czwartek, 30 lipca 2015

Tercer

        W ciągu kolejnych tygodni wiele się działo. Razem z Shak zajmowałam się jej synkiem, chodziłyśmy na zakupy, babskie pogaduchy, zabierałyśmy Piqué z treningów. Poznałam nawet Tito Vilanovę, który okazał się być cudownym, przemiłym i kochanym człowiekiem. Kiedy tylko się widzieliśmy, zawsze się ze mną witał i zagadywał. Opowiadał mi o sobie, pytał o moje plany. Jemu jako jedynemu odważyłam się zdradzić, że zastanawiałam się nad wzięciem udziału w wymianie studenckiej. Zachęcał mnie do tego. Twierdził, że na pewno mi to nie zaszkodzi, a takie doświadczenia zawsze się przydają. Tym bardziej, że chłopcy mnie polubili. Zapewnił mnie także, że zawsze byłam mile widziana na każdym meczu czy treningu.
        W międzyczasie zdarzyło się coś bardzo przykrego. Drużyna miała udać się do Polski na zaplanowany na dwudziestego lipca mecz z Lechią Gdańsk. Niestety nie byli w stanie, ponieważ kilka dni przed tym zelektryzowała nas wszystkich informacja Tity. Miał nawrót choroby nowotworowej oraz uznał, że najlepiej będzie, jak się usunie, tak więc z przykrością rezygnował z trenowania pierwszego zespołu i wyjeżdżał na leczenie. Mówił, że teraz zdrowie było dla niego najważniejsze. Piłkarzom, sztabowi, zarządowi i mnie było cholernie smutno. Wiedzieliśmy, że tak musiało być, ale i tak trudno było się pogodzić z tą decyzją. Po konferencji podeszłam do Vilanovy i mocno go uściskałam. Walczyłam ze łzami. Kilka i tak w końcu spłynęło po moim policzku.
- Trzymaj się, Mister. Wszystko będzie dobrze. Wierzę w to. Zobaczysz, jeszcze razem obejrzymy El Clásico na Camp Nou – uśmiechnęłam się delikatnie i dałam mu buziaka w policzek.
- Wiem, zawezmę się i dam radę. Pokonam tego paskudnego raka. Zasiądziemy razem na trybunach i zobaczysz, jak nasi chłopcy wbijają w ziemię Real – pocieszał mnie.
- Odezwij się czasem. Do zobaczenia – powiedziałam i pomachałam byłemu już szkoleniowcowi FCB, zbliżając się do wyjścia.
Czas nieubłagalnie szybko płynął. Mimo że postanowiłam, iż wrócę do Gdańska dopiero tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego, to to i tak zbyt szybko zleciało. Żal było mi opuszczać Katalonię. To piękny region. Wiem co mówię, bo nie raz zwiedzałam okolicę – to w towarzystwie Zary, to z moimi nowymi przyjaciółmi… Ale cóż poradzić? Uczelnia czekała… Obiecałam Mebarak, że na wakacjach znowu do nich przyjadę. Nie wiedziałam jednak jak zniosę te dziesięć miesięcy rozłąki – zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. I jak ja będę tęsknić za Milanem…
        Nie chcąc niepotrzebnego rozgłosu, z piękną rodzinką - jak zwykłam nazywać moich nowych przyjaciół - pożegnałam się dzień przed wylotem. Shakira nie mogła powstrzymać łez. Przez te kilka tygodni naprawdę zdążyłyśmy się bardzo zżyć. Obiecałyśmy sobie, że będziemy codziennie do siebie dzwonić i pisać. Ger mocno mnie wyściskał i prosił, żebym na siebie uważała. Zaś maleńki Milo dał mi na do widzenia słodkiego buziaka.
        Na lotnisko zawiozła mnie Zara. Pomogła mi wytaszczyć te wszystkie rzeczy, których zakupiłam chyba z tonę.
- Trzymaj się, siostro. – mocno mnie uścisnęła i ucałowała – Pisz, dzwoń, uważaj, ucz się i przyjeżdżaj jak tylko będziesz miała trochę wolnego. Choćby na kilka dni.
- W porządku, ale obawiam się, że zobaczymy się dopiero, jak przyjedziesz do domu na święta. Pa, Rudzielcu! – posłałam jej z oddali całusa i udałam na odprawę.
        Po przekroczeniu progu mojego mieszkania poczułam się dziwnie obco. Brakowało mi katalońskiego słońca, widoków, ludzi. Moi przyjaciele często dzwonili, pisali. Jednym słowem dbaliśmy o zachowanie jak najlepszych relacji. I musiałam ze zdziwieniem przyznać, że dobrze nam to szło. Każde z nas było zabiegane, ale dawaliśmy radę. Taka chwila tylko dla przyjaciół.

***


        Tak jak się obawiałam, z Rudą zobaczyłam się dopiero podczas Bożego Narodzenia. Nasze spotkanie wypadło bardzo ckliwie. Nie byłam w stanie ukryć, jak się za nią stęskniłam. Ona była dla mnie taką…hmmm…jakby to powiedzieć….. „Katalonią w pigułce”. Przez tydzień jej pobytu gęby nam się nie zamykały. Miałyśmy wiele do nadrobienia. Także w sferze zakupów. A co? Spodziewaliście się po nas czegoś innego? Cóż, takie już jesteśmy i nie mamy zamiaru się nigdy dla nikogo zmieniać. Kiedyś to sobie obiecałyśmy i jak na razie, dotrzymywałyśmy słowa.


***

Bon dia!
I'm back! ;)
Ok, mamy trzeci rozdział.
Gwoli wyjaśnienia...
Tak, w tym opowiadaniu pojawi się niejaki Neymar da Silva Santos Jr.
Jednak pojawi się dopiero za jakiś czas.
Najpierw muszę naszą główną bohaterkę sprowadzić na stałe do BCN.
Ale spokojnie, Brazylijczyk będzie. Przecież obiecałam. ;)
Dajcie mi po prostu trochę czasu na rozkręcenie tej historii.
Jak już wspominałam, nie chodzi tu tylko o miłość.
Próbuję się skupić na innej bardzo ważnej w moim mniemaniu wartości.
Taka historia dwu wątkowa. :)
Postaram się Was nie zawieść.
A teraz pokażcie, że tu jesteście i komentujcie.
Besos! <3

sobota, 18 lipca 2015

Segon

        Kolejne dni minęły mi raczej spokojnie. Codziennie robiłam małe zakupy spożywcze, surfowałam po internecie, aby być na bieżąco z tym, co działo się u moich znajomych z Polski. Również poobiednie spacery z Shak i Milanem stały się już taką naszą małą tradycją. Coraz bardziej się do nich przywiązywałam. Piękna Kolumbijka szybko stała się moją przyjaciółką, ufałyśmy sobie, a co do jej synka, to traktowałam go jakby był moim siostrzeńcem. To takie spokojne, pogodne dziecko. Mebarak śmiała się, że jeśli dalej tak pójdzie, to Milo jeszcze rozbudzi we mnie instynkt macierzyński. Obie się z tego śmiałyśmy, bo przecież ja miałam dopiero dwadzieścia lat i na dodatek rozpoczęte studia, więc to na pewno nie był odpowiedni moment.
        Nareszcie nadeszła sobota. To właśnie dziś miał się odbyć pierwszy mecz presezonu. Takie spotkanie „o pietruszkę”, ale dla mnie liczyło się tylko to, że będę mogła zobaczyć moją ukochaną drużynę na żywo na „naszym” stadionie.
        Po obiedzie wzięłam odprężającą kąpiel, ułożyłam moje brązowe włosy w delikatne fale, założyłam jeansowe szorty i – jakżeby inaczej – klubową koszulkę na nowy już sezon. Do tego zrobiłam delikatny make-up, czyli bladoróżowy cień do powiek i mega długie rzęsy. Wyciągnęłam z szafy granatowe conversy i przyjrzałam się mojemu odbiciu w lustrze. Zajebiście. Tak serio, to ja uwielbiałam klubowe koszulki FCB – było mi w nich po prostu do twarzy, dlatego co sezon kupowałam nowy model. Nie żałowałam na nie kasy. Jednak nigdy nie miałam na niej numeru ani nazwiska żadnego z zawodników. Z tyłu był jedynie żółty napis „unicef” i logo tejże organizacji. Nic poza tym.
        W tym właśnie momencie swój pokój opuściła moja gospodyni. Ubrana w czarną mini i mega wysokie szpilki od Laboutina wyglądała jak milion dolarów. Zlustrowała mnie dokładnie, po czym odparła:
- Ty masz tak zamiar wyjść?! – była wyraźnie zdziwiona.
- Tak. A coś ci się nie podoba?
- Nie, no ok. Ale myślałam, że ubierzesz się, no wiesz, jakoś bardziej… sexy? – uniosła perfekcyjnie wyregulowane brwi.
- Pani prezes, - zaczęłam, zwracając się do niej po stanowisku – chyba pani zapomniała, że ja nie idę na żadną imprezę czy jakiś bal, a jedynie na mecz mojego ukochanego zespołu.
- Tak, tak, wiem. Jakbyś się ubrała inaczej, to byłaby to zniewaga dla klubu, jego barw, herbu, zawodników, socios i w ogóle wszystkich culés na całym globie… - wyrecytowała bez tchu.
        Nie chciała dalej drążyć tematu, bo wiedziała, że i tak nie zmienię zdania. Ja na każdym meczu Dumy Katalonii, nawet jeśli oglądałam go w TV, po prostu musiałam mieć na sobie coś z Barçy – koszulkę, bluzę, bransoletkę… Za pięć piąta Zara pożegnała się ze mną i pożyczyła udanego wieczoru i wygranej oczywiście. Ja zabrałam telefon, portfel i klucze, po czym posłałam jej całusa i wyszłam przed klatkę. Kilka sekund później zauważyłam, dobrze mi już znanego jeepa. Pewnie wsiadłam do auta, przywitałam się z przyjaciółką, ucałowałam malca i kilkanaście minut później byliśmy już przed świątynią sportu.
        Camp Nou naprawdę robiło wrażenie. Wielki obiekt. Ale po wyjściu na trybuny i zobaczeniu murawy, moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Wiedziałam, że to tu było moje miejsce na ziemi. Gdybym tylko mogła zostać tu na wieki…
- I co? Podoba ci się stadion? – nagle z rozmyślań wyrwała mnie piosenkarka.
- Tak. Zresztą przecież dobrze wiesz, że jestem culé… - uśmiechnęłam się do niej, a Milo pogładził moją twarz, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „Wiem, co czujesz, ciociu”.
- Wiem, wiem. I dlatego też chciałam cię tu zabrać. Wiesz, to nie jest to samo, co kibicowanie przed telewizorem. Te emocje są nie do opisania. No, ale teraz będziesz mogła sama to przeżyć  – posłała mi promienny uśmiech.
- Dziękuję. – uściskałam ją mocno – Ty jesteś dla mnie taka kochana. Jak ja mogę się wam odwdzięczyć? – zapytałam całkiem poważnie.
- Po pierwsze: musisz dzisiaj poznać Gera. Po drugie: dać mi przepis na to genialne ciasto, bo mój facet się w nim chyba zakochał. I w końcu po trzecie i najważniejsze: nie znikaj z naszego życia po wyjeździe.
- Obiecuję. Dobrze wiesz, że zawsze możecie na mnie liczyć. Choćby nie wiem co się działo.
        Przytuliłyśmy się i zasiadłyśmy na trybunach, bo na murawę zaczęli wychodzić piłkarze. W końcu rozległy się dźwięki „El Cant del Barça”, a ja najzwyczajniej w świecie nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam wyśpiewywać kolejne wersy z ogromnym zaangażowaniem. To był głos mojego serca. Co ja mówię, jakiego serca? Przecież ja nie miałam serca! Nie mam go już od… moment, ile to już będzie? A, no tak, w listopadzie będzie sześć lat jak je oddałam. I nie miałam zamiaru nigdy go odzyskiwać. Co to, to nie. Ono należy i już zawsze będzie należało do FCB. Jak ktoś kiedyś powiedział: „bo cały mój świat to bordo i granat”…
- Masz ładny głos. – powiedziała uśmiechnięta Shakira – Czemu nie śpiewasz?
- Ty sobie chyba żartujesz ze mnie. Ja nie potrafię śpiewać...
- A to przed chwilą, to co było?
- No wiesz, ja tak mam, że przed każdym meczem muszę odśpiewać hymn. Nie mogę się powstrzymać, kiedy go słyszę – powiedziałam oblana rumieńcem.
- Aha, no ok. Niech będzie, że ci wierzę.  – a po chwili dodała – Ale i tak to kiedyś wykorzystam. Prawda, synku? – ucałowała go delikatnie w czółko.
        Mecz był bardzo ekscytujący. Widać było, że oba zespoły chciały rozpocząć sezon od wygranej. Mnóstwo podań, częste dośrodkowania, stałe fragmenty gry. A mimo to pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Ale druga połowa… To było coś!
W 48. Xavi podaje do Messiego, ten kiwa czterech obrońców i strzela piękną bramkę. W 53. minucie powtórka z rozrywki. Jest 2:0. W 70. minucie spotkania po zmianie na murawę wchodzi młodziutki Tello. Od razu ma kontakt z piłką. Przejęcie piłki przez Iniestę, potem podanie do Alvesa, w akcję włącza się Puyol, piłka leci pod nogi Messiego, a ten podaje do Tello. Akcja zakończona kolejnym golem. Trzynaście minut później po faulu na Danim rzut wolny. Szesnasty metr. Do piłki podbiega Lio, ale to nie on, a Xavi wykonuje stały fragment gry i powiększa przewagę nad przeciwnikiem. W 88. minucie pada gol kontaktowy dla gości. Chłopcy się nie poddają. Minutę później wywalczają rzut rożny. Celne dośrodkowanie w pole karne i chwilę później Piqué pakuje głową piłkę do bramki. Gwizdek sędziego. Wygrwamy 5:1!!! Huuuurrrrrraaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!! Trybuny szaleją. Ja i Shaki podskakujemy i piszczymy. Milan też zaczyna radośnie pokrzykiwać. Świetny wieczór.
- Chłopcy świetnie się spisali! – krzyknęłam uradowana – A bramka Gera to majstersztyk!
- Sama mu to zaraz powiesz. Na pewno się ucieszy – podniosła się z miejsca, przytuliła mocno maluszka i pociągnęła mnie w stronę wyjścia.
        Nie miałam pojęcia dokąd się kierowałyśmy. Myślałam, że pójdziemy na parking i poczekamy tam na Piqué, ale ona najwidoczniej miała inne plany. Szłyśmy w kierunku wielkich drzwi. Jakimś pustym korytarzem. Po chwili dało się słyszeć wesołe krzyki i głośne rozmowy. Moim oczom ukazała się szatnia moich „bohaterów”.
- Hej, kochanie! – wybiegł nam naprzeciw wysoki Katalończyk i pocałował namiętnie moją towarzyszkę, a Milowi zmierzwił włosy.
- Świetny mecz chłopcy! – krzyknęła z entuzjazmem do pozostałych piłkarzy – I nie tylko ja tak twierdzę, moja przyjaciółka również. No i małemu też się oczywiście podobało – uśmiechnęłyśmy się.
- A ty jesteś pewnie Berenika. – zwrócił się do mnie strzelec gola po rzucie rożnym – Tyle o tobie słyszałem. – przytulił mnie serdecznie – Jestem Gerard, ale mów mi Ger.
- Ok, Ger. – powiedziałam niepewnie – Świetna bramka.
- A, dziękuję. No, to chodź teraz poznać resztę zwycięskiej drużyny. – a po chwili dodał mi szeptem na ucho – Wiem, że jesteś culé. Nie musisz się tak denerwować, nie jesteśmy straszni – i posłał mi łobuzerski uśmiech.
        Chłopcy co prawda już się przebrali, ale i tak nadal panowało tam lekkie zamieszanie. Kiedy już przekroczyliśmy próg, mój towarzysz znacząco chrząknął, a ja starałam się zachować zimną krew.
- Ej, panowie! – wydarł się na całe gardło i dopiero wtedy zapanowała cisza – Chciałbym wam kogoś przedstawić. To jest Berenika. Przyjaciółka moja i Shakiry. Nika pochodzi z Polski. Jest studentką, turystką, culé… - zaczął wyliczać na palcach – Do tego jest bardzo miła, no i piecze najlepsze na świecie ciasta.
- Taaa, Ger stanowczo przesadza, ale faktycznie jestem fanką FCB i chciałam wam pogratulować z całego serca dzisiejszego występu. Świetnie się spisaliście. – uśmiechnęłam się do nich – To ja już pójdę.
- Czekaj, nie tak szybko, najpierw musisz nas wszystkich poznać. – uśmiechnęła się szeroko katalońska „22” i zaczęła podążać w moją stronę, a kiedy już staliśmy twarzą w twarz – Dani jestem. I muszę nieskromnie przyznać, że wybrałaś najlepszą z możliwych opcji zostając naszą fanką. – puścił mi oczko – Prawda, panowie?
- Taak!! – odpowiedział mu równy okrzyk.
        I podchodzili tak do mnie po kolei wszyscy piłkarze. Uścisnęłam dłoń Messiego, Puyola, Villi, Busquetsa, Mascherano, Xaviego, Iniesty, Valdésa, Pinto i wielu innych. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie ten, który podszedł jako ostatni. Widać było, że to wesołek.
- A to, Nika, jest mój przyjaciel Cesc. Wariat, ale pozytywny – wskazał palcem na bruneta.
- Miło mi – uśmiechnęłam się przyjaźnie do słynnej barcelońskiej „4”.
- Mi też. Mów mi Fabs – i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Uuu. Wiesz, Nika, ja na twoim miejscu bym się cieszył – wtrącił Piqué.
- Czemu? – nie rozumiałam o co chodziło mojemu przyjacielowi (?).
- Bo on nie każdemu daje tak na siebie mówić, tylko bliskim. Na przykład mnie – uniósł dumnie głowę do góry.
- Cóż, w takim razie czuję się zaszczycona – obdarzyłam Fàbregasa ogromnym uśmiechem.

        Po tych miłych chwilach Shaki, Ger i Milan, czyli szczęśliwa rodzinka, odwieźli mnie do mieszkania Cezarii.


***
No i mamy drugi rozdział. ;)
Czekam na Wasze opinie, bo dają motywację.
Buziaki i do napisania pod koniec miesiąca.
Pamiętajcie, że Was kocham <3

sobota, 11 lipca 2015

Primer

        Pewnego dnia wracałam sobie najzwyczajniej w świecie z parku, kiedy nagle wpadła na mnie zamyślona kobieta z wózkiem. Drobnej blondynce zrobiło się głupio, że mnie nie zauważyła:
- Najmocniej przepraszam. Zamyśliłam się i pani nie zauważyłam – rzekła skruszona, ściągając okulary przeciwsłoneczne, a ja zauważyłam, że miała zaszklone oczy.
- Nic się nie stało – uspokoiłam ją.
- Tak w ogóle to jestem Shakira – i wyciągnęła w moją stronę szczupłą dłoń.
- A ja Berenika. Wiesz, nie obraź się, ale czy coś się stało? – zapytałam z troską w głosie – Wyglądasz jakbyś miała płakać…
- Ja… Ja już nie wiem – zaczęła się rozklejać.
- Hej, nie martw się. Chodź, ja mieszkam tu niedaleko, więc zapraszam cię na herbatę i może uda mi się jakoś pomóc? – objęłam ją delikatnie, a ona popatrzyła mi głęboko w oczy.
- Wiesz, dopiero co się poznałyśmy, ale dziwnie czuję, że mogę ci się wygadać… Nie będziemy ci przeszkadzać? – spytała wskazując na wózek, w którym smacznie spał słodki chłopczyk – To mój synek, Milan.
- Jaki słodki. – bezwiednie uśmiechnęłam się na widok malca, miał może z pół roku – Pewnie, że nie. Chodźcie.
        Po wejściu do mieszkania Zary, posadziłam Shaki na kanapie, a sama zrobiłam nam herbaty, nałożyłam na talerz ciasteczka owsiane, które wczoraj upiekłam i zajęłam miejsce koło nowej znajomej. Miałam dziwne wrażenie, że jest mi bliska i się zaprzyjaźnimy…
- To powiesz mi co się stało, że jesteś taka smutna? – zapytałam delikatnie, nie chcąc niczego na niej wymuszać.
- Pokłóciłam się z chłopakiem – oczy znowu zaszły jej łzami.
- O co? Oczywiście nie musisz mówić, jeśli nie chcesz – zreflektowałam się szybko.
- Ale chcę ci się wygadać. Tylko proszę, niech to zostanie między nami.
- No pewnie, że zostanie – pogłaskałam ją po ramieniu.
- No więc… Gerard, mój chłopak, ma pretensje o to, że „obściskuję” się, jak to nazwał, z innymi facetami na planie moich teledysków. A przecież ja go kocham najbardziej na świecie… Nigdy bym go nie zdradziła. Ale nie chcę rezygnować z kariery. Muzyka to moje życie, tak samo jak dla Gera piłka nożna… Berenika, powiedz mi, co ja mam zrobić? – pytała, a łzy ciekły jej po policzku.
- Po pierwsze: przestań płakać. Co pomyśli Milan jak się obudzi? Też zacznie płakać… - w tym momencie otarłam jej łzy i ją delikatnie przytuliłam – Po drugie: z tego co wiem, a wiem mało, bo tylko to, co z gazet, ale wy się poznaliście na planie jednego z twoich teledysków, tak?
- No tak, do „Waka Waka”. On tam ze mną występował i kilku innych piłkarzy też.
- No widzisz. Wy poznaliście się na planie teledysku i teraz on się boi, że poznasz jakiegoś innego faceta, a jego zostawisz…
- Naprawdę tak myślisz? – pytała.
- Tak.
- Ale przecież zaufanie to podstawa związku – schowała twarz w dłoniach.
- Zgodzę się z tobą. Ale z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć Gerarda. Jesteś piękną kobietą. Faceci się pewnie za tobą non stop oglądają. A Piqué kocha ciebie i waszego synka nad życie, więc nie chce, żebyś kiedykolwiek odeszła…
- Może masz rację. – powiedziała nieśmiało – To co ja mam zrobić? Rzucić śpiewanie?
- Nie, no coś ty! Może ogranicz facetów w teledyskach i nie tańcz tak erotycznie, czy coś?
- Wiesz, masz rację. Ograniczę to, a duety mogę przecież robić z dziewczynami. – po raz pierwszy się uśmiechnęła – Dziękuję ci bardzo. Gdyby nie ty… - urwała, bo przebudził się właśnie Milan.
        Malec słodko się przeciągnął będąc już w ramionach mamy, a później spojrzał na mnie tymi swoimi przepięknymi, dużymi, brązowymi oczkami.
- Patrzcie no, kto to się obudził? – zwróciłam się czule do malca, a on się do mnie szeroko uśmiechnął.
- Zobacz, jak on na ciebie patrzy. Chyba mu wpadłaś w oko – zaśmiałyśmy się.
        Pobawiłyśmy się chwilę z młodym Piqué, a potem moja koleżanka musiała już iść do domu. Chciała jak najszybciej się da porozmawiać ze swoim partnerem i powiedzieć mu o swojej decyzji. Obiecałam, że będę trzymać kciuki. Widziałam po jej oczach, że była w tym piłkarzu bardzo zakochana. Jak tylko zaczynała o nim mówić, jej wzrok wydawał się być taki nieobecny, rozmarzony. Tak wyglądała zakochana kobieta. Tak, wiem coś o tym, bo ja też byłam zakochana, ale to stare dzieje… Niemniej jednak po wizycie Shak poczułam, że moje życie nie jest pełne. Ona ma faceta, dziecko, tworzą szczęśliwą rodzinę, mają na kogo liczyć. A ja? Ja miałam tylko Zarę. No i oczywiście rodziców, ale to nie to samo.
        Nazajutrz rano udałam się na zakupy, bo lodówka w – tymczasowo naszym – mieszkaniu świeciła pustkami. Postanowiłam kupić pora, różne warzywka, piersi z kurczaka, z których miałam zamiar zrobić ulubioną zupę porową Rudej i gulasz warzywny. Zaopatrzyłam się też w owoce, żeby móc zrobić przepyszne ciasto. Po powrocie ledwo zdążyłam wypakować zakupy, kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Ciekawe kogo licho niesie? – pomyślałam. Ku mojemu zdziwieniu w moich drzwiach stała dziewczyna, która wczoraj na mnie wpadła.
- Hej, Nika! – rzuciła mi się na szyję.
- Hej, Shaki! Co cię do mnie sprowadza? – zapytałam, kiedy zajęła już swoje wczorajsze miejsce – I gdzie mały?
- Milo został z dziadkami. Wiesz, przyjechali, bo się za nim stęsknili i zapragnęli zabrać go na spacer i trochę się nim pozajmować. Tym samym odciążyli mnie, matkę Kolumbijkę. – zaśmiałyśmy się obie na to określenie – Postanowiłam, że skoro mam trochę wolnego czasu, to odwiedzę moją nową przyjaciółkę i podziękuję jej za te złote rady – ucałowała mnie w policzek.
- Mam rozumieć, że się pogodziliście? – zapytałam zadowolona.
- Tak! – pisnęła szczęśliwa – No, to teraz możemy się poznać bliżej. Chociaż ja czuję jakbym cię znała od dawna, to przecież nic o tobie nie wiem…
- Racja, przecież nawet nie było na to wczoraj czasu. No to, przyjaciółeczko, co byś chciała wiedzieć?
- Wszystko! Skąd jesteś, bo po akcencie mogę z pewnością stwierdzić, że nie z Hiszpanii, co cię tu sprowadza i takie tam…
- A więc… - odchrząknęłam – Nazywam się Berenika Hess, w skrócie Nika. Pochodzę z południowo-zachodniej Polski. Przyjechałam tu na wakacje, bo stęskniłam się za moją kuzynką Zarą. W październiku zaczynam drugi rok studiów dziennikarskich, niedawno zdałam egzamin i mogę uczyć angielskiego, hiszpańskiego i szwedzkiego. Mam 20 lat. Jestem jedynaczką, ale Cezarię traktuję jak siostrę. Mam mieszkanie w Gdańsku. Miesiąc temu zerwałam z chłopakiem, z którym byłam związana przez blisko dwa lata. I to by chyba było na tyle… No, teraz twoja kolej – rzuciłam zachęcając ją do zwierzeń.
- Nazywam się Shakira Isabel Mebarak Ripoll. Jestem Kolumbijką. Od 1991 roku zajmuję się muzyką. Od 2010 roku mam najwspanialszego na świecie faceta – i do tego genialnego piłkarza. No i oczywiście jestem mamą tego cudnego szkraba, którego miałaś okazję wczoraj poznać. Do tego uwielbiam dobrze zjeść i tańczyć.
- No to się zgrałyśmy, bo ja uwielbiam gotować i właśnie miałam zamiar przygotować obiad dla mojej pani gospodarz – uśmiechnęłam się.
- Ojej, to może ja ci przeszkadzam? – zapytała zmartwiona – Przepraszam, że przyszłam tak bez zapowiedzi, ale nawet nie wymieniłyśmy się wczoraj numerami telefonów. A ja tak bardzo chciałam ci podziękować…
- Nie przeszkadzasz mi, spokojnie. I żebym nie zapomniała, masz tu mój numer. – napisałam szybko na karteczce ciąg cyfr – Dzwoń o każdej porze dnia i nocy, kiedy będziesz czegoś potrzebowała albo po prostu będziesz chciała pogadać.
- Jesteś cudowna, wiesz? Miałam ogromne szczęście, że na ciebie wpadłam – posłała mi promienny uśmiech, po czym mnie przytuliła, a ja odwzajemniłam serdeczny gest.
- No, a teraz skoro masz dużo czasu, to może zostaniesz u nas na obiedzie? – zapytałam.
- To może w takim razie pomogę ci go przygotować, co?
- Jeśli chcesz – dodałam, po czym obie udałyśmy się do kuchni. Zaczęłyśmy  już gotować, kiedy nagle blondynka zbiła mnie z tropu pewnym pytaniem…
- Nika, a kiedy ty wyjeżdżasz, bo mówiłaś, że jesteś tu tylko na wakacjach? – zaczęła niepewnie.
- Za jakieś trzy tygodnie. A czemu pytasz?
- Bo wiesz, dobrze mi się z tobą rozmawia, ufam ci i po prostu wiem, że mogę ci wszystko powiedzieć… Szkoda, że będziesz musiała opuścić to piękne miasto. A ja znowu zostanę beż przyjaciółki. Co prawda mam Antonellę, dziewczynę Lio, ale ona też ma małe dziecko i swoje sprawy…
- To, że wyjadę wcale nie oznacza, że musimy zerwać kontakt – zaczęłam.
- Ale jak to? – przerwała mi.
- Są przecież telefony, skype. Możemy do siebie dzwonić nawet codziennie – pocieszałam ją.
- No niby tak, ale ty zaczniesz nowy rok akademicki, a ja wiem jak to wygląda i ile będziesz miała zajęć, więc pewnie nie będziesz miała zbyt wiele czasu dla jakiejś tam znajomej z Barcelony.
- Daj spokój. Dla ciebie zawsze znajdę czas – przytuliłam ją.
        Dalsze przygotowywanie posiłku przebiegło pomyślnie. Ugotowałyśmy zupę, przygotowałyśmy drugie danie, a ciasto już siedziało w piekarniku. Kiedy Ruda wpadła do mieszkania, zapach od razu przygnał ją do jadalni. Ale to nie suto zastawiony stół zrobił na niej największe wrażenie. Ona wprost zaniemówiła na widok piosenkarki siedzącej przy jej stole.
- Co? Ale jak? – zdołała wykrztusić tylko tyle.
- Zara, poznaj naszego gościa. To moja przyjaciółka Shaki. – a widząc minę mojej kuzynki, zaczęłam jej wszystko powoli wyjaśniać – Wpadłyśmy na siebie, pogadałyśmy od serca i tak jakoś wyszło. – uśmiechnęłam się – A to jest właśnie właścicielka tegoż lokum, moja kuzynka Cezaria.
- Hej, miło cię poznać. Masz świetny gust – powiedziała Kolumbijka, podając rękę Rudej.
- Mnie ciebie też miło poznać. Jestem twoją wielką fanką. – przytuliła się do niej – Ale co ty właściwie robisz w moim domu? – niedowierzała.
- Wpadłam do Niki, żeby jej podziękować za radę i przygotowałyśmy dla ciebie obiad. W sumie to ja tylko troszkę pomogłam twojej kuzynce, ale zawsze to coś – zaczęłyśmy się śmiać i zasiadłyśmy do obiadu.
        Po posiłku ukroiłam nam deseru, chwilę pogadałyśmy, aż Shakira powiedziała, że musi wracać, bo Ger zaraz kończy trening, a i mały Milo pewnie już tęskni. Zapakowałam jej więc ciasta na wynos i ciepło się pożegnałyśmy.
        Wieczorem dostałam smsa od panny Mebarak:
„Hej, Nika! Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za wszystko. W ramach rewanżu chciałabym ciebie i Zarę zaprosić na mecz FCB w następną sobotę. Poznasz mojego Gera i chłopaków. Tylko nie chcę nawet słyszeć odmowy. A… I Ger kazał przekazać, że ciasto było świetne :)”
Wow, - pomyślałam – mecz FCB? Od zawsze o tym marzyłam. No, a tak poza tym, to chyba i tak nie mam wyjścia…
„Dziękujemy bardzo za zaproszenie, ale Cezaria idzie na jakąś imprezę integracyjną ze współpracownikami, więc przyjdę sama. O której mam być? :D”

„Przyjadę po ciebie o piątej i pojedziemy razem. Do zobaczenia ^_^”

        I zasnęłam jak małe dziecko…


***
No to mamy pierwszy rozdział.
Pozostawiam go Waszej ocenie.
Gdyby pojawiły się jakiekolwiek pytania, piszcie ;)
Z chęcią odpowiem :)
Buziaki ;*

niedziela, 5 lipca 2015

Prólogo

Te wakacje postanowiłam spędzić z moją kuzynką w jej mieszkaniu w Esplugues de Llobregat, oddalonym od serca stolicy Katalonii zaledwie o kilka kilometrów. Zapowiadało się świetnie.
Mnie i Zarę dzieliły cztery lata różnicy. Mimo jej wyprowadzki rok temu, nie oddaliłyśmy się od siebie, nadal byłyśmy jak siostry.
Miałam nadzieję, że się zrelaksuję przed rozpoczęciem drugiego roku na uniwerku. Zarówno ja, jak i Cezaria (bo tak brzmiało jej pełne imię) byłyśmy raczej spokojnymi typami, ale potrafiłyśmy się też dobrze bawić. Kraj nie robił nam różnicy. Nieraz już gdzieś razem wyjeżdżałyśmy. Na naszej liście „odhaczonych” były między innymi: Mediolan, Paryż, Sydney, Madryt i malownicza wysepka Orust w Szwecji. Wszędzie bawiłyśmy się świetnie. Nasze motto? Nieważne gdzie - ważne z kim.
        Zaraz po lądowaniu na płycie lotniska zauważyłam w tłumie czekających na terminalu tego mojego kochanego Rudzielca.
- Nika! – wydarła się na całe gardło, a ja rzuciłam się jej na szyję. Ostatni raz widziałyśmy się na Wielkanoc…
- Zara! Jak ja się cieszę!
- Nie, Berenika, to ja się cieszę, że dałaś się namówić na przyjazd do mnie.
- Och, dobra, dajmy spokój, bo się zaraz obie poryczymy - powiedziałam nie kryjąc zbytnio wzruszenia. Przy niej mogłam być naprawdę sobą.
Pojechałyśmy do jej domu. Było to spore mieszkanko, urządzone w dobrym guście, co było zresztą typowe dla mojej „siostrzyczki”. Miała niesamowite wyczucie stylu. W sprawie ciuchów również. Całe szczęście, że miałyśmy takie same figury, wzrost i rozmiar buta – w ten sposób zawsze mogłyśmy zaszaleć na zakupach, bo jedna kupowała jedną rzecz, a druga drugą i potem się wymieniałyśmy. Dlatego też nie zdziwiło mnie, że już na drugi dzień po moim przybyciu chciała iść na shopping. Ja oczywiście się zgodziłam… Oj, biednie to moje konto bankowe… Coś mam wrażenie, że zanim skończą się te wakacje, to ono się wyraźnie uszczupli. Ale co tam. Jak mówią siostry Kardashian – You Only Live Once.

***

Tak jak się spodziewałam, już po tygodniu pobytu u mojej Rudej, nie miałam pojęcia, gdzie ja to wszystko spakuję.
- Przecież ja wydam na nadbagaż majątek! – marudziłam.
- Póki co jesteś tutaj, więc nie myśl przynajmniej na razie o wyjeździe, ok? Miałyśmy się dobrze bawić i nie zapominaj o tym pod żadnym pozorem!– pogroziła mi palcem.

        Szybko przekonałam się, że pomysł z przyjazdem tu był strzałem w dziesiątkę. Niezliczone wypady do centrów handlowych, mniejszych butików, rajdy po barach, nocne maratony filmowe, leniwe popołudnia na piaszczystej plaży, nasze szaleństwo. Tego właśnie potrzebowałam. Musiałam się odprężyć, uspokoić. I chyba nie do końca chodziło tu o sprawę studiów. Problemem był ktoś inny… A mianowicie mój były chłopak. Niedawno zerwaliśmy i jeszcze trochę to przeżywałam. Ale w życiu nie ma się po co zamartwiać. Jak to mówią – coś kończy się, żeby coś mogło trwać. A Zarka skutecznie pomogła mi się otrząsnąć i przypomniała, co tak naprawdę się dla mnie liczyło jeszcze zanim go poznałam – moje serce należało tylko do bordowo-granatowych…



***
Witam na moim czwartym już blogu. :D
Tym razem będę chciała Wam zaproponować coś nieco innego.
A co konkretnie? Dowiecie się, czytając. ;)
Jednego można być pewnym - skupię się tu na relacjach międzyludzkich.
To chyba tyle gwoli rozpoczęcia.
Ach, zapomniałabym.
Bardzo proszę o komentarze, bo to one mnie motywują do pisania.
Zostawiam Wam linki do moich poprzednich prac.
Te są zakończone:
A tutaj nadal dzielnie pracuję:
Buziaki <3
~Lilka