, a ty jedziesz na Mundial? – zapytałam, kiedy zostałyśmy w pokoju same, bo chłopcy poszli na spacer.
- Tak. Zabieram Mila i jedziemy. No i wystąpię na ceremonii zamknięcia Mistrzostw – uśmiechnęła się szeroko.
- To świetnie! To już twój trzeci Mundial z rzędu – zaczęłyśmy się śmiać.
- Wiesz, w zasadzie to ja cię chciałam prosić, żebyś pojechała z nami do Brazylii… Mieliśmy wszyscy razem spędzić to lato, więc pojedziemy tam razem. Co ty na to? Tylko błagam, nie odmawiaj! My za wszystko płacimy.
- Ale to dużo pieniędzy! Nie mogę się na to zgodzić – marudziłam.
- Daj spokój. Po prostu chcę, by był przy mnie i małym ktoś, kogo oboje kochamy. No, nie daj się prosić – zrobiła minę kota ze „Shreka”.
- Ok, ok. W końcu obiecałam wam te wakacje – obdarzyłam ją promiennym i pełnym wdzięczności uśmiechem.

        Gdy kilka dni później żegnałam piękną rodzinkę na lotnisku, czułam ogromny ból przeszywający moje serce. Znowu się rozstawaliśmy. Tak bardzo mi ich brakowało. Wiedziałam, że miałam tylko jedno wyjście. Od dawna o tym myślałam, ale teraz byłam już na sto procent pewna swojej decyzji. Jutro ostatecznie to dogram. Jutro podpiszę wszystkie papiery.

***
I jest kolejny.
Cóż, ja mam teraz trochę czasu,
więc jeśli się zmobilizujecie z komentarzami,
to rozdziały będą pojawiały się szybciej.
Musicie tylko pokazać, że jesteście.
A pamiętajcie, że im szybciej będą rozdziały,
tym szybciej pojawi się Ney. ;)
No dobra. To ja lecę i zapraszam na drugiego bloga.
bose-stopy-biale-sny.blogspot.com

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

LBA

Dziękuję za nominację! ;D A tutaj znajdziecie odpowiedzi:

1. Co najbardziej lubisz w blogowaniu?
To, że mogę się z kimś podzielić swoimi historyjkami i mogę się dzięki temu na chwilę oderwać od rzeczywistości.

2. Czy poznałaś kogoś przez bloggera?
Tak. ;)

3. Jak zaczęła się twoja historia z pisaniem?
Przez przypadek jakiś rok temu wpadłam na bloga z opowiadaniem o Neymarze i tak od jednego opowiadanie do drugiego postanowiłam, że warto spróbować. Pisać próbowałam już jednak wcześniej - jakoś w podstawówce, ale nie było to jakoś bardzo zaawansowane.

4. Skąd czerpiesz pomysły na rozdziały/opowiadania?
Cóż, może i jestem dziwna, ale nie potrafię tak po prostu zasnąć. Zawsze jak już zgaszę światło i umoszczę się wygodnie pod kołderką, wymyślam sobie jakieś sceny i czasem później je wykorzystuję przy pisaniu. Zdarza mi się też przypływ weny przy słuchaniu piosenek z playlisty albo po przeczytaniu wciągającej książki.

5. Jakim typem człowieka jesteś: cierpliwy czy impulsywny?
Oj, obawiam się, że jestem mieszanką obu typów. Kiedy na czymś mi zależy, potrafię być cierpliwa, ale impulsywność też mi się zdarza.

6. Masz ulubiony owoc?
Hm, raczej nie. Lubię wiele owoców, ale sok zdecydowanie z pomarańczy. ;)

7. Czy już jako dziecko chciałaś pisać?
Nigdy nie wiązałam z tym swojej przyszłości, ale jak już wspomniałam, w podstawówce próbowałam swoich sił. Chyba nawet w gimnazjum zdarzył się jakiś incydent z pisaniem. :)

8. Masz drugie imię? Jak tak to jakie?
Nie, drugiego imienia nie posiadam, ale za to od bierzmowania moją patronką jest św. Eulalia.

9. Czym jest dla ciebie pisanie?
Pisanie jest dla mnie przede wszystkim oderwaniem od rzeczywistości, przelewaniem fantazji na tak zwany papier i przede wszystkim dobrą zabawą.

10. Miałaś kiedyś chęć usunięcia swojego bloga?
Tak.

11. Opisz się dwoma przymiotnikami.
Wredna i wierna.


Ja już nominowałam kilka osób do LBA przy okazji poprzedniego opowiadania, więc, aby się nie powtarzać, nominuję jedynie te blogi:
http://never-lose-your-faith-in-love.blogspot.com/
http://njr-momentos-fugazes.blogspot.com/

Pytania:
1. Co daje Ci pisanie?
2. Wolisz czytać czy pisać?
3. Najlepsza książka to:
4. Twoim ulubionym daniem jest:
5. Podróżowanie po świecie czy siedzenie cały czas w jednym miejscu?
6. Wierzysz w to, że marzenia się spełniają? Dlaczego?
7. Zdanie, które najlepiej Cię opisze brzmi: