środa, 30 września 2015

Quinzè

- Cześć, siostrzyczko. Nawet nie wiesz, jak ja się za tobą stęskniłem – ucałował mnie w policzek Lionel.
- Mhm, akurat. Przyznaj, że stęskniłeś się za moją kuchnią, a nie za mną.
- I tak mnie kochasz. – wyszczerzył się – No, Ney, teraz możesz się przywitać z moją siostrzyczką – poklepał po ramieniu Brazylijczyka i usiadł naprzeciwko mnie.
- Berenika? Co ty tu…
- To samo co ty. – uśmiechnęłam się promiennie – No, może z małym wyjątkiem. Ja musiałam doprowadzić tu tego nieogarniętego Hiszpana, przez którego o mały włos nie spóźnilibyśmy się na samolot z Londynu! – wytknęłam po raz kolejny Fàbregasowi.
- Oj, nie marudź już, tylko siadaj tu między mną i Neyem – poklepał zachęcająco krzesło.
- Właśnie, - odezwała się Shaki – najważniejsze, że jesteście. Zabijesz go innym razem. A teraz siadać i jeść, bo ostygnie, a ja się tak napracowałam.
        Posłusznie zajęłam przygotowane dla mnie miejsce, uśmiechnęłam się delikatnie do siedzącego obok Brazylijczyka i zajęłam się konsumpcją. Piosenkarka przygotowała zupę krem z dyni na ostro według mojego przepisu i musiałam uznać wyższość jej wersji nad moją. Nawet piłkarze jedli ze smakiem. O Milanie i Thiago nie wspominałam, bo oni akurat to danie uwielbiali. Można powiedzieć, że stawiali je na równi z pizzą domowej roboty. Ale wracając do kolacji. Miła atmosfera udzieliła się wszystkim z wyjątkiem pana domu. Był spięty, ale ja i Cesc świetnie go rozumieliśmy, toteż co chwilę staraliśmy się go jakoś rozbawić, rozweselić. Średnio nam to wychodziło aż do czasu, kiedy na stole pojawił się deser. Na moje kolana wdrapał się mały Piqué Mebarak i zaczął grzebać widelczykiem w moim cieście. Świetnie się bawił, ale przerwał mu to odgłos znacznego, głośnego męskiego chrząknięcia. Gerard wstał, poprawił ubranie i zaczął przemowę.
- Kochani, dziękuję wam, że jesteście tu z nami i świętujecie trwałość naszego związku. To dla mnie naprawdę ważne, bo wszyscy tutaj zebrani jesteście dla mnie jak rodzina. Jedna, wielka, powalona, ale jednak rodzina, która zawsze się wspiera. – zaśmiał się perliście - Wiem, że co by się nie działo, zawsze znajdę u was pomoc. Nieważne czy chodzi o opiekę nad Milanem, zrobienie zakupów, podwózkę, przygotowanie obiadu czy przywiezienie z Londynu roztrzepanego piłkarza. Tak, Cesc, to o tobie. – śmialiśmy się wszyscy – Od 2010 roku dzielę życie z tą przepiękną Kolumbijką – popatrzył na Mebarak i kąciki jego ust uniosły się do góry – i nie wiem, co bym bez niej zrobił. Kochanie, dziękuję ci za to, że wytrzymujesz ze mną, że dajesz mi oparcie, miłość i że dałaś mi takiego słodkiego synka, a wkrótce urodzisz mi kolejnego. – popatrzył po wszystkich – Tak, kochani, zostaniemy rodzicami kolejnego chłopca. Tak więc pozycja rodziny Piqué jest w klubie niezagrożona. Prześcignęliśmy Messiego. – chichotał – No, ale teraz punkt kulminacyjny tego wystąpienia i całego wieczoru. Shaki, dobrze wiesz, że na samą kolację nie ściągałbym tutaj Fàbregasa, a tym bardziej nie angażowałbym w jego przywiezienie Bereniki. Ale chciałem, żeby byli tutaj wszyscy nasi przyjaciele. Nika, Cesc, jeszcze raz wam dziękuję za pomoc. A teraz, - wziął głęboki wdech i uklęknął przed blondynką – kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś kobietą mojego życia i chciałbym, żebyśmy już tak oficjalnie byli pełną rodziną. – wyciągnął z kieszeni maleńkie pudełeczko – Shakiro Isabel Mebarak Ripoll, czy wyjdziesz za marnego piłkarzynę Gerarda Piqué Bernabeu? – zatrzepotał rzęsami.
- Ja… Geri… Tak. Pewnie, że za ciebie wyjdę! – wpadła w jego ramiona, a wszyscy zebrani nagrodzili parę oklaskami – Wy! – pokazała palcem na mnie i Francesca – Wiedzieliście, co on knuł i nic mi nie powiedzieliście! Ale spokojnie, już mam dla was wymyśloną karę – zaśmiała się, a my pobledliśmy.
- Ale Shaki, przecież my nic… - jąkał się mój towarzysz niedoli.
- Kochana, pamiętaj, że ja muszę jeszcze napisać pracę licencjacką i w ogóle młoda jeszcze jestem. – wypchnęłam przed siebie bruneta – Fàbregas idzie na pierwszy ogień.
- Dzięki. – mruknął – Raz się nie wygadałem i takie tego efekty. Nie no, ja się poddaję – jęczał.
- Spokojnie, nie wiecie jeszcze, co wam wymyśliłam.
- A powiesz? – denerwował się Hiszpan.
- Jako, że wy to z nim wykombinowaliście, to za karę będziecie naszymi świadkami na ślubie. I rodzicami chrzestnymi Sashy – uśmiechnęła się promiennie dotykając zaokrąglonego mocno brzucha.
- Kochana! – rzuciłam jej się w ramiona – Już myślałam, że nas na Syberię wyślesz – chichotałam.
- Na to przyjdzie jeszcze czas. Najpierw musisz mi pomóc wychować moich synków. I tych wyrośniętych bachorów też – mrugnęła do mnie i ponownie zasiedliśmy do stołu.

        Czas leciał nieubłaganie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się po dziewiątej. Dzieciakom zachciało się spać, toteż Messi zabrał już swoją rodzinkę do domu, a ja wzięłam na ręce Milo i zaniosłam go na górę. Umyłam go, ubrałam w piżamkę, położyłam w łóżeczku i zajęłam miejsce obok niego na posłaniu, żeby przeczytać mu bajeczkę na dobranoc. Otworzyłam lekturę, a malec wtulił się we mnie i wsłuchiwał się w kolejne wersy opowieści o Kubusiu Puchatku. Po kilku stronach chłopiec spał jak zabity. Można by rzec, że kamienny sen zdecydowanie odziedziczył po swoim ojcu. Odłożyłam książkę na stoliczek i delikatnie „odkleiłam” od siebie dziecko. Przykryłam go szczelnie kołderką i ruszyłam ku wyjściu. Stanęłam w drzwiach, oparłam się o futrynę i przyglądałam słodkiemu Hiszpanowi. Uwielbiałam synka Gerarda. Traktowałam go jak własnego siostrzeńca czy bratanka. Byłam pewna, że tak samo będzie z jego młodszym braciszkiem.
        Drgnęłam nieznacznie, kiedy poczułam dłonie na swojej talii i ciepły, miętowy oddech na szyi. Na moje usta podświadomie wkradł się uśmiech. Wtuliłam się w stojącego za mną Brazylijczyka i w dalszym ciągu obserwowałam śpioszka. Dziecko to prawdziwy cud. Nie miałam na razie w planach potomstwa, ale wiedziałam, że bez niego życie człowieka nie może być w stu procentach szczęśliwe.
- Kochasz go, co? – wyszeptał wprost do mojego ucha.
- Bardzo. Ale nie tylko jego. Jestem wdzięczna Bogu za to, że postawił tych wariatów na mojej drodze. Bez nich moje życie byłoby puste – westchnęłam, zgasiłam ledwo tlące się światło i zamknęłam drzwi od pokoju chłopczyka. Odwróciłam się przodem do piłkarza i patrzyliśmy sobie teraz prosto w oczy.
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Że ich znam? – przytaknął – Bo nie wiedziałam, jakbyś zareagował. Poza tym ty też nic mi nie opowiadałeś o swojej rodzinie. A oni są dla mnie właśnie jak rodzina – wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie, ale chłopak złapał mnie za rękę.
- Poczekaj. Ja… Chciałem przeprosić za tamten pocałunek. Nie powinienem był, pospieszyłem się, ale nie chcę, żeby to coś między nami popsuło. Proszę, nie skreślaj mnie.
- Wcale nie skreślam. – posłałam mu szczery uśmiech – A teraz chodź na dół, bo jeszcze Dani zacznie coś podejrzewać. Wierz lub nie, ale to moja nadworna swatka. Ile to razy próbował mi kogoś znaleźć? – zaśmiałam się.

- Na całe szczęście nikogo ci nie znalazł – uśmiechnął się figlarnie.

środa, 23 września 2015

Catorzè

        Siedziałam na kanapie w salonie Cesca i czekałam, aż jaśnie pan znajdzie dla mnie koszulkę. Uparł się jak jakiś osioł, że muszę się pojawić na meczu w odzieniu z jego nazwiskiem. Jakby nie wystarczyło mu, że w ogóle przyjechałam.  Ale nie tylko mecz Chelsea był powodem mojej obecności w Londynie. Po pierwsze stęskniłam się za moim braciszkiem, a po drugie dostałam bojowe zadanie sprowadzenia go na czas do Barcelony. Gerard planował niespodziankę dla swojej partnerki i musieliśmy się tam wszyscy stawić na kolacji. Nie mogło więc zabraknąć odwiecznego przyjaciela stopera jeszcze z czasów La Masíi, czyli Fabsa. A że Hiszpan do najbardziej ogarniętych raczej nie należał, musiałam zadbać o to, że nie pomiesza dat, ani godzin i na czas zjawi się w willi Piqué.
- Dobra, mam, zakładaj i się zbieramy, bo Mourinho mi łeb urwie – wysapał, opadając na siedzisko i jednocześnie rzucając we mnie skrawkiem materiału.
        Szybko zdjęłam luźną bluzę i założyłam niebieski T-shirt. Okręciłam się dookoła, prezentując się tym samym piłkarzowi, który szeroko się uśmiechnął. Wstał, objął mnie opiekuńczo ramieniem i wyszliśmy z domu. Droga na stadion nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Już po niecałym kwadransie parkowaliśmy przed sporą budowlą. Kroczyliśmy chłodnym korytarzem, aż nasze drogi się rozeszły. Brunet wskazał mi kierunek na trybuny, a sam udał się do szatni. Stadion był jeszcze prawie pusty. Usiadłam na przeznaczonym dla mnie krzesełku i wyjęłam telefon. Przejrzałam newsy na Facebooku, Instagramie i Twitterze. Zadzwoniłam do Gerarda i zapewniłam go, że mamy bilety na jutrzejszy samolot i według planu powinniśmy o 18:00 wylądować na El Prat. Później mieliśmy się szybko udać do mojego mieszkania, przebrać i przyjechać do nich. Musiałam przyznać, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, żeby Piqué był tak zdenerwowany. Z całego serca starał się, żeby niespodzianka spodobała się piosenkarce. Para obchodziła rocznicę i postanowiła z tej okazji wydać kolację dla przyjaciół. Shaki zaprosiła mnie, Anto, Zarę, Izzy – koleżankę ze studia, a także piłkarzy, z którymi byli zżyci najbardziej. Potem Geri dzwonił do nich jeszcze raz z prośbą, by ubrali się elegancko – Kolumbijka jednak nie miała o tym pojęcia. Szykowało się coś niezwykłego. Wtajemniczona w jego plan byłam tylko ja i Cesc. Musieliśmy trzymać się na baczności i uważać na słowa, żeby się przypadkiem nie wygadać. Wtedy pewnie skończylibyśmy jako ofiary słynnego obrońcy najlepszej drużyny na świecie…
        Siedziałam na trybunach i po raz setny przeklinałam gracza z numerem czwartym, że załatwił mi miejscówkę z tak świetnym widokiem. Trzęsłam nerwowo nogą, ilekroć mój przyjaciel był faulowany, a ku mojemu niezadowoleniu, działo się to bardzo często. Całe szczęście, że za każdym razem dzielnie się podnosił z murawy i posyłał w moją stronę pocieszający uśmiech w komunikacie, że wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą, kiedy sędzia zakończył pierwszą część spotkania. Piłkarze zeszli z murawy, z głośników sączyła się muzyka, część ludzi ruszyła się z miejsc zapewne w celu zakupienia picia bądź jakiejś przekąski. Ja natomiast zostałam i sprawdziłam, czy nikt się do mnie przez te czterdzieści pięć minut nie dobijał. Ledwo wyjęłam z kieszeni komórkę i wtem jak na zawołanie odezwał się mój dzwonek. Na ekranie pojawiło się zdjęcie przystojnego bruneta. Uśmiechnęłam się sama do siebie i szybko odebrałam połączenie.
- Halo?
- Hej, Nika, co słychać? – zapytał seksownie zachrypniętym głosem.
- A w sumie to nic takiego. A u ciebie?
- Też nic. Siedzę sobie w domu i się nudzę. – zaśmiał się – Może byśmy sobie gdzieś wyskoczyli? Co ty na to?
- Proponujesz randkę? – droczyłam się z nim.
- A jeśli tak, to co? Zgadzasz się? – w jego głosie dało się wyczuć nadzieję.
- Przykro mi, ale niestety nie mogę się z tobą spotkać – odrzekłam ze smutkiem.
- Ale już tak długo się nie widzieliśmy…
- Całe cztery dni – zachichotałam.
- No przecież mówię. – odpowiedział tym samym – To może jednak zmienisz zdanie? Za kwadrans byłbym u ciebie – kusił.
- Wątpię, że moglibyśmy się spotkać za kwadrans.
- Czemu? – nie krył zdziwienia.
- Bo siedzę właśnie na trybunach Stamford Bridge i czekam na drugą połowę meczu.
- Że co?? Jak? Co ty tam niby robisz?
- Przyjechałam na prośbę przyjaciela. Nie mogłam mu odmówić. No i tak sobie właśnie siedzę w Londynie – ciągnęłam.
- Nie, nie wierzę ci. – zamilknął na chwilę – Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
- Ok, zaraz wyślę ci zdjęcie. A teraz kończę, bo wchodzą już na murawę. Pa, Ney.
        Rozłączyłam się, odwróciłam tyłem do boiska i zrobiłam selfie, które wysłałam Brazylijczykowi, a następnie dodałam na Insta z podpisem: „#4 #stamford”. Fabsiu będzie zachwycony.

***

- Fàbregas, do cholery, ile można układać włosy?! – wydarłam się na Hiszpana – Przecież jak się spóźnimy, to Gerard nas zabije!
- Nie panikuj – wyszczerzył się.
- Wybacz, ale ja chcę jeszcze trochę pożyć. Już, bierz pokrowiec z garniturem i lecimy na lotnisko.
        Pędziliśmy, nie zważając zbytnio na przepisy. Byłam prawie pewna, że przez tego idiotę się spóźnimy. Jak ja się potem wytłumaczę? Przecież pojechałam do Anglii właśnie po to, żeby coś takiego nie miało miejsca. Szybko wysiadłam z auta, złapałam za rękę przyjaciela i pociągnęłam go w kierunku odprawy. Zdążyliśmy w ostatniej chwili…

Neymar
        Było mi przykro, kiedy Berenika nie chciała się ze mną spotkać. Od czasu tamtego pocałunku niechętnie się odzywała, więc nie uwierzyłem jej, kiedy powiedziała, że jest w Londynie. Myślałem, że to kolejna wymówka, ale na szczęście myliłem się. Ona naprawdę była na meczu Chelsea. Jednak nie mogłem pojąć po co. Przecież była culé. A ten „przyjaciel”? Może po prostu to on był kibicem Chelsea, a ona była w nim zakochana i dlatego tam pojechała? Te przeróżne myśli nie dawały mi spokoju. Nie byłbym chyba w stanie zaakceptować faktu, że się z kim spotykała albo była w związku. Świetnie się przy niej czułem, bardzo mi się podobała, a kiedy znikała – marniałem w oczach. Jeśli to jest miłość, to chyba wpadłem po uszy…
        Musiałem jednak przełożyć przemyślenia na temat Polki na inny termin, bo nadszedł czas, aby się szykować. Założyłem grafitowy, szyty na miarę garnitur, do którego dobrałem kremową koszulę. Górny guzik zostawiłem rozpięty i postanowiłem nie zakładać krawata. Kolacja miała być elegancka, ale przecież nie był to pogrzeb, ani ślub, więc takie akcesoria nie były chyba potrzebne. Zapiąłem na nadgarstku srebrny zegarek, popsikałem się perfumami, wziąłem zapakowane wino, kluczyki i wyruszyłem w kierunku willi Gerarda.
        W drzwiach przywitała mnie pani domu wraz ze swoim synkiem. Chłopczyk przytulił się do mnie i pobiegł z powrotem do salonu na dywan, gdzie siedział też Thiago. W domu znajdowało się już kilka osób. Była Antonella z Leo, był Dani, Javier, Luis, Iniesta i Busquets. Przywitałem się ze wszystkimi, a chwilę później Ger ogłosił, że czekamy jeszcze tylko na spóźnialskich z Londynu. Nie wiedziałem o kim mowa, ale też nie pytałem, bo po co? I tak się przecież dowiem, prawda?
        Korzystając ze sposobności wyszedłem na patio i zapatrzyłem się w dal, rozmyślając o mojej… Moment, jakiej mojej? Ona nie była moja. Ale bardzo bym chciał, żeby było inaczej.
- Coś się tak zamyślił? – klepnął mnie po plecach Messi i oparł się o barierkę tuż obok.
- A tak jakoś…
- Dziewczyna?
- Tak – przytaknąłem.
- No to opowiadaj. Czasem lepiej coś z siebie wyrzucić. Obiecuję, że będę dyskretny – posłał mi serdeczny uśmiech.
- Kiedyś wpadliśmy na siebie przez przypadek w Salwadorze, podczas Mistrzostw Świata. Ale tak naprawdę poznałem ją jakieś trzy miesiące temu po jednym z naszych meczów. Odwiozłem ją do domu, bo było już późno i nie chciałem, żeby się błąkała po nocy po Barcelonie. No i tak od słowa do słowa się zakumplowaliśmy. Ona mi od razu wpadła w oko. Wiesz, śliczna brunetka, szczupła, z pięknymi oczami. Była intrygująca. Wychodziliśmy razem kilka razy i wszystko szło dobrze, gdyby nie moja głupota. – przyjaciel popatrzył na mnie ze zdziwieniem, więc kontynuowałem –  Podczas jednego z naszych wyjść nie wytrzymałem. Pocałowałem ją.
- I co? – ciekawił się.
- To że od tamtej pory jej nie widziałem. Wcześniej widywaliśmy się codziennie. Niby rozmawiamy ze sobą, piszemy, ale to nie to samo. Chyba ją nastraszyłem. Chciałem ją zabrać wczoraj na randkę, ale powiedziała, że nie może, bo jest w Londynie. Nie wierzyłem jej, ale okazało się, że faktycznie była na meczu Chelsea. Z jakimś przyjacielem. – wetchnąłem – Stary, a jak ona ma faceta? Wygłupiłem się. Boję się, że już nigdy jej nie spotkam – schowałem twarz w dłoniach. Nie chciałem wierzyć w to, co powiedziałem, ale taka była prawda. Mogłem bezpowrotnie stracić Berenikę.
- Poczekaj… - zaczął Argentyńczyk, jakby się nad czymś zastanawiał – Ta twoja brunetka ma na imię Berenika i ma taki charakterystyczny tatuaż na lewym nadgarstku?
- No… Tak. Ale skąd ty wiesz?
- Ciocia!!!!!! – doszedł nas radosny okrzyk Milana. Najwidoczniej ostatni goście już przybyli.
- Zaraz sam zobaczysz. Spotkasz ją, uwierz mi. I to bardzo,  ale to bardzo szybko. – uśmiechnął się tajemniczo - A teraz chodź, bo najważniejsi goście już przyjechali.
- A co to właściwie za ludzie? – zapytałem.
- Fàbregas i nasza przyjaciółka. Jest dla mnie, Cesca, Gera i Puyola jak rodzona siostra – odparł radośnie i wkroczył do salonu.
        Przywitałem się z przybyłym Hiszpanem, którego Piqué ochrzaniał za spóźnienie. Dojścia do kobiety na razie nie było, bo została „zaatakowana” przez Thiago i Milana. Lio szepnął mi na ucho, że chłopcy ją uwielbiają. Kiedy Roccuzzo posadziła swojego synka na krześle, brunetka wzięła na ręce małego Piqué i obróciła się w moją stronę, idąc ku zastawionemu stołowi. Nie wierzyłem własnym oczom.



***
Kolejny długi. :)
I ostrzegam, że to nie koniec takich rozdziałów!

czwartek, 17 września 2015

tretzè

        Już od tygodnia byłam w Barcelonie, złożyłam wszystkie dokumenty w dziekanacie i cieszyłam się ostatnim miesiącem wakacji. Fàbregas wyjechał do Londynu, bo wyleczył kontuzję i mógł rozpocząć sezon. A co do sezonu to Lio i Geri uparli się jak te osły i sprezentowali mi karnet na mecze. Powiedzieli, że jeśli opuszczę choć jedno spotkanie na Camp Nou, to osobiście wymierzą mi karę! Tacy kochani. Martwili się też o mój wygląd podczas meczów i dlatego postanowili dać mi klubową koszulkę. Tylko do końca tego nie obgadali i każdy wręczył mi taką ze swoim nazwiskiem. Przy okazji pokłócili się o to, czyją będę nosić. Uspakajałam ich, mówiąc, że będę ubierać je na zmianę. Dziś przypadała kolej koszulki z „3” – był pierwszy mecz La Liga.
        Spotkanie przebiegało dosyć spokojnie – jak dla mnie oczywiście, bo chłopcy biegali w te i wewte, a zawodnicy Elche wyglądali, jakby dostali oczopląsu. Nasi piłkarze byli dosłownie wszędzie!! Mimo to dopiero w czterdziestej drugiej minucie Messi otworzył wynik, a w doliczonym już do pierwszej połowy czasie swoje trafienie dołożył Munir. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:0 po golu cracka z sześćdziesiątej trzeciej minuty.
Około godziny 23:00 opuściłam stadion i zaczęłam iść w kierunku przystanku. Wyjęłam z torebki telefon i napisałam do Shaki, żeby się nie przejmowała i spała spokojnie, bo ja się zajmę małym na te kilka dni, kiedy ona będzie w studio nagraniowym. Chciała jeszcze przed porodem nagrać materiał na płytę. Wkładając komórkę do kieszeni, poczułam, że na kogoś wpadłam. Jakieś silne ręce podtrzymywały mnie, żebym nie upadła. Podniosłam do góry oczy i zobaczyłam przed sobą przystojnego bruneta.
- Przepraszam, zagapiłam się – oblałam się rumieńcem.
- Nic się nie stało. – uśmiechnął się – Ney.
- Nika – uścisnęłam jego dłoń.
- No to, Nika, może mi powiesz, co taka śliczna dziewczyna robi o tej porze na ulicy?
- A nie widać? – zaśmiałam się pokazując na moją koszulkę – Wracam z meczu do domu.
- I jak ci się podobał mecz? – dopytywał.
- Jak na pierwszy w sezonie, to nie było tak znowu źle… - wybuchłam śmiechem – Nie, no, spokojnie. Tylko żartuję. – uspokoiłam go – Świetnie się spisaliście.
- No, ja myślę. – pokazał rządek śnieżnobiałych ząbków – A czyj numerek skrywasz tam na plecach, co? – nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam się do niego tyłem – Eh, a miałem cichą nadzieję, że masz jedenastkę – udawał smutnego.
- Od razu mówię, że to prezent.
- Prezent? – był zdziwiony – Od chłopaka czy coś w tym stylu, tak?
- Raczej coś w tym stylu. – pokiwałam głową – Przyjaciele postanowili, że zaopatrzą mnie w klubową koszulkę, żebym jak człowiek wyglądała na meczach, ale do końca tego nie przemyśleli i tak oto skończyłam z dwoma koszulkami w szafie – rozłożyłam ręce w geście rezygnacji i westchnęłam.
- A druga z czyim nazwiskiem? – nie tracił nadziei.
- Ciemnowłosego Argentyńczyka.
- No to musimy zadbać o to, żebyś miała trzecią koszulkę, ale tym razem z właściwym numerem – mrugnął.
- Przykro mi, ale oni by mnie zabili.
- E tam. Obroniłbym cię. – objął mnie przyjaźnie ramieniem – Chodź, odwiozę cię do domu. Nie będziesz wracać o tej porze komunikacją miejską. To może być…niebezpieczne.
- Daj spokój. Poradzę sobie – odpowiedziałam pewnie.
- Mówiłem już, że nie uznaję odmowy? – zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi od auta. A mnie w pamięci od razu ukazała się podobna scena z Salwadoru. Tylko, że nadal nie miałam pewności, że wtedy uratował mnie Neymar…

***

        W poniedziałek rano obudził mnie odgłos sygnalizujący nową wiadomość. Przeciągnęłam się na łóżku jak jakaś rasowa kotka, po czym odnalazłam smartphona na podłodze. Szybko odblokowałam ekran bez spoglądania nań, zamrugałam kilka razy, żeby obraz stał się wyraźniejszy i kliknęłam na kopertkę.
„Hej, piękna. :) Mam nadzieję, że nie masz na dzisiaj żadnych planów, bo o 16:00 porywam Cię na kawę. Pamiętaj, że wiem, gdzie mieszkasz :p”
        Zaśmiałam się sama do siebie. Od dnia meczu pisałam z Brazylijczykiem. Dobrze nam się rozmawiało, jeśli można to tak nazwać. Potrafił być naprawdę zabawny. Może nie aż tak jak Fabs z Gerim, ale doganiał Daniego. Odpisałam mu szybko, że będę czekać i z uśmiechem na twarzy odbyłam poranną toaletę. Była 8:30, więc szybko założyłam białą sukieneczkę w zabawne printy od MOSCHINO,

białe trampki, związałam włosy w potarganego koczka, zrobiłam delikatny make-up, chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. Szybko wsiadłam do mojego autka i ruszyłam w świetnie znanym mi kierunku. Tak, Gerard i Shakira ostatnio uznali, że nie mogę się cały czas tłuc po mieście taksówkami czy komunikacją miejską, więc dostałam od nich w ramach urodzinowego prezentu czarne BMW M3. Mówili, że to tak w razie czego, gdyby należało kogoś podwieźć i takie bzdety. Ale muszę przyznać, że ten pojazd często ratował dupsko nie tylko mi, ale też niektórym piłkarzom – ale o tym może innym razem…
        Zaparkowałam na podjeździe i pewnie weszłam do pięknej willi. Już od progu było słychać śmiechy. Znając życie piłkarz usiłował nakarmić swojego synka. Moje przeczucie nie zawiodło, bo przekraczając próg kuchni zauważyłam wysokiego Katalończyka, który na twarzy miał nic innego jak kaszkę manną. Zaniosłam się śmiechem i podeszłam do chłopaków.
- Oj, Milo, coś ty najlepszego tatusiowi zrobił, co? – zaśmiałam się delikatnie, biorąc malca na ręce i dając mu buziaka w policzek.
- No bo, ciociu, ja mówiłem tacie, że chcę kaszkę z truskawkami, a nie samą – tłumaczył, tuląc się do mnie.
- Ale skąd ja ci dziecko wezmę truskawki? – jęczał piłkarz.
- Oj, co wy byście beze mnie zrobili? – odstawiłam malucha na podłogę – Milanku, słońce, przyniesiesz moją torebkę? Ciocia pomyślała i kupiła ci truskawki po drodze. A ty, Gerciu, idź się lepiej umyj, bo spóźnisz się na trening.
- O, cholera! – krzyknął – Masz rację.
        Pokroiłam truskawki, dodałam do kaszki i „nakarmiłam” małego Piqué. Malec zajadał, aż mu się uszy trzęsły. I pomyśleć, że jego ojciec miał z tym taki problem… Kiedy kończyłam zmywać naczynia, na dół zbiegł sam pan domu. Wymachiwał coś nerwowo rękami.
- Geri, a czego ty tak tam zawzięcie szukasz po kątach, co?
- Kluczyki gdzieś mi się zapodziały. – był zdenerwowany – Nie no. Teraz to już na pewno nie zdążę.
- Chodź, Milan. Odwieziemy tatę na trening, a potem pojedziemy na zakupy i do parku. Co ty na to?
- Taaaak! – entuzjazmował się małą wycieczką.
- Nika, jesteś najlepsza – ucałował mnie w czoło Piqué.
- Wiem. – westchnęłam – No już. Do auta! Raz, raz! – poganiałam ich.
        Lekko naginając przepisy, szczęśliwie i – co najważniejsze – na czas dowiozłam mojego „braciszka” pod Ciutat Esportiva. Posłał mi przelotnego buziaka i biegiem popędził z torbą w kierunku szatni, jak mniemam. Odwróciłam się do dziecka, szeroko uśmiechnęłam, zmierzwiłam mu włosy i wyruszyliśmy w stronę centrum handlowego.
- Ciociu, a pójdziemy się pobawić? – zapytał mój towarzysz, pokazując na tak zwany kącik malucha.
- Hmm... Zrobimy tak. Najpierw kupimy wszystko, co potrzebne, a potem pojedziemy do parku. Co ty na to?
- A zadzwonisz do cioci Anto, żeby przyjechała tam z Thiago?
- Już się robi – złapałam malca mocniej za rękę i poszliśmy dalej.
        Okazało się, że lista zakupów była bardzo, ale to bardzo długa. Tak więc po dwóch godzinach w sklepie i zapakowaniu tego wszystkiego do bagażnika, znaleźliśmy się w parku. Antonella już siedziała na ławeczce i przyglądała się, bawiącemu się synkowi. Milo najpierw ją uściskał, a następnie pobiegł do Messiego. Ja z kolei zajęłam miejsce koło Argentynki i delikatnie odchyliłam głowę do tyłu.
- A ty co taka zmarnowana? – spytała brunetka.
- Zakupy… - westchnęłam – Gerard miał je wczoraj zrobić, ale zupełnie o tym zapomniał! I tak o to ten zaszczyt tłuczenia się po supermarkecie z małym przypadł mnie.
        Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Dosłownie. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. Dzień był gorący, więc nie pozwoliłyśmy zbyt długo przebywać dzieciaczkom na słońcu. Nie byli zbytnio uradowani, ale kiedy zaproponowałam, żebyśmy wszyscy razem pojechali do mnie i zrobili wspólnie pizzę, uśmiechy momentalnie powróciły.
        Chwilę przed czwartą wyprawiłam gości do domu, więc ledwo zdążyłam przejrzeć się w lustrze i już musiałam zbiegać na dół. Przed apartamentowcem dostrzegłam opartego o swojego białego Mustanga GT500 Shelby Brazylijczyka. Uśmiechnął się na mój widok i przywitał cmoknięciem w policzek. Przyjrzałam się dokładnie pojazdowi, co nie uszło uwadze Neymara.
- Coś nie tak?
- Nie, niby wszystko ok, ale jadąc tym, nie pozostaniemy niezauważeni – rzuciłam.
- A to my się przed czymś ukrywamy? – zaśmiał się.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Daj spokój. Najwyżej w jakimś szmatławcu coś znowu nazmyślają. Nie pierwszy i nie ostatni raz. – popatrzył mi w oczy – No chyba się nimi nie przejmujesz?
- Ja nie. Już dawno się przyzwyczaiłam… - urwałam w porę, żeby się nie przyznać do znajomości z piłkarzami. Jeszcze mu o tym nie powiedziałam – Ale moja kuzynka dostałaby chyba zawału, czytając w gazecie, że jestem twoją nową „zdobyczą” – wymawiając ostatnie słowo namalowałam w powietrzu cudzysłów.
- Nie będzie tak źle. – uśmiechnął się pokrzepiająco – Wsiadaj.
        Kierowaliśmy się w nieznanym mi kierunku. Chyba nigdy nie byłam jeszcze w tej dzielnicy. Wysiadłszy z auta poczęłam się bacznie przyglądać budynkom. Piękne kamienice wyglądały na zabytkowe, a przynajmniej musiały być leciwe. Przyjazne dla oka fasady przyciągały ludzi. Znajdowało się tu wiele lokali. Kilka sklepów, restauracji, lodziarni i kawiarni. Brazylijczyk złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę jednej z nich. Kazał mi wybrać miejsce, a sam poszedł zamówić dla nas napoje. Już po chwili zmierzał ku mnie z filiżankami, które, no cóż, wyglądały bardzo apetycznie.Aromat świeżo mielonych ziarenek brazylijskiego lub kolumbijskiego cudu unosił się w powietrzu i wywoływał u mnie uśmiech na twarzy. Wzięłam łyk kawy. Musiałam przyznać, że nigdy jeszcze nie piłam takiej dobrej. Nieśmiało popatrzyłam na piłkarza, który bacznie mi się przyglądał.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Jeszcze nigdy tu nie byłam.
- Robią tu najlepszą kawę  mieście. Oczywiście w mojej opinii – zaśmiał się.
- Zdecydowanie najlepszą – przytaknęłam.
- Od dawna mieszkasz w Barcelonie?
- Nie. Przyjechałam w sumie niedawno. Jestem na trzecim roku i udało mi się dostać na wymianę studencką.
- O, a co studiujesz? – zainteresował się – I dlaczego akurat Katalonia? Z tego co się orientuję, to w Madrycie są lepsze uczelnie.
- No niby tak, ale tutaj mam przyjaciół. W sumie taką jakby rodzinę z wyboru, można powiedzieć. Strasznie za nimi tęskniłam, będąc w Polsce. Oni zresztą też. – westchnęłam – No i koniec końców zdecydowałam się na przyjazd tutaj. – upiłam łyk gorącego napoju – A studiuję dziennikarstwo.
- Dziennikarstwo? – zdziwił się – A masz jakąś specjalność czy coś takiego?
- Tak dokładniej to zajmuję się sportem i tego też dotyczyć będzie moja praca licencjacka. Powinno mi łatwo pójść, bo mój braciszek, że się tak wyrażę, obiecał mi pomoc – zaśmiałam się.
- No wiesz, - odchrząknął – ja jako piłkarz też się świetnie znam na sporcie – poruszył zabawnie brwiami.
- Nie wątpię. Jak będę miała problem, czy pytanie, to dam znać. – mrugnęłam do niego – A jak ci się podoba to miasto? Przyzwyczaiłeś się już do otoczenia? I do nowej drużyny?
- Wiesz, pierwszy sezon zawsze bywa najtrudniejszy, ale jestem bardzo zadowolony. To jest chyba moje miejsce.
        Posiedzieliśmy jeszcze trochę w lokalu, a kiedy zaczęło się ściemniać udaliśmy się na plażę. Brazylijczyk wybrał taki specjalny kawałek, na którym nikt się nie kręcił. Było cicho, spokojnie, ale też pięknie. Chłopak rozłożył na piasku swoją bluzę, żebyśmy się nie wybrudzili. Słońce powoli zachodziło, lecz nadal było ciepło. Szum fal koił moje zmysły. Przymknęłam oczy i lekko odchyliłam się do tyłu. Po chwili poczułam na talii dotyk dłoni piłkarza. Robił to tak niepewnie. Spojrzałam na niego, a on się tylko delikatnie uśmiechnął. Odwdzięczyłam mu się tym samym i oparłam się o jego ramię. Trwaliśmy tak w ciszy, wpatrując się w przepiękny krajobraz. Odruchowo zaczęłam się bawić licznymi materiałowymi bransoletkami na lewej ręce. Zauważył to mój towarzysz i złapał mnie za nadgarstek, który następnie do siebie przyciągnął.
- Masz tatuaż? – uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Tak. A to źle? – zachichotałam.
- Nie, skądże. – zapewnił mnie – A co on oznacza? – zapytał przeciągając opuszkami palców po rzymskich cyfrach.
- Powiedzmy, że to bardzo ważna dla mnie data. Powstanie czegoś, bez czego nie byłabym sobą – odrzekłam tajemniczo.
- Nie powiesz mi nic więcej? – pokręciłam przecząco głową, a chłopak westchnął.
- Nie obraź się, ale tylko kilku moich przyjaciół wie, co oznacza ten tatuaż. Może kiedyś ci powiem. – szturchnęłam go przyjaźnie. Ciekawość wygrała i zapytałam w końcu – Wiesz, mam takie dziwne pytanie…
- Tak? – spojrzał na moją minę i się zaśmiał – Spokojnie, nie gryzę. I nikomu nic nie powiem w razie czego.
- Jak byłam w lipcu w Salwadorze… - jego mięśnie się napięły. Czyli to był jednak on! – To byłeś ty, prawda? – wpatrywałam się w niego uważnie – To ty mnie wtedy uratowałeś.
- Nie. To ja cię wtedy odwiozłem do hotelu. Nie znałaś drogi, pamiętasz? – uśmiechnął się lekko.
- Ney… - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Ciii… Nie mówmy już nigdy o tamtej nocy, dobrze? Mówiłem ci przecież, że nie chcę, żebyś mnie kojarzyła z tamtą sytuacją. – skrzywił się – Ale w jednym miałem rację.
- Tak?
- Spotkaliśmy się – na jego usta wpłynął zawadiacki uśmieszek.

***

        Popołudnie nie należało do najcieplejszych, ale dla przyzwyczajonej do zimnej aury Polki nie był to problem. Jak dla mnie wystarczyła na tę chwilę szara bluza z napisem „I can… kill you with my brain”
oraz najzwyklejsze na świecie jeansy.
 Tak odziana wyszłam przed kamienicę, gdzie już czekała na mnie moja randka… Ups, czy ja to właśnie powiedziałam? Nie, chodziło mi o mojego towarzysza. Tak, po prostu postanowiliśmy się z Neyem wybrać na spacer. Ot, wielkie mi co.
- Hej, ślicznotko – przywitał mnie soczystym buziakiem w policzek.
- Hej, piłkarzyku. To dokąd mnie zabierasz?
- Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? – zachichotał.
- Piekło mi niestraszne, bo dzięki moim kochanym przyjaciołom już od pewnego czasu mam zapewnione zbawienie. Zobaczysz, że mnie jeszcze kiedyś świętą ogłoszą.
- Kto by pomyślał, że taki z ciebie aniołek – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- No widzisz. Nie wiesz jeszcze o mnie wszystkiego.
- Istna chodząca tajemnica. Z mnóstwem materiałowych bransoletek na nadgarstku – uśmiechnął się uroczo.
- A żebyś wiedział.
        Udaliśmy się w kierunku niezbyt mi znanym. No dobrze, orientowałam się w terenie, ale jeszcze nigdy nie dotarłam na Tibidabo. Zaszliśmy tam do małego lokaliku, gdzie skusiliśmy się na churros z klasyczną czekoladą. To zawsze na mnie działało i endorfiny od razu się uwolniły, a my nie przestawaliśmy się śmiać. Brazylijczyk opowiadał mi przeróżne kawały, a ja opowiadałam mu anegdoty związane z moimi przyjaciółmi – oczywiście nie zdradziłam mu, kim oni byli.
        Kiedy poczęło się ściemniać, wyszliśmy na dwór. Júnior złapał mnie za rękę i zaprowadził pod Sagrat Cor. Budowla była naprawdę zachwycająca. Przyglądaliśmy się jej przez chwilę, a potem przenieśliśmy wzrok na otaczający ją krajobraz. Chłopak stanął za mną i czule mnie objął.
- Często tu przychodziłem podczas pierwszych miesięcy. Ten posąg Jezusa przypominał mi Brazylię, dom… - rozmarzył się, po czym momentalnie mnie do siebie odwrócił. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Uniósł rękę i założył mi za ucho niesforny kosmyk. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Powoli zaczął się zbliżać, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. Lekko musnął moje wargi, by zaraz powtórzyć to z większą intensywnością. W końcu nieznacznie się od niego odsunęłam i ponownie spojrzałam na Barcelonę, leżącą u moich stóp. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień…


***
Wow, chyba najdłuższy rozdział na tym blogu!
No, pożyjemy, zobaczymy. ;)
A na chwilę obecną mogę Was zaprosić na nowe opowiadanie:

poniedziałek, 14 września 2015

Dotzè

        Po tym jak znaleźliśmy się pod ośrodkiem treningowym, Cesc poszedł się przywitać z chłopakami, a ja spokojnie i powoli przemierzałam korytarzem drogę na murawę. Zauważyłam, że przy linii końcowej stał Carles. Był odwrócony tyłem do mnie. Cichutko zakradłam się za jego plecy i zasłoniłam mu oczy.
- Zgadnij kto – rzuciłam wesoło.
- Nika! – krzyknął uradowany i zaczął się ze mną kręcić w kółko – Co ty tu robisz?
- Jak to co? Nie widać? – wyszczerzyłam się – Odwiedzam starego przyjaciela.
- Tylko nie starego – pogroził palcem.
- Oj, Puyi. Dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli. Nie uważam wcale, że jesteś stary – ułożyłam usta w podkówkę.
- Wiem, wiem. Spróbowałabyś tylko. – przytulił mnie – No to chodź, przejdziemy się. Pokażę ci moje biuro i w ogóle. Tymi pacanami jak mniemam jeszcze się zdążysz nacieszyć.
        Zaśmiałam się perliście, a były piłkarz objął mnie ramieniem i ruszyliśmy na „wycieczkę”. Wszystko było tu takie znajome. Nie odczułam wyprowadzki. Barcelona była dla mnie poniekąd jak dom. Z tymi murami wiązało się tyle wspomnień. Rozmawialiśmy na różne tematy z Puyolem, ale w pewnym momencie się zatrzymałam. Na ścianie były wywieszone zdjęcia wszystkich trenerów Blaugrany. W tym zdjęcie Vilanovy. Nie mogłam, po prostu nie mogłam przejść obok niego obojętnie. Zapatrzyłam się na tą jego uśmiechniętą twarz. Zawsze był taki radosny. Poczułam na talii dłoń byłego obrońcy.
- Nika… - zaczął, ale chyba niezbyt wiedział, co powiedzieć.
- Czemu? Czemu akurat on? – otarłam łzę spływającą po moim policzku – Był takim dobrym człowiekiem, trenerem. Wspierał mnie. Czy ty wiesz, że on dzień przed… - nie mogło mi to przejść przez gardło – On pisał do mnie, że trzyma za mnie kciuki, bo miałam kolokwium. Carles, - rozkleiłam się – on mi nawet nie powiedział, że źle się czuł – wtuliłam się w jego ramię, a on głaskał mnie uspokajająco po głowie.
- Wiem. Lio był u niego niedługo przed śmiercią. – westchnął – Tito nie chciał, żebyś się denerwowała przed kolokwium. A na dodatek bał się, że jak się dowiesz o jego ciężkim stanie, to będziesz chciała przyjechać. Zostawisz studia i wsiądziesz w pierwszy lepszy samolot.
- Pewnie tak bym zrobiła. – uśmiechnęłam się delikatnie. Jak on mnie dobrze znał. Nawet na łożu śmierci się o mnie martwił. O mnie i o moją edukację – To był złoty człowiek.


środa, 9 września 2015

Onzè

        Nazajutrz z samego rana zabrałam walizkę, po raz ostatni posprawdzałam, czy aby wszystko wyłączyłam, spojrzałam na moje mieszkanko, głośno westchnęłam i udałam się na lotnisko. Tęskno patrzyłam w szyby. Wiedziałam, że trudno będzie mi się rozstać z Polską i rodziną, ale nie wiedziałam, że aż tak. Miałam jednak nadzieję, że to się szybko zmieni. Nie mogłam się doczekać spotkania z przyjaciółmi. A właśnie! Cesc. Szybko wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer czwarty na szybkim wybieraniu. Usłyszałam w słuchawce wesolutki głos.
- Hej, Nika!
- Cześć, Fabsiu. Co słychać?
- A u mnie wszystko w jak najlepszym porządku. A co tam u mojej kochanej Polki?
- Okay. Właśnie chciała cię zapytać, czy nie miałbyś może ochoty odebrać jej z lotniska za jakieś… cztery godziny? – zapytałam słodkim głosikiem.
- Co proszę? – prawie się zakrztusił – Żartujesz sobie?
- Nie, jestem całkiem poważna. Właśnie siedzę sobie na lotnisku w Gdańsku. Zaraz lecę do Berlina, a stamtąd prosto do was.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Poprosiłabym Zarę, ale jest w pracy, a chciałabym jej zrobić niespodziankę. To jak? Mogę liczyć na najlepszego środkowego pomocnika na świecie?
- Będę czekał, Słońce.
- To do zobaczenia! – rozłączyłam się i poszłam w kierunku bramki, bo komunikat wzywał do wejścia na pokład.
        Koło godziny trzynastej byłam już na El Prat. Szłam przed siebie pewnym krokiem. W oddali zauważyłam mojego przyjaciela. Szczerzył się jak głupi do sera. Nie miałam pojęcia dlaczego. Jednak, kiedy podeszłam bliżej, ucałował mnie w policzek i wręczył bukiecik herbacianych goździków.
- Nigdy więcej mi tak nie rób, rozumiesz? Cały ranek latałem jak opętany, bo nie wiedziałem, w co włożyć ręce. Przecież potrzeba czasu, żeby przygotować się na przyjazd przyjaciółki – marudził.
- Cesc, spokojnie. Zrobiłam tak, bo właśnie nie chciałam, żebyś panikował. A poza tym jesteśmy jak rodzeństwo, więc po jaką cholerę się przygotowywać na wizyty? – posłałam mu najsłodszy z moich uśmiechów.
- Mhm. I mówi to panna perfekcyjna. – pacnęłam go delikatnie w ramię – Dobra, spadamy stąd, bo jeszcze nam tylko paparazzich brakuje.
- I tych nagłówków: „Fàbregas ma nową dziewczynę”, „Kim jest tajemnicza brunetka?”, „Czy to coś poważniejszego niż ostatnim razem?”.
        Oboje parsknęliśmy śmiechem. Wiedzieliśmy, do czego zdolne były tabloidy i się tym zupełnie nie przejmowaliśmy. Ja już jakiś czas temu nabrałam do tego dystansu. Wiedziałam, że to o czym pisali, często mijało się z prawdą – jeśli nie najczęściej.
        Pojechaliśmy do domu piłkarza. Widok, jaki tam zastałam, wielce mnie zaskoczył. Otóż mój przyjaciel przygotował dla nas pyszny obiad.
- No tego, to ja się po tobie nie spodziewałam.
- Że jestem perfekcyjnym panem domu? – uśmiechnął się łobuzersko – Siadaj, bo ci ostygnie.
- Mam nadzieję, że się nie otruję – zmrużyłam oczy.
- Możesz być spokojna.
        Po posiłku trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy i – jakżeby inaczej – zagraliśmy w FIFĘ. Nie byłam zbytnio zdziwiona moją przegraną. Ale musiałam to jakoś wykorzystać.
- Ej, ja się tak nie bawię – zrobiłam smutną minkę.
- Trzeba umieć przegrywać. – pokazał mi język – No dobra, jak mogę ci to wynagrodzić?
- Dobrze się składa, że pytasz, bo dzisiaj zabieram klucze do mojego mieszkania od Zary i będę potrzebowała pomocy w umeblowaniu, poukładaniu wszystkiego i takie tam…
- O, nie! To nie fair. Ty to ukartowałaś!
- Fabsiu, Słoneczko – zarzuciłam mu ręce na szyję i zatrzepotałam moimi długimi rzęsami.
- Nie kokietuj. – skarcił mnie – Pomogę. Ale ty za karę pójdziesz ze mną na trening.
- Z wielką chęcią. – dałam mu buziaka w policzek – A teraz się zbieraj, bo moja kuzynka zaraz wraca do domu.
        Pojechaliśmy do Esplugues de Llobregat. Kiedy zauważyłam nadchodzącego rudzielca, wysiadłam z auta i pobiegłam w jej stronę. Dziewczyna stanęła jak wryta. Nie miała pojęcia, co się działo. Dopiero po chwili zaczęła skakać jak głupia i piszczeć z radości. Fabs stał z tyłu i bacznie nam się przyglądał, kręcąc przy tym głową.
- Skąd ty się tu wzięłaś?
- Mówiłam przecież, że przyjadę w sierpniu – odgarnęłam jej z twarzy niesforny kosmyk.
- No tak, ale nie mówiłaś dokładnie kiedy. – spojrzała na piłkarza – Czemu mi nic nie powiedziałeś?
- Ej, ja sam dowiedziałem się dziś rano. Nie patrz tak na mnie – uniósł ręce w geście obronnym.
- Dobra, skończcie już. Masz klucze do mojego mieszkanka? – zapytałam się kuzynki.
- Tak, proszę.
- Co wy na to, żeby pojechać i je zobaczyć? – zaproponowałam, a oni się zgodzili.
        Lokal znajdował się kawałek od uczelni, w dosyć spokojnej i ładnej okolicy. Samo mieszkanie nie było może ogromne, ale też i nie małe. Cztery pokoje, kuchnia, łazienka, taras. Urządzone nowocześnie i z wyczuciem, choć pewnie i tak coś poprzestawiam po swojemu.
        Moja najukochańsza na świecie kuzynka już wszystko przygotowała na mój przyjazd. Nic tylko się wprowadzać. W garderobie było wszystko ładnie poukładane, pozawieszane tak jak lubiłam. Zara kupiła nawet moje ulubione storczyki.
        Cesc zawiózł mnie do sklepu, żebym mogła zrobić jakieś zakupy, bo w końcu coś musiałam jeść, nieprawdaż? Uwinęłam się w miarę szybko, więc postanowiłam zaprosić piłkarza na kolację. Co jak co, ale jemu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Był łakomczuszkiem.
- Hej, Fabsiu, co się dzieje? Czemu jesteś taki smutny? – zapytałam, czochrając włosy przyjaciela – Myślałam, że ucieszysz się z mojego przyjazdu…
- Cieszę się, że przyjechałaś, ale nadal mam żal, że nie powiedziałaś mi o przeprowadzce od razu – wyznał.
- Chciałam zrobić wam niespodziankę.
- Tak. Taką niespodziankę, że ja o niczym nie wiedziałem i podpisałem kontrakt z Chelsea! – zdenerwował się.
- Cesc, uspokój się. To niczego nie zmieni.
- Gdybym wiedział wcześniej, nie zgodziłbym się na transfer. Zostałbym w Barcelonie do końca kontraktu. Wspierałbym cię…
- Przecież nie zostaję tu sama. Jest Geri, Shaki, Lio, Anto, Carles, Zara no i maluchy oczywiście – przytuliłam go mocno.
- Nika, wiesz, że kocham cię jak rodzoną siostrę? – cmoknął mnie w czoło.
- Ja ciebie też, braciszku.
- A możesz mi coś obiecać?
- A co takiego? – zapytałam, nie ukrywając ciekawości.
- Obiecaj mi, że będziesz mnie odwiedzać w Londynie – prawie, że błagał.
- Obiecuję. Ale nie oczekuj, że założę tą paskudną koszulkę – zaśmiałam się.
- Spokojnie. Załatwię ci zwykłą, ale z moim nazwiskiem. Dobra, to ja się już będę zbierał. I ty też już lepiej idź spać.
- Czemu? Nie mów mi teraz, że będziesz mnie kontrolował!
- Przyjdę po ciebie o 9:00 i razem pójdziemy na trening chłopaków. Niektórzy mają jeszcze wolne, ale Carles się bardzo ucieszy. Pa, Słońce – dał mi buziaka w policzek i wyszedł.


wtorek, 1 września 2015

Dècim

- Dobra. Zakleiłem i opisałem ostatnie pudło. – rzekł z radością mój kumpel jeszcze z czasów liceum – Piona! No, a co teraz?
- Pomyślmy… - udałam, że się zastanawiam – Chyba należałoby te wszystkie paczki przetransportować na pocztę i je nadać, nie sądzisz?
- Yhh… - cicho jęknął – A ja myślałem, że może pójdziemy na jakąś imprezkę czy coś…
- A ty tylko o jednym! Z wojska cię wywalą, jeśli będziesz tak dalej balował – droczyłam się z nim.
- Nie wywalą mnie, Słońce, bo jak ty wyjedziesz, to ja nie będę już miał z kim, jak to nazwałaś, balować. – przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił – Będzie mi cię tak bardzo brakować! Nika, zostań tu ze mną… - zanurzył brodę w zagłębieniu mojego ramienia.
- Karol, przecież wiesz, że wyjeżdżam na studia. A po drugie tobie zaraz kończy się przepustka, wrócisz do wojska, a ja co? Będę samotnie czekać? – patrzyłam mu prosto w oczy.
- Ale przynajmniej byśmy się czasami widywali… - zrobił smutną minkę.
- Dalej będziemy się mogli widywać. Przyjadę na święta, potem na Wielkanoc. A jak ty dostaniesz wychodne, to moje mieszkanie w Barcelonie stoi przed tobą otworem.
- Żartujesz?! Mam lecieć samolotem ponad dwie godziny? Do miasta, którego nie cierpię?
- No tak, tak, wiem. Ale pomyśl tylko… Tu zimno, deszcz, a ty wsiadasz w samolot i pewien czas później jesteś ze mną na spacerze. Słońce świeci, cieplutko…
- Dobra, dobra. Nie czaruj. – zaśmialiśmy się jednocześnie – Skutecznie odeszłaś od tematu imprezy, to jak?
- Nie dasz za wygraną, co? – przecząco pokręcił głową – Ok, to zrobimy tak. Daj mi kluczyki do twojego auta, ja podjadę pod klatkę i będziemy znosić te pudła. Zapakujemy je, pojedziemy na pocztę, wyślemy, a potem wrócimy do mnie, przebiorę się i zabiorę cię w ramach rewanżu za pomoc na piwo. Pasuje?
- No niech ci będzie, ale to ja wybieram lokal. – wyszczerzył się, a ja wystawiłam wymownie dłoń - Co? – zapytał zdezorientowany.
- Ekhm, kluczyki?
- Czy ciebie przypadkiem nie pogięło, dziewczynko?
- Nieee. – rzekłam przeciągle – Do czego zmierzasz?
- Mam się zgodzić na to, żebyś prowadziła moje auto?!
- Nie ufasz mi? – zrobiłam przeuroczy dziubek i zatrzepotałam rzęsami.
- Dobra, masz. – rzucił we mnie kluczykiem – Ale spróbuj zrobić mu krzywdę… - pogroził mi palcem.
        Dzięki mojemu kochanemu Karolkowi udało się wszystko szybko zapakować do auta. Nadaliśmy moje rzeczy na poczcie i pojechaliśmy do mnie. Założyłam czarne obcisłe rurki, które świetnie podkreślały mój tyłek, beżowy top i tego samego koloru balerinki. Zrobiłam jeszcze delikatne smookey eye i byłam gotowa do wyjścia. Mój towarzysz jeszcze trochę ponarzekał, jak to długo się szykowałam i że jak dla niego to przecież mogłam iść w tych dresach… Chwyciłam go za ramię, ucałowałam delikatnie w policzek, aby się uspokoił i wyszliśmy.
        W ulubionym pubie Karola nie było dziś wielkich tłumów, ale w końcu był środek tygodnia. Większość ludzi pracowała. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co my.
- Nika? – zaczął niepewnie, kiedy już siedział z kuflem w ręku.
- Tak?
- A czemu tak w ogóle Barcelona? Dlaczego nie…
- Madryt? – weszłam mu w słowo wgapiając się w niego.
- Nie no, ale dlaczego nie jakieś inne miasto? Dlaczego akurat Katalonia? Bo chyba nie powiesz mi, że tylko ze względu na tą twoją głupią drużynę? – patrzył mi w oczy.
- Te, panie Altético! – dałam mu sójkę w bok – Nie wiem, tak po prostu. Dostałam ofertę, przyjęłam ją i już.
- No tak, ale co ty tam będziesz sama robić? – lubił drążyć temat.
- Ekhm… Uczyć się? – zaśmialiśmy się oboje – Ale tak poważnie. Kilka kilometrów od Barcelony mieszka moja kuzynka Zara. Byłam u niej na poprzednich wakacjach i bardzo spodobała mi się Katalonia. To naprawdę piękny region. Na dodatek poznałam tam kilka świetnych osób i z niektórymi się zaprzyjaźniłam. Także spokojnie, nic mi się nie stanie. Już oni o to zadbają. Nie musisz się o mnie martwić.
- Łatwo ci mówić. Jak mam się o ciebie nie martwić, skoro wyjeżdżasz do innego kraju i będziesz tam w towarzystwie rzekomo bliskich ci ludzi, których ja nie znam. Nie wiem, czy można im zaufać – dokończył piwo i zamówił kolejne.
        Trochę się zasiedzieliśmy. Do mieszkania – na wpół już opróżnionego – wróciłam dopiero koło północy. Nie ukrywam, że byłam zmęczona. Nie dość, że dzisiaj wyprowadziłam z domu większość rzeczy, to w barze na piwie się nie skończyło. Karol nie mógł sobie odpuścić i oczywiście co chwilę wyciągał mnie na parkiet. Powiedział, że musiał się mną nacieszyć zanim na dobre ucieknę mu do Katalonii. Po dwóch godzinach udało mi się go ostatecznie przekonać, że moi tamtejsi przyjaciele byli naprawdę wspaniali i zaopiekują się mną. A poza tym, miałam tam przecież kuzynkę, którą Lewy bardzo dobrze znał. Obiecałam również, że zawsze będzie u mnie mile widziany, a ja przyjadę do Polski już niebawem.
        Nazajutrz obudziłam się na kilka minut przed jedenastą. Wstałam, wzięłam szybki, odprężający prysznic, zjadłam płatki z jogurtem i świeżymi owocami oraz stwierdziłam, iż jeszcze raz przeczytam moje tłumaczenie książki o FCB. Co prawda Amelia dała mi czas do końca roku, ale pozycja ta nie była jakoś szczególnie obszerna ani wymagająca – jakieś czterysta stron napisane dosyć prostym językiem. Dlatego też szybko się uwinęłam z tym zadaniem. Po powrocie z Mundialu napisałam wstęp od siebie i wszystko było już gotowe, można rzec: dopięte na ostatni guzik. Przejrzałam całość jeszcze raz, nagrałam na nośnik i po 13:00 zjawiłam się w biurze mojej szefowej, bo chyba mogłam ją tak nazwać, skoro dawała mi zarobić – i to całkiem sporo.
- Hej. – przywitałam się ciepło ze starą znajomą – Tutaj masz tekst zgrany na płycie i penie. Wszystko tak jak chciałaś. Jeśli będziesz miała jakieś uwagi czy poprawki, to daj znać. Ja wyjeżdżam jutro na wymianę, ale cały czas będę pod telefonem.
- Ok. Na pewno wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wiem, że jesteś pedantką i perfekcjonistką. Powodzenia na wymianie. A… - dodała, kiedy już miałam wychodzić – Jest jeszcze jedna kwestia. Wynagrodzenie przelejemy ci na konto za dwa tygodnie, dobrze? Bo nasza księgowa jest teraz na urlopie…

- W porządku. Do zobaczenia!


***
Tak więc od następnego rozdziału
miejsce akcji przenosimy do Barcelony. ;-)
Dobra wiadomość dla osób, wyczekujących NJR.