piątek, 30 października 2015

Vint-i-u

        Dzień był w miarę słoneczny i ciepły, więc krótki rękawek w zupełności wystarczał. Szybko wciągnęłam na siebie jeansy, klubową koszulkę z numerem jedenastym – od kiedy byliśmy z Juninho parą, nie było w ogóle mowy o innej. Zrobiłam delikatny makijaż, rozpuściłam włosy, standardowo założyłam mnóstwo materiałowych bransoletek na lewą rękę – nigdy się z nimi nie rozstawałam, ponieważ wierzyłam, że przynosiły mi szczęście. Złapałam komórkę, przepustkę i klucze, z którymi udałam się do garażu podziemnego. Odpaliłam silnik i ruszyłam w kierunku domu przyjaciół. Szybko zapakowałyśmy z blondynką dzieci do środka i mogłyśmy w końcu pojechać na Les Corts. Nie zajęło nam to dużo czasu. Na dodatek żaden pismak nie wiedział, jakim jeździłam autem, czyli miałyśmy jako taki spokój – chociaż na chwilę przed wejściem na stadion.
– To ja wezmę Sashę, a ty się zajmiesz Milanem? – zapytała z wielkim uśmiechem – Nika, wiesz, że nie musisz mi pomagać w opiece nad…
– Daj spokój. – przerwałam jej – Robię to, bo chcę. I kocham te maluchy. – wysiadłam z auta i otworzyłam tylne drzwi – To co, młody? Dzisiejszy mecz spędzasz na kolanach cioci Niki?
– Taaaaak! – cieszył się.
– No to chodźmy – złapałam chłopczyka za rączkę i weszliśmy całą czwórką do środka.
        Było jeszcze wcześnie. W sumie była to taka najmniej lubiana pora naszych chłopaków na rozgrywanie meczu. Godzina szesnasta to był czas sjesty, a nie wysiłku. Ale cóż poradzić? Pan każe, sługa musi. A w tym przypadku panem było LFP. Mniejsza z tym. Teraz liczyło się tylko to, że w przeciągu najbliższych minut miało się rozpocząć spotkanie z Valencią.
        Po obowiązkowych zdjęciach Gera z synkami, usiadłyśmy na trybunach. Kolumbijka tuliła do siebie maleńkiego Sashkę, a ja otoczyłam czule ramionami jego starszego brata. Sędzia González González zagwizdał, dziecko na moich kolanach zaklaskało, a już chwilę później aż podskoczyliśmy, wytrzeszczając oczy. Już w pierwszej minucie za sprawą Luisa Blaugrana uzyskała prowadzenie! Pierwsza połowa pełna była emocji, ale wynik już się nie zmienił. W czasie przerwy Mebarak udała się do łazienki, a ja i Milan zostaliśmy na miejscach. Maluch najpierw mocno się we mnie wtulił, więc pocałowałam go w czubek główki, a potem zaczął się bawić moimi bransoletkami. Bardzo go zaciekawiły. Bawił się tak, aż poczułam palec na skórze nadgarstka. Brunet z zaciekawieniem przyglądał się czarnym literkom i jeździł po nich rączką.
– Ciociu, a co ty tu masz? – spojrzał na mnie tymi ślicznymi, wielkimi oczętami.
– To jest tatuaż, kochanie. – uśmiechnęłam się – Wujek Ney, Lio, Luis, Dani też mają takie malunki.
– No, ale co tu jest napisane? To nie jest po hiszpańsku.
– Nie. To jest taki inny sposób zapisywania liczb, wiesz? Na przykład trójkę można zapisać tak, jak masz to z tyłu na koszulce, ale można też zapisać to po prostu jako trzy duże literki „i”.
– „I”? Jak Isabel?
– Tak, Milo, i jak Isabel.
– Ale ty masz tutaj dużo tego. To co to za liczba i dlaczego masz to na nadgarstku? To już przecież na zawsze zostaje. Tak przynajmniej mówił wujek Dani…
– Wujek Dani ma rację. A ja mam tutaj zapisaną liczbę tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć. To jest rok powstania czegoś bardzo dla mnie ważnego. – a po chwili namysłu dodałam – I dla twojego taty też.
– Czyli? – dopytywał.
– Milo, zrobimy tak. Po meczu pojedziemy do was do domku, umyjesz się, a ja położę cię spać i na dobranoc opowiem ci pewną historię, dobrze?
– I wtedy się dowiem?
– Tak, kochanie, wtedy się dowiesz. – dałam mu buziaka – A teraz oglądaj tatusia i wujków.

***

        Położyłam się na skraju łóżka małego Piqué, a ten jak na zawołanie się we mnie wtulił. Objęłam go ramieniem i delikatnie gładziłam po bujnej czuprynie.
– Wiesz, Milanku. Kiedyś w Hiszpanii nie działo się najlepiej. Źli panowie kłócili się ze sobą, zabierali ziemie. Ale to nie to jest głównym tematem naszej bajki. Chodzi o to, że był sobie kiedyś taki jeden pan. Mówili na niego Hans Gamper. No i ten Hans mieszkał w Katalonii, chociaż pochodził ze Szwajcarii. Hans lubił piłkę nożną. W ogóle były to czasy, kiedy piłką fascynowało się trochę osób, ale nie aż tak dużo jak dziś.
– Jak to?
– Dawno temu nie wszyscy znali piłkę nożną. A jeszcze mniej osób znało zasady czy miało okazję do gry. Ale w pewnym momencie i tutaj dotarła piłka z Anglii. No i tak to się wszystko potoczyło u tego Hansa, że chciał założyć klub sportowy, wiesz? Pewnego dnia zamieścił w gazecie ogłoszenie, by chętni się do niego zgłaszali. I w ten właśnie sposób dwudziestego dziewiątego listopada tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku Hans Gamper założył Foot–ball Club Barcelona. Na kolory zostały wybrane bordo i granat. Historia klubu była nieco burzliwa, zawiła, ale i fascynująca. Po pewnym czasie FCB to nie była tylko piłka nożna, ale też i sekcja hokeja.
– Do tej pory mamy taką sekcję.
– Brawo. – zaśmiałam się – A jakie jeszcze mamy?
– Mamy koszykówkę, piłkę ręczną i fu…fut… – trudził się.
– Futsal – pomogłam.
– No i co było dalej, ciociu?
– Co było dalej? Cóż, sekcja piłki nożnej nie zawsze miała gdzie grać, często zmieniali stadiony, ale ostatecznie w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku powstała świątynia footballu – westchnęłam.
– Camp Nou.
– Dokładnie. Potem mijały lata. Były wzloty i upadki. Lepsi i gorsi trenerzy. Lepsi i gorsi piłkarze. Lepszy i gorszy zarząd. Ale FC Barcelona to coś więcej niż klub. To jedna wielka rodzina, która się wspiera i kieruje w życiu pięcioma najważniejszymi wartościami. Wartościami, które powinieneś znać, Milanku. One od pokoleń są w twojej rodzinie, ale nie tylko.
– A co to za wartości? – wypytywał.
– Wysiłek – bo nie ma nic za darmo. Ambicja – bo trzeba sobie stawiać jakieś wysokie cele i do nich dążyć, starać się. Szacunek – bo należy się każdemu człowiekowi, przeciwnikowi, przyjacielowi, wrogowi. Pokora – bo trzeba pamiętać, że nikt nie jest najlepszy we wszystkim i nawet najlepszym czasem mogą się zdarzyć pewne wpadki.
– Czyli nie można się wywyższać?
– Dokładnie tak – przytaknęłam.
– A ta piąta?
– A ta piąta to praca zespołowa – bo razem łatwiej osiągnąć cel.
– A jak było to dalej z tym klubem?
– A potem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym roku powstało w Barcelonie takie magiczne miejsce. Takie miejsce, w którym chciał się znaleźć prawie każdy lubiący piłkę nożną chłopiec na świecie. Powstała La Masía. Ta szkoła dała piłce nożnej mnóstwo radości. Dała jej najlepszych piłkarzy. To właśnie w La Masíi uczył się wujek Lio, Cesc, Pedro, Busi, Ini, Puyol, Xavi czy chociażby pan Pep Guardiola. No i oczywiście twój tata. Oni się tam uczą, grają w piłkę, spędzają razem czas i przechodzą przez kolejne etapy szkolenia. Oprócz pierwszej drużyny jest jeszcze piętnaście innych poziomów. One są jak takie schodki, które trzeba przejść w odpowiednim wieku. Kto wie, może ty kiedyś też będziesz się uczył w tej legendarnej szkole? – cmoknęłam go w nosek – A teraz śpij, myszko. Kolorowych snów – opatuliłam go kołdrą i już wychodziłam, ale chłopiec się odezwał.
– Ciociu, a ile trzeba mieć lat, żeby pójść do La Masíi?
– Siedem, ale czemu pytasz?
– Bo ja też chcę być taki jak tata i jak wujek Lio. Też będę kiedyś grał w FC Barcelonie.
        Uśmiechnęłam się szeroko, zgasiłam światło i po cichu zeszłam na dół. W salonie na kanapie siedział Gerard razem z Shakirą oraz Neymarem. Usiadłam między moim chłopakiem a przyjacielem.
– A ty co się tak szczerzysz? – spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek Brazylijczyk.
– Cóż. Opowiadałam Milanowi historię na dobranoc. Chciał się dowiedzieć czegoś o moim tatuażu. Opowiedziałam mu o klubie. I o wartościach. I wspomniałam też o La Masíi.
– No i? – nie rozumiał mojego wywodu.
– No i na koniec Milo zapytał się mnie, ile trzeba mieć lat, żeby zacząć się uczyć w Masíi. Powiedział, że chce być taki jak jego tatuś i wujkowie. – spojrzałam na Geriego i uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam – Milan mi przed chwilą powiedział, że chciałby kiedyś grać w Blaugranie.
        Na reakcję Katalończyka nie musiałam długo czekać. Uściskał mnie mocno, przytulił mojego chłopaka, a potem w niedźwiedzim uścisku zakleszczył wybrankę swojego serca. Pocałował ją. Sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zacząć skakać ze szczęścia albo co najmniej odtańczyć jakiś taniec szczęścia czy też zwycięstwa. Nie pomyliłam się, albowiem po chwili człekokształtna małpa zwana także potocznie Gerardem Piqué zaczęła szaleć po domu z radości. To niewiarygodne, jak wiele znaczyło dla piłkarza to, że jego syn także chciał zawodowo grać w piłkę. A na dodatek w ukochanym klubie ojca.




piątek, 23 października 2015

Vintè

        Obudziłam się i leniwie przeciągnęłam. Spojrzałam na zegarek i ciężko westchnęłam. Była najwyższa pora, by wstawać. Udałam się po cichu do łazienki, gdzie odbyłam poranną toaletę. Wykonałam delikatny makijaż i ubrałam dresy od Marcusa Lupfera. Włosy związałam w wysokiego kucyka, po czym wróciłam do sypialni. Brunet nadal spał. Usiadłam ostrożnie na łóżku, dotknęłam jego włosów i cmoknęłam w policzek. W tym samym momencie poczułam na udach rękę Brazylijczyka. Niemrawo otworzył oczy, uniósł głowę i uroczo się uśmiechnął. Złożyłam na jego ustach szybki pocałunek.
– Dzień dobry, kochanie – zaśmiał się.
– Dzień dobry. Wstawaj, leniu. – klepnęłam go w ramię – Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę się spóźnić na wykład. Idę zrobić nam jakieś śniadanie.
        W lodówce świeciły delikatne pustki. No tak. O zakupach Piqué pamiętałam, ale o swoich to już niekoniecznie. No nic, trzeba było improwizować. Znalazłam butelkę kefiru, więc postawiłam na placuszki kefirowe z dżemem pomarańczowym. Gdy już kończyłam twórczy proces przygotowywania najważniejszego posiłku dnia, mój śpiący królewicz wkroczył do kuchni. Objął mnie w tali i ucałował w bark. Nałożyłam jedzenie i postawiłam wielki talerz na stole. Do szklanek nalałam jeszcze świeżego soku i mogliśmy już smakować słodkiego śniadanka.
– Nika? – zagadnął po posiłku.
– Tak?
– Wiesz, że my za dziesięć dni mamy kilka dni wolnego?
– No tak. Geri coś tam wspominał. A co, stało się coś? – wytarłam ręce w ścierkę i spojrzałam na mojego chłopaka.
– Nic specjalnego. Ale korzystając z tej przerwy pomyślałem, że pojechałbym do domu…
– No ok, ja nie mam z tym żadnego problemu. Przecież wiesz – uśmiechnęłam się.
– Ale nie, Nika, ty nie rozumiesz. Mi chodzi o to, że razem pojedziemy do Brazylii – sprostował.
– Co? Ty sobie ze mnie żartujesz? – przyjrzałam się jego poważnej minie – Nie żartujesz… – westchnęłam – Ney, przecież wiesz, że jestem na ostatnim roku, piszę pracę i nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie chociażby jednego wykładu. To nie jest takie proste. Ja nie mogę po prostu nie pójść na zajęcia, bo nie. Muszę iść, bo będę z tego rozliczana. A jeśli będę miała jakieś zaległości, to mogą się uprzeć i nie dopuścić mnie do obrony. Albo odrzucić moją pracę. A uwierz mi, że po tych wszystkich godzinach użerania się z Gerardem, naprawdę nie chciałabym usłyszeć, że mam spróbować jeszcze raz za rok czy coś… – jęczałam.
– Czyli co? Mam rozumieć, że jakiś tam uniwersytet jest ważniejszy ode mnie, tak? – warknął, a spuściłam głowę – Nie no, dobrze wiedzieć, że nie jest się w hierarchii swojej dziewczyny na pierwszym miejscu. I że ma cię ona gdzieś, kiedy chodzi o jej wykształcenie. – złapał kurtkę – A ja głupi myślałem, że miłość jest najważniejsza – rzucił ostrym tonem głosu i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

***

        W czwartek wróciłam z uczelni padnięta. Od razu rzuciłam się na łóżko. Nie miałam na nic siły. Nie dość, że na uczelni cisnęli, to jeszcze Júnior się do mnie nie odzywał. Po prostu pięknie. Kiedy zadzwonił mój telefon, myślałam, że zabiję tego idiotę, Gerarda.
– Cholera jasna, Piqué! – wydarłam się, nawet nie dając mu dojść do słowa – Czy ty masz u mnie w mieszkaniu zamontowane jakieś kamery, że wiesz, kiedy akurat przekroczę próg? Jestem ledwo żywa i dopiero wróciłam z wykładu, a ty mi znowu będziesz jakimiś pierdołami głowę zawracał?! Jak tak dalej pójdzie, to zablokuję twój numer!
– Ej, Nika, chill…
– Jak ja ci dam zaraz chill… – moja wypowiedź została przerwana.
– Shaki rodzi! – krzyknął, a mnie zatkało.
– Co? – pokręciłam głową – Ale…
– Żadne ale. Przed chwilą dotarliśmy do szpitala. Pomyślałem, że chciałabyś…
– Jezu, Geri, ja cię tak przepraszam. Myślałam, że znowu dzwonisz z pytaniem typu: czym różni się mąka orkiszowa od pszennej i która bardziej brudzi ubrania. – jęknęłam – Daj mi kwadrans. I powiedz w rejestracji… – nie zdążyłam dokończyć.
– Już powiedziałem. Ok, ja kończę. Do zobaczenia, siostrzyczko.
        Szybko ubrałam zestaw od I J Crew, narzuciłam kurtkę i już w drodze związałam włosy w kitkę. W ekspresowym tempie dojechałam pod szpital, w którym rodziła moja przyjaciółka. Zaraz po wejściu powiedziano mi, w które miejsce mam się udać. Na korytarzu przywitała mnie już pani Montserrat z Milanem na rękach. Ucałowałam dziecko w czółko i uściskałam kobietę.
– I jak?
– Wszystko idzie dobrze, bez komplikacji. Powinna niedługo urodzić – uśmiechnęła się, bujając wnuka na kolanie.
– A Geri? Poszedł tam z nią?
– Tak. O ile mi wiadomo, jeszcze nie zemdlał – zachichotała blondynka.
– Babciu, kiedy będę miał już braciszka? – bawił się jej włosami.
– Za kilka godzin, jak nie szybciej – przytuliła go.
        Siedziałyśmy bezczynnie i czekałyśmy na jakąkolwiek informację. Nagle w oddali usłyszałyśmy płacz. Spojrzałyśmy na siebie i szybko się podniosłyśmy z krzesełek. Kilka minut później z sali wyszedł ubrany w odzież ochronną Katalończyk. Uśmiechnięty, niósł na rękach niewielkie zawiniątko.
– Mam drugiego syna. – cieszył się – Mamo, Nika, Milo, poznajcie najmłodszego członka naszej rodziny. Sasha Piqué Mebarak – wypowiedział dumnie.
– Jaki on słodki – wyszeptałam.
– Ty wyglądałeś tak samo, synku – pogłaskała go po policzku.
– Mogę wejść do Shaki? – zapytałam.
– Tak. W sumie to miałem cię o to poprosić.
        Założyłam to, co wręczyła mi pielęgniarka i dzielnie wkroczyłam do „pokoju” Kolumbijki. Leżała na łóżku. Widać było, że nieźle się namęczyła. Przyciągnęłam stołek do łóżka i na nim usiadłam. Złapałam blondynkę za dłoń. Od razu mocniej ją ścisnęła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– Jestem podwójną mamą.
– Dobra robota, siostro. – wybuchłyśmy śmiechem – Swoją drogą, muszę przyznać, że macie chyba z Gerem bardzo ściśle określone daty w swoim „kalendarzyku schadzek”.
– Czemu? – nie rozumiała.
– No wiesz, Milo urodził się 22 stycznia, a teraz Sasha 29 stycznia. Dokładnie tydzień różnicy – poruszyłam zabawnie brwiami.
– I cała nasza czwórka to wodniki. – dodała – No dobra, a kiedy to ja – wskazała palcem na siebie – zostanę ciocią?
– Ale czemu mnie o to pytasz? Zapytaj swojego szwagra – wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, o co mi chodzi… – jęknęła i spojrzała na mnie znacząco – Ty i Ney. – skrzywiłam się – Przecież wy ze sobą już tak na poważnie. – spuściłam wzrok – Ej, Nika? Co jest?
– Nic.
– No przecież widzę. Słuchaj, jesteśmy rodziną, tak? – przytaknęłam – No to dajesz. Nie powiem nic temu przerośniętemu dzieciakowi.
– Pokłóciliśmy się. Chciał, żebym pojechała z nim do Brazylii, jak będą mieć te kilka dni przerwy. – popatrzyłam błagalnie na kobietę – Shaki, przecież wiesz, że ja nie mogę teraz nigdzie wyjechać. Przecież ja niedługo kończę i…
– Ciii… – przytuliła mnie mocno – Będzie dobrze. On to na pewno zrozumie. Przemyśli i wróci z podkulonym ogonem. A potem chcę być ciocią! – zażądała, a ja się zaśmiałam. Ona to mnie zawsze rozbawić potrafiła. Taka przyjaciółka to skarb.
        Wróciłam na korytarz, gdzie zauważyłam śpiącego Milana. Odciążyłam jego babcię i przejęłam dwulatka. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego ojca.
– Ger, daj mi klucze od domu. Zabiorę małego i z nim zostanę – szeptałam, by nie obudzić chłopca.
– Jesteś wielka – dał mi buziaka w policzek i wręczył pożądany przedmiot. Narzucił mi na ramiona kurtkę i razem z dzieckiem opuściłam mury szpitala. BMW szybko dowiozło nas do Espluguets de Llobregat. Otworzyłam drzwi willi i natychmiast powędrowałam na piętro, gdzie utuliłam do snu malca. Przymknęłam drzwi i powróciłam na dół. Spotkało mnie tam niemałe zdziwienie. Przez duże okno w przedpokoju zauważyłam, stojącego na zewnątrz chłopaka. Pomachał mi na znak, bym otworzyła, więc tak też uczyniłam.
– Neymar? Co ty tu robisz?
– Gerard powiedział mi, że tu jesteś. – podszedł do mnie bardzo blisko – I znowu zostałaś ciocią? – lekko się uśmiechnął i wpatrywał się w moje oczy.
– Tak. – zaśmiałam się – Chłopcy dbają o to, żebym miała komu kupować prezenty.
– Berenika, posłuchaj… – podrapał się po głowie – Ja to wszystko przemyślałem i… Masz rację. Skoro mówisz, że nie możesz sobie pozwolić na przerwę na uczelni, to ok. Polecimy do Brazylii na wakacjach. Co ty na to?
– No, dobrze – odpowiedziałam nieśmiało.
– Nika?
– Tak? – popatrzyłam mu w oczy.
– Kocham cię. – wpił się zachłannie w moje usta – Mam coś dla ciebie – wyjął małe pudełeczko.
– Ale, Ney, z jakiej to okazji? – zmarszczyłam brwi.
– Bez okazji. Po prostu chciałbym, żebyś to miała.
        Otworzyłam pakunek, a w środku znalazłam piękny złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie przezroczystej bańki, w której znajdowała się maleńka, zawinięta w rulonik karteczka z błękitną nitką. Popatrzyłam na chłopaka, popukałam w kulkę i spojrzałam na niego prowokująco.
– A co tam jest? – uniosłam wysoko brew.
– A to jest na później. – wyszczerzył się – Jak będziesz grzeczna, to się kiedyś dowiesz – cmoknął mnie w usta.

***

        Po bardzo miłej nocy nastał wcale nie gorszy dzień. Obudził nas wskakujący na łóżko pierworodny Katalończyka i Kolumbijki. Ułożył się wygodnie między mną a Brazylijczykiem i uśmiechał się szeroko. Mężczyzna złapał go pod pachami i uniósł w górę. Chłopczyk mocno się zaśmiał, a potem słodko we mnie wtulił. Ucałowałam jego czółko i delikatnie poczochrałam włoski.
– Co jest, młody? – zachichotałam, widząc zachowanie malca. Podniósł główkę i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem – Coś się stało?
– No, bo ja tak sobie myślałem… Sasha się niepotrzebnie urodził.
– Czemu tak mówisz? Nie cieszysz się, że masz braciszka? – spytał Neymar.
– Nie – fuknął.
– Nie rozumiem. Przecież jeszcze wczoraj nie mogłeś się go doczekać. – pokiwał na potwierdzenie – No więc? Co się zmieniło?
– No bo teraz on jest najmłodszy i najmniejszy. I to jego wszyscy będą kochać, a o mnie już nie będą pamiętać – oczka mu się zaszkliły.
– Milo, – przytuliłam go mocno – nie mów tak. Nikt o tobie nie zapomni. To, że teraz w rodzinie jest jeszcze Sasha niczego nie zmienia. – tłumaczyłam – Nikt nie zacznie cię przez to mniej kochać.
– Jak to?
– No tak. – pogłaskał go po pleckach mój chłopak – Jak się kogoś kocha to już na całe życie, wiesz? Nie da się tak po prostu przestać kogoś kochać. A twoi rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie bardzo cię kochają.
– I wy też?
– I my też – odpowiedziałam.
– Na całe życie mówisz? – odezwał się do mężczyzny – Wujku, a ty ciocię też tak na całe życie kochasz?
– Tak. – wyszczerzył się w moją stronę – Na całe życie. Nigdy nie przestanę.
– Ciociu, a jak będziesz miała z wujkiem Neyem dzieci, to też mnie nie przestaniesz kochać?
– Nawet wtedy nie przestanę.
– A kiedy będziecie mieć te dzieci? Bo już byście mogli przecież – zaczął się bawić moim łańcuszkiem.
– No właśnie, ciociu – zaśmiał się brunet.
– Obiecuję, że jak tylko będę się spodziewała dziecka, to wy się dowiecie jako pierwsi – prychnęłam.
– I zabierzesz nas ze sobą do lekarza, żebyśmy mogli zobaczyć dzidziusia na komputerze? – dopytywał chłopiec.
– Oj, Milo. Jesteś taki sam jak twój tatuś, wiesz? – zachichotałam, ale on nadal się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi – Tak, zabiorę was. Obu. – podkreśliłam – A teraz proszę się podnosić, przebrać i zrobić cioci śniadanie.
– A ciocia co niby będzie robić? – uniósł brew do góry Brazylijczyk.
– Sprzątać, wujku, sprzątać.
        Po zejściu moich towarzyszy na dół, pościeliłam najpierw łóżko w „moim” pokoju, starłam tu kurze i zamiotłam. To samo zrobiłam też w pokoju Milanka. Wywietrzyłam również sypialnię Shaki i Gerarda. Kiedy schodziłam po schodach, ktoś zadzwonił do drzwi. Okazało się, że to Lionel wpadł ze swoją rodzinką w odwiedziny.
– No siemanko. – przywitał się – Chcieliśmy wam dotrzymać towarzystwa. A poza tym mamy wam coś do zakomunikowania.
– Nie, błagam, tylko mi nie mów, że gdzieś wyjeżdżacie i chcecie, żebym się na pewien czas wprowadziła do waszego domu. – jęknęłam – Ja przez was wszystkich żyję cały czas na walizkach.
– Nie, spokojnie. – zaśmiała się Roccuzzo – To coś zgoła innego. Nie trafiłaś. Lio? – popatrzyła na niego znacząco.
– No mów, bo nie wytrzymam – pospieszałam Argentyńczyka.
– No to ten… – podrapał się po głowie i uśmiechnął uroczo – Będziesz ciocią.
– Co?! – rzuciliśmy razem z Neymarem.
– Jestem w ciąży – Antonella pogłaskała się czule po brzuchu.
– Kochani, gratuluję – wyściskałam ich oboje, tak samo jak mój chłopak.
– Dbacie, żebyśmy mieli, kogo obdarowywać prezentami – zaśmiał się Brazylijczyk.
– No Ney, ty też musisz się postarać, bo coraz mniej w drużynie chłopaków z jednym dzieckiem albo bez żadnego.
– Ej, nie podpuszczaj go. – pogroziłam paluszkiem – Ja muszę najpierw skończyć studia.
– A my musimy zapewnić przyszłość klubowi. – zaśmiał się Argentyńczyk – La Masía się sama nie zapełni – mrugnął porozumiewawczo do kolegi z drużyny.




poniedziałek, 19 października 2015

Dinovè

        Podpięłam lekko zakręcone włosy, założyłam cekinową mini od Marca Jacobsa, przejechałam po ustach szminką, założyłam szpilki i kiedy chwytałam torebkę akurat odezwał się dzwonek do drzwi. Z uśmiechem od ucha do ucha otworzyłam gościowi. Ledwie wszedł i od razu pochwycił mnie w swoje silne, męskie ramiona.
– Dzień dobry, kochanie – musnął moje usta.
– Dzień dobry, kochanie. To jak, powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy?
– Nie – w odpowiedzi pokazałam mu język i wyszłam z mieszkania, a Brazylijczyk powędrował za mną.
        Jadąc kolejnymi uliczkami zastanawiałam się nad celem naszej podróży. Byliśmy już na Passeig de Picasso, ale mi nadal nic w głowie nie świtało. No chyba, że chciał mnie zabrać do muzeum, co raczej nie było w stylu Júniora, ale kto go tam wie? Był nieobliczalny. Zachichotałam w duchu. W końcu zatrzymaliśmy się w pobliżu portu olimpijskiego. Moim oczom ukazał się ogromny pięciogwiazdkowy hotel „Arts”. Zamurowało mnie. Brunet otworzył mi drzwi od auta i podał dłoń, a ja jak zaczarowana dreptałam za nim. Windą wjechaliśmy na drugie piętro, a mi ponownie zaparło dech w piersiach. Widok był cudowny. Było już późno, toteż włączone oświetlenie robiło niesamowitą atmosferę. Usiedliśmy i zamówiliśmy danie.
– Na początek poprosimy Arola’s patatas bravas, potem burrata di bufala i squab – odezwał się mój chłopak.
– W porządku. W takim razie zaraz wracam.
– I jak, podoba ci się tutaj, kochanie? – zapytał, gładząc moją dłoń. Uśmiechnęłam się.
– Bardzo. – przyznałam i pochyliłam się lekko, aby móc złączyć nasze usta – Dziękuję, kochanie.
– Nie masz za co. Ja się bardzo cieszę, że tu ze mną jesteś. Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie.
        Wyznania te zostały przerwane przez kelnera, który przynosił nam kolejne dania. Jedliśmy rozmawiając przy tym o różnych błahostkach, opowiadając anegdotki. Czas mijał szybko. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy wybiła północ. Neymar odwiózł mnie do domu i odprowadził aż pod same drzwi. Zaprosiłam go do środka i poszłam nalać nam soku. To znaczy taki właśnie miałam zamiar, ale Brazylijczyk mocno mnie do siebie przyciągnął i zaczął całować moją szyję. Przymknęłam oczy i cichutko zamruczałam. Odwróciłam się twarzą do niego i zachłannie wpiłam w jego usta. Zaczęłam rozpinać guziczki jego koszuli aż w końcu opadła na ziemię. Jeździłam dłońmi po nagim torsie Júniora, a on w tym czasie pozbył się ze mnie sukienki. Pokręciłam z rozbawieniem głową.
– Marc Jacobs na podłodze. Większość kobiet by mnie za to zabiła – chichotałam.
– A tam, kupię ci nową – podniósł mnie, a ja oplotłam go nogami w pasie.
– Nie musisz – znowu zaczęliśmy się całować. Kilka chwil później byliśmy już w mojej sypialni. Jego ciepłe dłonie zataczały kółka na moim brzuchu, co wywoływało u mnie gęsią skórkę. Czułam się jak w ekstazie. Jakbym była na jakimś haju. Neymar działał na mnie jak narkotyk. Nie potrafiłam ani nie chciałam go odstawić. Przy nim czułam się najlepiej. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. Mogłam na niego liczyć i w stu procentach ufać. W tej chwili, kiedy obsypywał czułościami moją szyję i dekolt, nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Rozpraszał mnie do granic możliwości. Pragnęłam go każdą możliwą komórką ciała. Chciałam mieć go przy sobie cały czas. Do końca świata i jeden dzień dłużej. Był tym, czego potrzebowałam. Nie ważne, co by się stało. Ten średniego wzrostu Brazylijczyk był moim jedynym skutecznym lekiem na całe zło otaczającego mnie świata. A na dodatek nie był wydawany na receptę, co było kolejną zaletą. Początkowo próbowałam mu się oprzeć, ale szybko musiałam się poddać. Kiedy tylko spoglądałam w jego oczy, byłam stracona. Miał w tym czasie nade mną pełną kontrolę. Byłam zawsze silną dziewczyną, niezbyt łatwą do zdobycia, ale przy nim… Przy nim to chyba po prostu nie miało sensu. No pewnie, że nie miało. Bo to właśnie Juninho był moim sensem…

***

        Zastanawiałam się, jakim cudem dotarłam w to miejsce, w którym się właśnie znajdowałam? Chyba miałam w życiu po prostu cholerne szczęście. Chociaż nie zawsze. Niegdyś wszyscy mi mówili, że powinnam kogoś kochać, spotykać się z kimś. No więc tak właśnie robiłam. Jak to się skończyło? Wiele razy zostałam zraniona. Nie tylko przez potencjalnych wybranków mojego serca, ale też przez rodzinę czy przyjaciół. Byłam nawet na kilku randkach w ciemno. W końcu znudziłam się tą grą. Potrzebowałam kogoś, kto pokazałby mi, jak żyć. Jak tworzyć z kimś związek. Potrzebowałam kogoś, kto pokazałby mi jak to jest kochać. Bałam się, że to może nigdy nie nastąpić i już zawsze będę sama. Najbardziej bolały samotne walentynki, kiedy dokoła było tyle słodkich, romantycznych rzeczy i gestów. A ja? Wciąż byłam taka sama. Mój status się nie zmieniał. Ale pewnego dnia wpadłam na pewnego uśmiechniętego Brazylijczyka o cudownych oczach i rozbrajającym poczuciu humoru, który wywrócił moje życie do góry nogami. I zagościł w nim na dobre. Wszedł bez pytania do mojego serca i wygodnie się tam rozsiadł. I nic nie wskazywało na to, że miałby się stamtąd wynieść. A nasza miłość mogłaby okrążyć świat.

***

        Mój związek z brazylijskim piłkarzem rozkwitał i miał się świetnie. Nasi przyjaciele bardzo się ucieszyli z faktu, że zostaliśmy parą. Jak to stwierdzili – jeszcze jedna parka w naszej rozbudowanej, drużynowej rodzince.
        Święta i Sylwestra wspólnie postanowiliśmy spędzić w stolicy Katalonii, choć stało się to dopiero po dosyć ostrej wymianie zdań. Mieliśmy bowiem różne poglądy co do miejsca. Ostatecznie stanęło na barcelońskim domu napastnika. W Wigilię mieli przylecieć tutaj jego rodzice, siostra i synek. Z mojej strony obecność potwierdziła Cezaria, z którą nadal starałam się utrzymywać częsty kontakt. Z kolei Nowy Rok mieliśmy zamiar powitać w rezydencji Piqué i Mebarak, którzy organizowali sporą imprezkę. Zostało zaproszonych wielu gości – głównie piłkarzy z partnerkami. Najbardziej cieszyłam się z tego powodu, że trzydziestego przylatywał Cescy. Strasznie za nim tęskniłam, a niestety nie miałam zbyt wielu okazji, by odwiedzić go w Londynie. W zasadzie od dnia zaręczyn Gerarda i Shaki nie byłam u niego ani razu.
        Dwudziestego trzeciego grudnia pojechaliśmy z Juninho po prezent dla Daviego. Przeglądaliśmy różne zabawki i tym podobne. Po zakupach zaszliśmy do kawiarni. Siedziałam na krześle i bez celu mieszałam łyżeczką w kawie, zapatrzona przed siebie.
– Ej, Nika, – z letargu wyrwał mnie głos ukochanego – co jest? Jesteś jakaś nieobecna.
– Boję się – przyznałam nieśmiało.
– Czego? – zdziwił się.
– Że twoja rodzina mnie nie polubi, a syn nie zaakceptuje.
– Nika. Hej, Nika, popatrz na mnie. – złapał moją brodę i uniósł do góry – Nie masz się czym przejmować. To porządni, mili ludzie i na pewno przypadniesz im do gustu. Mojego tatę już kupiłaś, bo lubisz piłkę nożną i znasz się na sporcie. Mamę też, bo świetnie gotujesz. Rafę też, bo o mnie dbasz i masz tatuaż – wskazał na mój nadgarstek.
– A Davi? – spojrzałam na niego błagalnie.
– A Davi widział twoje zdjęcie i powiedział, że jesteś śliczna. – złapał mnie za dłoń – Potem mu powiedziałem, że potrafisz opowiadać świetne bajki na dobranoc, a przynajmniej tak twierdzą Thiago i Milan, a musisz wiedzieć, że on ich zdanie szanuje. – zaśmiał się – Będzie dobrze, kochanie. Najważniejsze jest, że my się kochamy. Nic innego się nie liczy.
– Kocham cię – cmoknęłam jego spierzchnięte usta.
– Ja ciebie bardziej, księżniczko – puścił mi oczko.




piątek, 16 października 2015

Divuitè

        Po licznych naleganiach ze strony Alvesa i Piqué pojawiłam się na jednym z treningów. Ubrana na sportowo pewnie wkroczyłam na teren Ciutat Esportiva. Po szybkim przywitaniu z trenerem usiadłam na ławeczce i przymknęłam oczy w oczekiwaniu na przyjście piłkarzy. Nie dało się tego nie zauważyć, bowiem byli rozdarci jak grupa przedszkolaków – o ile nie bardziej. Przyglądałam się ich poczynaniom, a już pod koniec sesji treningowej ruszyłam w ich kierunku. Gerard i Daniel dopadli mnie z prędkością światła. Zaczęli mnie podrzucać, co zaowocowało salwą śmiechu u wszystkich zebranych.
– Hejka, chłopaki – przywitałam się ze wszystkimi. Kilku graczy podeszło się przytulić, a na końcu „kolejki” zjawił się Neymar.
– Hej, ślicznotko – wyszczerzył się.
– Hej, piłkarzyku – położył ręce na moich biodrach, przyciągnął do siebie mocno i zachłannie wpił się w moje usta. Odwzajemniałam każdy pocałunek, trzymając ręce na jego umięśnionych ramionach.
– Ekhem! – odchrząknął znacząco Alves.
– A co tu się dzieje? – zapytał zdziwiony naszym zachowaniem Piqué.
– Dlaczego całujesz naszą siostrę, Ney? – Messi popatrzył na niego spod przymrużonych powiek.
– A to już nie można własnej dziewczyny pocałować? – zaśmiał się Júnior.
– Dziewczyny?! – wydarli się wszyscy trzej jednocześnie. Wyglądało to dosyć komicznie.
– No, tak. Dziewczyny – wyszczerzył się i cmoknął mnie w usta.
– To wy jesteście parą? Ale taką prawdziwą? – drążył starszy Brazylijczyk.
– Tak – przyznałam.
– No to w takim razie… Gratulacje!!! – wydarł się i już chwilę potem cała drużyna się na nas rzuciła i życzyła szczęścia.
– Ale wiesz, Ney, jak ją skrzywdzisz, to nie będzie miało znaczenia, że jesteś moim kumplem. – ostrzegł Lio – Po prostu dzwonię po Gerarda, Cesca i Puyola i zrobimy ci z dupy jesień średniowiecza, zrozumiano?
– Tak jest. Nie mam zamiaru jej skrzywdzić. – popatrzył na mnie czule – Nigdy.



***
Krótki, ale przysięgam, że następne będą dłuższe! :)

sobota, 10 października 2015

Dissetè

        Świt nadszedł szybko. Zdecydowanie zbyt szybko. Choć należało przyznać, że dzień, który ze sobą przyciągnął był bardzo pogodny i ciepły. Zaraz po przebudzeniu się poszłam do łazienki, gdzie po porannym prysznicu wyprostowałam włosy, nabalsamowałam się, zrobiłam delikatny make–up i założyłam ciemne legginsy w jasne szlaczki, a do tego szarą, luźną koszulkę z napisem „Bad girl good lips”. Po cichutku zeszłam na dół, żeby nie obudzić piłkarza. Wzięłam się za przygotowywanie kolorowych kanapek, które uwielbiał Milan. Zawsze układałam na jego posiłku jakieś śmieszne buźki czy obrazki. Kiedy nalewałam do szklanek świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego, usłyszałam czyjeś kroki. Obróciłam się w stronę schodów i to, co zobaczyłam, sprawiło, że momentalnie się uśmiechnęłam. Neymar szedł z małym Piqué niosąc go na barana.
– Wyspali się panowie? – zapytałam radośnie, rozstawiając wszystko na stole.
– Tak – odpowiedzieli w tym samym momencie.
– O proszę, jacy zgodni – zaśmiałam się.
– Dzień dobry, ciociu. – chłopczyk ucałował mnie w policzek i zajął swoje miejsce – O, kanapeczki! I mam nawet piłkę z ketchupu! – ucieszył się.
– Dzień dobry, ciociu. – uśmiechnął się uroczo Brazylijczyk, całując mnie w kącik ust. Oblałam się rumieńcem – A tobie dobrze się spało? – ugryzł kawałek chleba z dodatkami.
– A wiesz, że nawet tak? – zachichotałam.
– No to chyba musisz tak częściej zasypiać, prawda Milo? – poczochrał włoski malca.
– Mhm – tylko rzucił, zajadając się posiłkiem.
– Ja nie mam nic przeciwko – uśmiechnęłam się szeroko.

***

        Te kilka dni w willi Gerarda i Shakiry minęło bardzo szybko, jak z bicza strzelił. Milan wydawał się być niezwykle zadowolony z faktu, że miał mnie na wyciągnięcie ręki. Oboje z piłkarzem bawiliśmy się z chłopcem, wygłupialiśmy się i zapewnialiśmy mu różne atrakcje. Nie chcieliśmy, by się nudził. Kilka razy odwiedził nas Messi wraz ze swoją rodzinką. Milo i Thiago świetnie się dogadywali i aż miło było patrzeć jak radośnie spędzali ze sobą czas.
        Kiedy nadszedł dzień powrotu narzeczeństwa, wszystko w posiadłości lśniło. Postaraliśmy się i wszystko posprzątaliśmy na błysk. Koło godziny 17:00 Neymar i Milan pojechali na El Prat, żeby odebrać rodziców malca. Ja natomiast zostałam w domu i przygotowywałam powitalną ucztę. Praktycznie od samego rana stałam przy garach. Ugotowałam zupę gulaszową na ostro, którą ubóstwiał Piqué, zrobiłam smażone na grillu pierogi ruskie uwielbiane przez Kolumbijkę, pizzę z mnóstwem warzyw i oczywiście ciasto czekoladowe. Gdy przelałam świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy do szklanek, rozległ się dzwonek. Zdziwiłam się, bo przecież Geri miał klucze. No nic. Wytarłam ręce w ściereczkę i poszłam w kierunku korytarza. Otworzyłam drzwi i kogo tam zobaczyłam? Lionela z Thiago na rękach oraz Antonellę. Zaprosiłam ich do środka.
– Cześć, kochana. – przywitałam się z brunetką – Hej, chłopaki.
– Hej, Nika. – ucałowała mnie w policzek i nieco się zmieszała – Ja cię bardzo przepraszam, że zawracamy ci dzisiaj głowę, ale ten głupek – wskazała palcem na cracka – uparł się, że chce koniecznie przyjść, bo rzekomo stęsknił się za Gerardem – wzruszyła ramionami.
– No bo właśnie tak było – rzucił niepewnie.
– Oj, Lio, Lio. – zaśmiałam się – Przecież ja wiem, że ty wiesz, że przygotowałam na cześć ich powrotu ucztę. I wiem, że liczyłeś na pierogi.
– No… Znaczy… Bo… Ten… No… – podrapał się po głowie i uroczo uśmiechnął – A przynajmniej zgadłem?
– Poniekąd.
– Poniekąd? – zdziwił się.
– Tak. Jest jeszcze zupa gulaszowa, pizza… – nie dane mi było dokończyć.
– I ciasto? – spytał Thiago.
– Dokładnie tak. – wzięłam go na ręce i uściskałam – Oni za chwilę powinni przyjechać, więc mam nadzieję, Lio, że wytrzymasz jakiś kwadrans?
– Dla pierogów? Zawsze! – wyszczerzył się, a ja pokręciłam niedowierzająco głową i udałam się do kuchni, gdzie dokończyłam przygotowania.




***
Oddaję siedemnasty już rozdział do Waszej dyspozycji.
Piszcie, co sądzicie. :)

niedziela, 4 października 2015

Setzè

        Z samego rana, jeszcze przed moim budzikiem, zadzwonił telefon. Niechętnie spojrzałam na ekran z chęcią sprawdzenia, kto dobijał się do mnie o tej porze. A jakże by inaczej? Toż to sam pan Gerard Piqué Bernabeu.
– Życie ci niemiłe, człowieku? – warknęłam do słuchawki.
– Sytuacja kryzysowa – rzucił w geście obrony, a ja aż usiadłam na łóżku i się wyprostowałam.
– Boże, Shaki rodzi? – przeraziłam się, bo to byłoby jeszcze za wcześnie.
– Nie.
– W takim razie to nie jest nic godnego budzenia mnie o świcie.
– Nika, jest ósma rano.
– Noż przecież mówię. – jęknęłam – Dobra, gadaj, jak już mnie obudziłeś – opadłam z powrotem na poduszki.
– Bo ja się tak zastanawiałem… – zaczął niepewnie – Ty masz już wszystkie te kolokwia czy coś pozaliczane, no nie?
– Taak… I?
– I mogłabyś sobie zrobić tydzień przerwy, prawda?
– Piqué, co ty kombinujesz? – zmrużyłam oczy.
– Oj, no. Znalazłem świetną okazję. Wyjeżdżamy z Shaki na tydzień do Grecji, ale bez Milana. Wiesz, chcielibyśmy spędzić trochę czasu tylko we dwoje, a po narodzinach Sashy to długo nie będzie możliwe… – milczałam, toteż kontynuował – No i tak sobie pomyślałem, że skoro ty możesz zrobić sobie wolne, my jedziemy, no to może mogłabyś się na ten tydzień do nas przeprowadzić i zająć małym? Oczywiście załatwię ci pomoc. Proszę, zgódź się, zgódź się – niemalże błagał.
– Kiedy? – westchnęłam.
– Przyjadę po ciebie jutro tak koło jedenastej. Kocham cię, pa – rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.

***

        Akurat zasunęłam zamek walizki, kiedy zadzwonił domofon. Już po chwili próg mojego królestwa przekroczył wysoki blondyn. Uśmiechnięty od ucha do ucha zatrzasnął mnie w niedźwiedzim uścisku. Ekscytację wyjazdem czuć było od niego na ponad kilometr. Momentalnie złapał rączkę od mojego bagażu i niemalże w podskokach udał się z nim do auta. Nie mogłam ukryć podziwu dla jego postawy. Cieszył się jak małe dziecko, któremu się powie, że zabierze się je na lody. Potrząsnęłam z rozbawieniem głową, zabrałam klucze i opuściłam mury mojego miejsca zameldowania.
        W domu ślicznej rodzinki panował… chaos. Kopara mi prawie opadła. Ale cóż, mogłam się tego spodziewać. Przecież Shak z tym swoim ciążowym brzuchem nie byłaby w stanie ogarnąć tego bajzlu, którego narobił Geri, a spodziewać się z kolei po nim, że posprząta? O tym to już na pewno nie było mowy. Prawda wyglądała tak, że Piqué był bałaganiarzem. Ogromnym bałaganiarzem.
– Dobra, dobra. Już, zabieraj te torby i wypad mi z domu. Bo się jeszcze rozmyślę – pogroziłam palcem.
– Kochanie, pamiętaj, że jeden telefon i wracamy – upomniała mnie Kolumbijka.
– Wiem, wiem. A wy macie mi tam odpoczywać i wrócić pełni sił.
– Milan, bądź grzeczny i nie sprawiaj problemów cioci, dobrze? – ucałowała malca w główkę.
– No, Berenika, wiesz, gdzie co jest, więc nie muszę ci nic tłumaczyć. W sumie to ty pewnie nawet lepiej wiesz niż ja. – zaśmiał się pan domu – Za jakąś godzinkę powinien pojawić się wasz współlokator.
– Naprawdę? Przecież bym sobie świetnie sama dała radę – naburmuszyłam się.
– Wiem, ale ja będę spokojniejszy, jeśli będzie z wami jakiś w miarę ogarnięty mężczyzna. W końcu co facet, to facet. A poza tym, on sam mi to zaproponował, kiedy tylko się dowiedział, że wyjeżdżamy, a ty zostajesz sama z małym.
– Kiedy przyjdzie wujek Ney? – zapytał najmłodszy ze zgromadzonych.
– Wujek Ney? – zdziwiłam się, a w odpowiedzi dostałam jedynie buziaka z czoło od piłkarza i już nie było po nich śladu. Westchnęłam, włączyłam stereo i zaczęłam tanecznym ruchem sprzątać bałagan po przejściu huraganu „Gerard”, w czym z chęcią pomagał mi uroczy brunecik.
        Kiedy uporaliśmy się już z kuchnią i salonem, rozsiedliśmy się na kanapie sącząc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. Uśmiechaliśmy się do siebie promiennie.
– Ciociuuuu… – przeciągnął uroczo słówko mały Hiszpan.
– Tak, kochanie?
– A może potańczymy. I pośpiewałabyś mi? – wyszczerzył ząbki.
– Szalejemy? – zachichotałam.
– Tak! – ucieszył się.
– No to chodź. Hmm… – przerzucałam piosenki, aż trafiłam na utwór „Loca”.
        Wzięłam malca za ręce i zaczęliśmy wirować w rytmie latynoskich rytmów, śpiewając przy tym – to znaczy, że ja śpiewałam, a chłopiec co jakiś czas powtórzył któreś słowo.
– You're the one for me
And for her no more
Now you think she's got it all
I got my kiki
And I'm crazy, but you like it
You like that it ain't easy
La loca, la loca,la loca
Loca.
        Utwór się skończył, a wtem rozległ się aplauz. Z przerażeniem odwróciłam się w stronę drzwi. Oparty o ścianę przy wejściu stał zadowolony z siebie Brazylijczyk.
– Widzę, że świetnie się bawicie. Nie wiedziałem, że umiesz śpiewać, Nika – rzucił zalotnie.
– Bo nie umiem. Tak się tylko z Milanem wygłupialiśmy, prawda? – zapytałam, biorąc małego na ręce.
– Tak, ale ciocia umie śpiewać. Nawet mamusia tak mówi.
– No widzisz, Nika. Przepraszam, nie chciałem wam przeszkadzać w zabawie.
– Nie przeszkadzasz – obdarzyłam go nieśmiałym uśmiechem.
– To może teraz ty zatańczysz z ciocią, bo ja się już zmęczyłem?
– Ciociu – wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja ją niepewnie ujęłam.
– To ja wam wybiorę jakąś fajną piosenkę! – pisnął chłopczyk i podszedł do wieży.
        Po chwili po domu rozchodziły się pierwsze dźwięki jednego z większych przebojów roku 2010, a ja zupełnie się nie krępowałam i zaczęłam podśpiewywać.
Debe ser el perfume que usas
O el agua con la que te bañas
Pero cada cosita que haces
A mí me parece una hazaña
Me besaste esa noche
Cual si fuera el unico dia de tu boca
Cada vez que me acuerdo
Yo siento en mi pecho el peso de una roca


Son tus ojos marrones – przyciągnął mnie do siebie i nasze spojrzenia się spotkały.
Con esa veta verdosa
Es tu cara de niño
Y esa risa nerviosa

I'm addicted to you
Porque es un vicio tu piel
Baby I'm addicted to you
Quiero que te dejes querer
I'm addicted to you
Porque es un vicio tu piel
Baby I'm addicted to you
Quiero que te dejes querer

Por el puro placer de flotar
Ahora si me llevó la corriente
Ya no puedo dormir ni comer
Como lo hace la gente decente
Y tu recuerdo a quedado
Así como un broche prendido en mi almohada
Y tú en cambio que tienes memoria de pez
No te acuerdas de nada

Son tus manos de hombre
El olor de tu espalda
Lo que no tiene nombre
Y lo logró tu mirada

Ostatni refren zaśpiewaliśmy wspólnie:
I'm addicted to you
Porque es un vicio tu piel
Baby I'm addicted to you
Quiero que te dejes querer
I'm addicted to you
Porque es un vicio tu piel
Baby I'm addicted to you
Quiero que te dejes querer
Zrobiło się nieco niezręcznie, kiedy brunet przyciągnął mnie do siebie w taki sposób, że nie dzieliły nas nawet milimetry. Zapatrzyłam się w jego hipnotyzujące oczy, a moje serce przybrało szaleńczego biegu. Zrobiłam głęboki wdech i odsunęłam się od mężczyzny. Podeszłam do Milana i szybko wzięłam go na ręce.
– To co robimy na obiad? – zapytałam chłopczyka.
– Pizzę! – pisnął uradowany.
– Ok. To ja robię ciasto, a ty wybieraj dodatki – cmoknęłam go w czółko i zabraliśmy się za pracę. Słyszałam tylko,  jak na górze zamykały się drzwi. Odwróciłam się i zauważyłam brak torby na przedpokoju. Wywnioskowałam, że nasz współlokator musiał zanieść bagaże do sypialni. Po około pół godzinie nasz jakże włoski obiad siedział już w piekarniku. Po całym domu roznosił się piękny zapach, który najwidoczniej nie ruszał piłkarza. Wyjęłam ostrożnie pizzę z pieca, po czym chwyciłam malca za dłoń i razem poszliśmy na górę. Zapukaliśmy i weszliśmy do środka. Da Silva Santos leżał zamyślony na łóżku.
– Chcielibyśmy zaprosić cię na obiadek – powiedziałam wesoło.
– Zrobiliśmy pyszną pizzę – cieszył się mały Hiszpan. Brazylijczyk bez entuzjazmu wstał i zszedł z nami na dół. Usiedliśmy przy stole,  a wszystkie rozmowy toczyły się wokół malca. Czułam, jakby Neymar nie chciał ze mną rozmawiać. Mało tego – jakby czuł do mnie niechęć. Ale co ja takiego zrobiłam?  Musiałam z nim porozmawiać, bo w końcu mieliśmy przez tydzień mieszkać razem. Nie mogliśmy się zachowywać jak dzieci i się na siebie obrażać za byle co. Tu nie chodziło przecież o nas tylko o Milana. On nie mógł odczuć że coś było nie tak. A to bardzo mądre jak na swój wiek dziecko...

***

Około godziny dwudziestej położyłam małego spać, a sama posprzątałam kuchnię i poszłam wziąć prysznic. Ubrana w wygodną piżamkę szłam w kierunku mojego tymczasowego pokoju, kiedy zauważyłam uchylone drzwi od sypialni, którą zajął da Silva. Pchnęłam je cichutko i weszłam do środka. Chłopak siedział na zewnątrz na posadzce balkonu. Bezszelestnie zajęłam miejsce obok niego. Oparłam się o chłodną ścianę i wciągnęłam do płuc dużą porcję świeżego katalońskiego powietrza. Otworzyłam oczy i pierwsze co ujrzałam to brązowo–zielone tęczówki. Były wpatrzone we mnie niczym w obrazek. Wokół unosiła się woń alkoholu. Pił piwo.
– Coś się stało? – zapytałam, a chłopak odwrócił wzrok i zaczął się nerwowo bawić sznurówkami od swoich airmaxów – Neymar?
– Nie. Wszystko ok – burknął.
– Nie kłam. Przecież widzę. Posłuchaj, nie możesz się tak zachowywać. Przynajmniej nie przy Milanie. To dziecko i wokół niego musi panować miła atmosfera. Jeśli coś do mnie masz, to mi to po prostu powiedz, a nie odstawiasz obrażonego przy małym.
– Wiesz, ja naprawdę chciałem żeby między nami było dobrze. Od początku tego chciałem. Ale chyba się przeliczyłem, co? – westchnął.
– O czym ty mówisz? – nie rozumiałam.
– O nas. O tym, że ja tą znajomość od początku traktowałem bardzo poważnie. Ale ty chyba nie do końca.
– Ney...
– Nie neyuj mi tu teraz. – warknął – Mogłaś mi od razu powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Nie robiłbym z siebie takiego idioty...
– Ale...
– Nie potrzebnie zgadzałem się na propozycję Gera – westchnął, a ja momentalnie wstałam.
– Skoro tak to się pakuj. Ja nie mam z tym problemu. Poradzę sobie sama. Nie pierwszy i nie ostatni raz. I nie bój się. Nic nie powiem Piqué ani chłopakom. Dobrej nocy panu życzę.
– Nika! – krzyknął za mną, ale ja miałam to gdzieś.
Powiedział, co myślał. A co myślał? Miał nadzieję, że coś może się z naszej znajomości rozwinąć. Wstyd się przyznać, ale ja też miewałam takie myśli. Świetnie się przy nim czułam. Był taki wesoły, zabawny. Nigdy się z nim nie nudziłam. Fizycznie też mi się podobał. I to bardzo. Ale ja jak ta głupia miałam przed nim tajemnice już od początku. Dlaczego nie odważyłam mu się wcześniej powiedzieć o moich przyjaciołach? Zawsze zatrzymywałam tę informację dla siebie, ale przecież przy nim to było zbędne. Mogłam być wręcz pewna, że chłopcy szybko nas ze sobą będą chcieli poznać. Coś mnie jednak blokowało. Może nie chciałam wyjść na dziewczynę, która obraca się w towarzystwie bogatych i sławnych ludzi? Ale przecież w gruncie rzeczy taka właśnie byłam. Moi najbliżsi przyjaciele byli rozpoznawalni na całym świecie, pieniędzy mieli pod dostatkiem. A ja w końcu musiałam to przyjąć do wiadomości. Musiałam pogodzić się z tym, że od tamtego przypadkowego spotkania w mieście moje życie się zmieniło. Ja też stawałam się coraz bardziej rozpoznawalna. Nie raz moje zdjęcia pojawiały się w gazetach. Czyżby nadszedł czas się do tego przyzwyczaić? No dobrze, ale nawet jeśli, to co teraz będzie z moimi i Neymara relacjami? Ja naprawdę nie chciałabym tego kończyć…
Nagle moje rozmyślania bestialsko przerwał odgłos pukania do drzwi. Rzuciłam obojętne „proszę” i zakopałam się w pościeli. Świetnie wiedziałam, kto był moim „gościem”.
– Berenika, bo ja… – zaczął niepewnie.
– Daruj sobie – przerwałam mu ostro. Materac lekko się ugiął, a po chwili poczułam jego ciepłą dłoń na moim ramieniu.
– Posłuchaj, ja… Ja chciałem przeprosić. To nie miało tak zabrzmieć. – westchnął – Zgodziłem się tutaj mieszkać przez tydzień nie ze względu na Milana, a na to, że mógłbym spędzić z tobą trochę więcej czasu. Berenika. Ej. Popatrz na mnie. – odwrócił mnie w swoją stronę – Ja nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od kiedy cię poznałem… Nie mogę przestać o tobie myśleć. Już od Brazylii. – wyznał – Kiedy cię nie ma, to usycham z tęsknoty. Brakuje mi twojego uśmiechu. Twojego gadulstwa i zwariowania. – uśmiechnął się – Po prostu brakuje mi ciebie. Zwariowałem. Po prostu zwariowałem. – pokręcił z niedowierzaniem głową – Mi naprawdę na tobie zależy – zbliżył się do mnie i delikatnie potarł mój policzek kciukiem. Poruszał nerwowo szczęką. Oparł swoje czoło o moje, po czym przymknął oczy. Moje serce z każdą sekundą przyspieszało. Każda komórka mojego ciała pragnęła, aby mnie pocałował, dotknął. On jednak nie zamierzał się posunąć zbyt daleko. Wolał dmuchać na zimne.
– Dlaczego sądziłeś, że nie myślałam o nas poważnie? – wydusiłam z siebie w końcu. Odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy.
– Bo… Po tamtym pocałunku nie chciałaś się spotkać. Pojechałaś do Londynu, nic mi o tym nie mówiąc.
– Przecież dobrze wiesz, że pojechałam tam na dwa dni i to po to, żeby dowieźć Cesca na zaręczyny.
– No tak, teraz już wiem. Ale odczułem ostatnio, że mnie odpychałaś… Nie chciałem się narzucać, wybacz – westchnął.
– Kiedy?
– Co „kiedy”? – nie zrozumiał.
– Kiedy cię odepchnęłam? – powtórzyłam.
– No na przykład dzisiaj. Jak tańczyliśmy…
– Neymar, tańczyliśmy, a przyglądał nam się dwuletni chłopczyk. Co, miałam się może na jego oczach na ciebie rzucić? – zachichotałam, a piłkarz zrobił to samo.
– W sumie racja. – przejechał dłońmi po twarzy – To co teraz? Bo wygląda na to, że wygłupiłem się jeszcze bardziej?
– Jest po dziesiątej, więc może po prostu chodźmy spać? – zaproponowałam.
– Ok – odparł wesoło, wpychając mi się pod kołdrę.
– Ej, a ty się przypadkiem nie zapomniałeś? – śmiałam się.
– A no tak, masz rację. Na śmierć bym zapomniał. – położył dłoń na mojej talii i pocałował kącik moich ust – Kolorowych snów. I niech ci się przyśnię – uśmiech nie schodził mu  z twarzy. Bacznie mi się przyglądał i w końcu musnął prawie niezauważalnie moje wargi. Po chwili zrobił to samo, tylko mocniej. Wplotłam palce w jego krótkie włosy i przysunęłam go do siebie jeszcze bardziej. Delikatne początkowo pocałunki ustępowały z każdą chwilą coraz to bardziej namiętnym. Zachęcająco rozchyliłam wargi i już po chwili nasze języki oddawały się dzikiemu tańcowi. W końcu oderwaliśmy się od siebie, głośno dysząc.
– Czy ty… – próbował ułożyć jakieś składne zdanie – Dasz mi szansę? – zaświeciły mu się oczy.
– A chcesz tego?
– Jak niczego innego na świecie.
– Bardzo? – zaczęłam się z nim droczyć.
– O, już ja ci zaraz pokażę jak bardzo – zaśmiał się i schował się pod kołdrę. Zaczął całować moją szyję, a potem przerzucił się na łaskotanie. Śmiałam się jak głupia.
– Przestań, proszę, już, wystarczy – mówiłam. Spod kołdry wychyliła się głowa Brazylijczyka. Uśmiechnął się uroczo i cmoknął mnie w usta.
– A dasz mi szansę?
– A nie uważasz, że już to zrobiłam? – zmarszczył brwi – Uwierz mi, że nie każdemu facetowi pozwalam spać ze mną w moim łóżku, a na dodatek całować mnie – musnęłam jego wargi. Odgarnął pasmo włosów z mojej twarzy. Na chwilę nade mną zawisł, aby za moment opaść na posłanie obok. Przysunął się do mnie, objął w pasie.
– No to teraz idziemy spać, kochanie. I pamiętaj, że od teraz nie możesz śnić o nikim innym oprócz swojego chłopaka.
– A ty będziesz śnił o mnie?
– Z wielką przyjemnością – wymruczał mi do ucha. Przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej i zasnęliśmy na tak zwaną łyżeczkę. Jako para.