czwartek, 19 listopada 2015

Epíleg

        Finał Pucharu Króla to było coś. Przeciwnikiem miał być Athletic Bilbao, a spotkanie odbywać się – na Camp Nou! Mimo późnej godziny – mecz rozpoczynał się o 21:30 – na stadion przybyły tłumy. Z pewnością kilka milionów oglądało transmisję w telewizji. W końcu to nie lada mecz. Od samego rana Barcelona została opanowana przez Basków. Może to się wydawać niektórym dziwne, ale tego dnia na Camp Nou mniejszość stanowili kibice Dumy Katalonii. Ale cóż poradzić? Takie uroki finałów.
        Siedziałyśmy sobie z dziewczynami oraz maluchami na trybunach i przyglądałyśmy się poczynaniom naszych mężczyzn. Szło im całkiem nieźle. Ale w dwudziestej minucie wszystkie zaniemówiłyśmy. Moje usta to się otwierały, to znów zamykały. Zapewne wyglądałam jak rybka. Nie mogłam po prostu wyjść z podziwu. To, co przed chwilą zrobił Leo… O, mamuniu. I ja znałam osobiście tego gościa! Przecież on był z innej planety! Normalni ludzie nie robili takich rzeczy! Nie grali w taki sposób! Na jego geniusz nie było słów. Drugą bramkę zdobył mój Ney po podaniu Luisa. Mecz zamknął trzeci gol Messiego. Jednak końcówka spotkania zrobiła się nerwowa. Juninho próbował okiwać jednego z przeciwników, będąc już w pobliżu linii końcowej boiska. Zdecydował się na ryzykowne przelobowanie. Zwód w sumie by mu się udał, gdyby nie to, że tamten piłkarz go sfaulował. Neymar nie zdążył się jeszcze podnieść, a przy nim pojawili się już gracze z Kraju Basków, którzy mieli najwidoczniej ogromne pretensje za to zagranie. Byłam przerażona, widząc sytuację na boisku. Tamci byli zdenerwowani i rzucali się do Brazylijczyka. Najbardziej martwiło mnie to, że Ney mógł nie wytrzymać i dać się wciągnąć w potyczkę. Mało tego, mogło nawet dojść do rękoczynów. Znałam mojego chłopaka i wiedziałam, że należał do tych porywczych. Na całe szczęście chłopcy z naszej drużyny próbowali odciągnąć piłkarzy z Bilbao, a jeden z nich zabrał Júniora. Odetchnęłam z ulgą.
        Po końcowym gwizdku wspólnymi siłami zabrałyśmy dzieciaki i zeszłyśmy na murawę tuż po tym, jak Xavi i Ini unieśli puchar. Gerard latał w kółko jak opętany z szampanem. Chłopcy skakali, śpiewali, Dani tańczył. Nawet nie zauważyłam, kiedy wpadłam w  silne ramiona Neya. Złapał mnie w pasie, uniósł w górę i okręcił się ze mną dookoła. Śmialiśmy się jak dzieci. Przybliżyłam swoją twarz do jego i delikatnie musnęłam te cudowne usta. Uśmiechnął się i pogłębił pocałunek. Wtem jak spod ziemi wyrósł Geri i głośno odchrząknął.
– Nie żeby coś, ale… Campeones, campeones, oe oe oee! – wydarł się, podskakując. Zaraz dołączyli do nas wszyscy piłkarze i wspólnie intonowaliśmy przyśpiewkę. Następnie każdy zrobił sobie zdjęcie z pucharem i nadszedł dalszy ciąg wygłupów. Trybuny już opustoszały, więc mieliśmy trochę więcej prywatności. Alves został popchnięty przez Juninho, więc nie myśląc długo, zaczęli się gonić dookoła murawy. Po jakichś pięciu minutach młodszy z tej dwójki Brazylijczyk przekazał flagę Messiemu, który poklepał go przyjaźnie po plecach. Podbiegł do mnie, wziął na ręce i zaniósł na środek boiska. Śmiałam się z jego wygłupów. Uśmiechnął się perliście i złapał mnie za dłonie. Na murawie zapanowała cisza.
– Berenika, wiesz, że kocham cię najmocniej na świecie i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. W tak krótkim czasie stałaś się dla mnie najważniejszą kobietą. Pamiętasz, kiedy dałem ci ten naszyjnik? – chwycił kulkę.
– Tak. W dniu narodzin Sashy.                                        
– Zapytałaś wtedy, co jest w środku.
– No tak, ale powiedziałeś, że to na później – niczego nie rozumiałam.
– Owszem. – zdjął ze mnie element biżuterii – I dziś jest ten moment. – najpierw spojrzał na błyskotkę, a potem na mnie. Momentalnie spoważniał – Chciałbym, żebyś rozbiła tę bańkę.
– Co? Ale Ney… Przecież to…
– Berenika, proszę cię. Od początku o to chodziło. Śmiało. – niepewnie chwyciłam łańcuszek, rzuciłam nim o murawę i przydepnęłam. Schyliłam się, by podnieść resztki – Rozwiń rulonik i przeczytaj. Możesz na głos – polecił.
– Okay… – rzuciłam niepewnie. Spojrzałam na karteczkę i przeczytałam – Wyjdziesz za mnie? – minęła chwila i… – Czekaj, co?! – spojrzałam powtórnie na rulonik – A…a…ale… Neymar… Ty to… Przecież ty mi to dałeś już cztery miesiące temu! – nie wierzyłam.
– Bo już wtedy byłem pewien swojej decyzji. Twojej trochę mniej… No i w sumie nadal nie wiem.
– I ty się jeszcze pytasz, głupku? – rzuciłam się w jego ramiona – Pewnie, że tak! – krzyknęłam na całe Camp Nou, a może i na całą Barcelonę.
– Naprawdę? – uniósł moją osobę do góry i okręcił w powietrzu. Pocałował mnie namiętnie i sobie o czymś przypomniał – No to w takim rozrachunku mam dla ciebie jeszcze coś. – grzebał w kieszeni – Łańcuszka już nie masz, więc dostaniesz coś innego. Daj dłoń. – wcisnął mi na palec złoty pierścionek z dużym oczkiem cytrynianu i dwoma małymi brylancikami po bokach – Od teraz nie spojrzy na ciebie żaden obcy facet – zaśmiał się.
– Wystarczy mi, że jeden na mnie patrzy. – ucałowałam go – A pierścionek jest śliczny. Kocham cię.
– Kocham cię, maleńka. – złączył nasze usta, a dokoła nas rozległ się głośny aplauz ze strony zgromadzonych piłkarzy, ich partnerek oraz sztabu. Brazylijczyk objął mnie i ucałował w skroń, po czym się odezwał do reszty – No, kochani. W takim razie oficjalnie przedstawiam wam moją przyszłą żonę. Jeszcze – pokreślił – panienkę Berenikę Hess.
– Ney? – rzuciłam nieśmiało.
– Tak, kochanie?
– Bo ja też ci chciałam o czymś powiedzieć…
– Śmiało – zachęcał.
– Myślę, że to najodpowiedniejszy moment. W końcu jesteśmy tutaj wszyscy. – denerwowałam się, przez co przygryzałam dolną wargę – Chyba będziemy musieli zrobić w domu remont. I to zaraz po powrocie z Copa América.
– Co? – dziwił się – Ale po co? I to takie niby ważne, że musisz prosić o to przy całej drużynie?
– Nie rozumiesz, kochanie. Ja o nic nie proszę. – część zawodników zaczęła chichotać – Ja ci mówię, że będziemy m u s i e l i  zrobić remont. Nie ma innej opcji – chwyciłam jego dłoń i położyłam sobie na brzuchu. Jego źrenice natychmiast się rozszerzyły.
– Chcesz powiedzieć, że… – ciągnął.
– Że zjadła dzisiaj za dużo kurczaka. – prychnął Alves – Ona ci właśnie mówi, że jest z tobą w ciąży, matołku!
– Będę ojcem? Po raz drugi? – niedowierzał.
– Za siedem miesięcy – przytaknęłam.
– No, chłopie. Mówiliśmy ci na grillu, że ty ani ślubu, ani dziecka, a tu proszę. Przy okazji Pucharu Króla załatwiasz obie sprawy. Szacun – zagwizdał Rafinha.
– Się postarał. Moja krew – przytulił nas dumny jak paw Daniel.
– Ta, ciekawe jakim cudem. – zaśmiał się da Silva – Ale skoro się już tak bardzo cieszysz, to bardzo dobrze. Pomożesz nam przy remoncie – Daniemu nieco zrzedła mina, ale po chwili powrócił jego głupkowaty uśmiech, który udzielił się wszystkim zebranym.
– To jak? Opijamy dzisiaj dublet, zaręczyny i kolejnego przyszłego socio? – zapytał Lio.
– No jak już to dwóch – poprawił go Neymar.
– Co? To jesteś w ciąży z bliźniakami? – wytrzeszczył na mnie oczy Busquets.
– Nie! – przeraziłam się.
– Głupki z was jednak. – westchnął mój narzeczony – Pierwszy socio to nasze nienarodzone dzieciątko, – uśmiechnął się szeroko i cmoknął mnie w usta – a drugi to Nika, która jako moja żona będzie mogła zostać zarejestrowana jako członek klubu.
– Aaa… – pacnął się w głowę Jordi – No tak, racja. Ale to na pewno nie bliźniaki?
– Lekarz mówił o jednym serduszku, więc raczej nie. – uspokoiłam go – Spokojnie, nadal możesz być pierwszym, który wprowadzi do naszej przeogromnej i zwariowanej rodziny bliźniaki.
– Uff… – ucieszył się Hiszpan.
– Wiecie, co? Może i jesteśmy wielką, chaotyczną, hałaśliwą i pokręconą rodzinką, ale najważniejsze jest to, że wszyscy się kochamy – powiedział filozoficznie Piqué.
        Zebraliśmy się w owalu, bo okręgiem czy kołem to tego nazwać by nie można. Przyczyna była prosta – było nas zbyt wiele. Pochyliliśmy się, złapaliśmy za ramiona i wspólnie – piłkarze, partnerki i sztab zaintonowaliśmy naszą specjalną „piosenkę”:
Todos juntos vamos a ganar
Unidos!
Seremos grandes,
Seremos fuertes,
Somos una familia!
Ole–le, ola–la,
ser del Barça és
el millor que hi ha!
Lo, lo–lo, lo, lo
I si tots animem! I si tots animem!
I si tots animen, guanyarem!!!
Campeones, campeones, oe oe oee!!!
Vaaaaamoooooos!!!

        I skakaliśmy tak wspólnie, ciesząc się ze zwycięstwa, ale nie tylko. Najbardziej cieszyliśmy się swoją obecnością. Byliśmy zjednoczeni i tworzyliśmy rodzinę, mimo że nie łączyły nas więzy krwi. Życie już nas wszystkich doświadczyło i nauczyło, że trzeba otaczać się ludźmi, których się kocha. La vida no es nada sin amistad. No hay mal que dure cien años y juntos ganamos cada batalla. El mundo es nuestro. La vida es para ser disfrutada y lo mejor siempre espera es adelante. Juntos podemos más. Porque somos una familia, la familia de nuestra propia elección.


[Bez przyjaźni życie jest niczym. Nie ma zła, które trwałoby sto lat, a razem wygramy każdą walkę. Świat jest nasz. Musimy się cieszyć życiem, a to co najlepsze jest zawsze przed nami. Razem możemy więcej. Bo jesteśmy rodziną. Rodziną z naszego własnego wyboru.]


***
I tym pozytywnym akcentem
kończymy to opowiadanie.
Już przed rozpoczęciem pisania
zapowiadałam Wam, że będzie ono inne.
Chciałam poruszyć tutaj temat nie tylko miłości dwóch osób,
ale przede wszystkim miłości rodzinnej,
więzi jakie łączą osoby niespokrewnione, lecz bardzo sobie bliskie.
Rodzina jest bardzo ważna, można by rzec, że najważniejsza.
Jednak nikt nie powiedział, że nie mogą być nią dla nas genetyczni obcy.
Nie jest prawdą, że rodziny się nie wybiera.
Każdy z nas wybiera sobie rodzinę, dobierając przyjaciół.
Jeśli przyjaźń jest prawdziwa, jest się skłonnym
do wielu poświęceń dla innej osoby.
Pomysł na tę historię zrodził się dosyć spontanicznie.
Wiem, że zapewne wiele osób jest rozczarowane tym,
że było tak mało Neymara, za co przepraszam.
Mam jednak nadzieję, że opowiadanie przypadło do gustu. ;)
Nie zamykam jeszcze kwestii da Silvy Santosa,
aczkolwiek na chwilę obecną mam w głowie kilka innych projektów.
Jeden z nich jest już publikowany:
Serdecznie zapraszam na powyższego bloga.
Znajdziecie tam opowiadanie o hiszpańskiej dziennikarce sportowej,
Rii Blance Murillo Saldaña, oraz katalońskim stoperze
Dumy Katalonii - Gerardzie Piqué Bernabeu.
Dziewczyna po przejściach, z ciążącą nad nią przeszłością
boi się bliskości, jest skryta i zamknięta w sobie.
Czy arogancki, pewny siebie blondyn da radę to zmienić?
A może dopadną ich demony przeszłości,
które zniszczą teraźniejszość?
Czytajcie, a dowiecie się. ;D
A co z innymi projektami?
Adresy utworzonych blogów znajdziecie na moim profilu.
Wkrótce powinny pojawić się tam rozdziały.
Zachęcam do zaglądania na mój profil
i śledzenia nowości.
Tak więc do przeczytania.

PS Prosiłabym każdego, kto przeczytał to opowiadanie o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza. Będzie mi bardzo miło. :)

czwartek, 12 listopada 2015

Vintè tercer

Ostatnimi czasy dużo rozmawialiśmy z Neymarem na temat naszego związku i przyszłości. Zaplanowaliśmy sobie kilka rzeczy. A mianowicie ja zaraz po obronie, którą miałam mieć piątego czerwca miałam wsiąść w samolot i przylecieć do Berlina na finał Ligi Mistrzów. Natomiast po zakończeniu kampanii 2014/15 mieliśmy wyjechać do Chile, gdzie odbywało się Copa América. Ney miał tam swoje obowiązki w reprezentacji. Stamtąd już blisko było do Brazylii, w której według planu mielibyśmy pobyć przez dziesięć dni, a następnie razem z Zarą, jej chłopakiem, Rafaellą i braćmi Júniora, których dopiero co miałam poznać spędzić tydzień na dosyć popularnej wśród piłkarzy Ibizie. Następny w kolejce był powrót do domu, do Barcelony i rozpoczęcie nowego sezonu.
        Jednak z jednym planem nie chcieliśmy zwlekać i właśnie dlatego między meczami wprowadziłam się do domu Brazylijczyka. Dla nas obojga było to coś zupełnie nowego. Nowa sytuacja, w której musieliśmy, ale przede wszystkim chcieliśmy się odnaleźć. Byliśmy ze sobą szczęśliwi, więc nic nie stało nam na drodze, by rozpocząć życie pod wspólnym dachem.
– Wiesz, co mi najbardziej pasuje w tej przeprowadzce? – odezwał się piłkarz, opadając ze zmęczenia na zaścielone łóżko.
– Co? – spytałam ciekawsko.
– To, że od jutra już codziennie będę się budził, obejmując najpiękniejszą kobietę świata i będę mógł się jej przez chwilę poprzyglądać, a potem obudzić pocałunkiem. I przyciągnę ją do siebie mocno, przytulę i razem spojrzymy za okno, uśmiechając się do siebie. I że nie będę musiał się tłuc przez pół miasta tylko po to, żeby przed treningiem cię zobaczyć i poczuć twoje usta na swoich, wypić kawę…
– I będziemy żyć jak w bajce.
– A żebyś wiedziała, że tak. Ja już moją księżniczkę mam – objął mnie czule w pasie.
– No ja księcia niby też. Ale takiego z defektem – zaśmiałam się.
– Jakim niby? – zmarszczył brwi.
– A białego konia to gdzie ty niby masz?
– Ha! Zapomniałaś, kochanie, że w garażu mam białego Mustanga.
– No dobra, niech ci będzie. To co? I żyli długo i szczęśliwie? – pogłaskałam go po nieogolonym policzku.
– I żyli długo i szczęśliwie – uśmiechnął się szeroko i złączył nasze usta w długim, namiętnym pocałunku, który wyrażał wszystkie nasze uczucia.

***

        Grupowe wyjścia całej drużyny do najczęstszych nie należały, ale z okazji nadchodzącego końca kampanii 2014/15 postanowiliśmy zorganizować grilla. Największy ogród posiadał Messi, więc to u niego odbyło się spotkanie. Chcieliśmy, by atmosfera była miła, a zarazem rodzinna. I właśnie dlatego zaprosiliśmy mnóstwo osób. Nic na to nie mogliśmy poradzić. Po prostu nasza blaugranowa rodzina była ogromna. Tak więc słonecznego popołudnia, już po treningu, w Castelldefels pojawili się kolejno: Luis Enrique z żoną i córeczką, Juan Carlos Unzué z żoną, Claudio Bravo z dziećmi i żoną, Marc–André, Gerard z Shakirą i maluchami, Javier z córkami i żoną, Dani z dzieciakami, Jordi, Marc z Melissą, Sergio, Rafinha, Sergi Roberto z dziewczyną, Xavi z Núrią, Andrés z ciężarną Anną i małą Valerią, Ivan z Altheą oraz Luką i Katą, Pedro z dziewczyną, Jérémy z Sophie i synem, Martin, Adriano, Munir, Douglas, Samper, Sandro, Suárez z Sofią, Delfiną i Benjaminem, Masip, Thomas z Polly i Raff. Pojawiły się też tak zwane stare wygi czyli Puyol z Vanessą, Pinto z Eleną, Nathanem i Zahirą, jak również przebywający akurat w mieście Sylvinho. Wielką radość sprawił nam wciąż wracający do pełnej sprawności Bojan, który najzwyczajniej w świecie zadzwonił od tak sobie do drzwi. Był też oczywiście Leo z Antonellą i Thiago. No i ja z Neymarem oraz Davim. Ja i Messi zajęliśmy się przygotowywaniem pożywienia. Szybko jednak do nas dotarło, że nie damy rady sami, więc zaciągnęliśmy do kuchni Anto, Vanessę i ter Stegena. Napojami zajęli się Geri i Ney z drobną pomocą Carlesa. Dani i Rafinha zostali mistrzami grilla, a z Munira, Adriano i Thomasa zrobiliśmy kelnerów. Pinto natomiast zajął pozycję nadwornego DJa. Pogoda dopisywała, więc dzieciaki ganiały po ogródku, grały w nogę (to akurat robiły nie tylko dzieciaki), rzucały piłką i takie tam. Wszyscy świetnie się bawiliśmy. Wygłupów było co niemiara – jak to z piłkarzami FC Barcelony. Nie obyło się również bez niespodzianek. A rozpoczęło się od gospodarzy, którzy oficjalnie ogłosili wszystkim znajomym, że Argentynka wkrótce wyda na świat drugi owoc ich miłości.
– No to jak już tak sobie wyznajemy wszystko i dzielimy się dobrymi nowinami… – odezwał się Bartra i objął Melissę – My też zostaniemy rodzicami.
– Gratulacje! Ale poczekajcie, – zabrał głos Mascherano – wyściskamy ich, ale niech może najpierw wszyscy, którzy mają nam coś do powiedzenia, odezwą się, bo inaczej zapanuje tu niemały chaos. – zgodnie przystaliśmy na jego propozycję – No to kto teraz?
– No to może my. – zaczął niepewnie Ivan – W lipcu bierzemy ślub.
– No w końcu! – zaśmiał się Marc–André.
– My też się pobieramy – objął swoją Caro Pedro.
– Wiecie, że jesteście dla mnie jak rodzina. – rzucił Xavier – I dlatego chcę, żebyście wiedzieli o pewnej sprawie… – spojrzał na żonę i się uśmiechnął – Jesteśmy razem z Núrią parą culés. Ale w przyszłym sezonie będzie nas już trójka.
– Żartujesz? – krzyknął Carles – Nasz Generał będzie miał dziecko?
– Tak – wyszczerzył się.
– No, my też możemy powiedzieć, że na świecie już całkiem niedługo pojawi się Paolo. Tak, będziemy mieć synka – rzekł Iniesta.
– No to gratulacje dla wszystkich! – wzniósł toast Neymar – I oby nam wszystkim dobrze się wiodło!
– Juninho, a ty nam nie chcesz czegoś powiedzieć? – zapytał rozbawiony Alves.
– Ale niby czego? – upił łyk schłodzonego piwa.
– No wiesz, większość z obecnych tu pań albo urodziła już dwójkę, albo jest właśnie w błogosławionym stanie. No, ewentualnie wychodzi za mąż. A ty co? Ani ślubu, ani dziecka? Wyłamujesz się, stary. Tak nie można – jęknął.
– Spokojnie, przyjacielu, nie musisz się o nas martwić. My jeszcze mamy czas – pocałował mnie namiętnie.
– No właśnie. A poza tym Ney ma już dziecko. – dodałam – A wy wszyscy dbacie, żebym miała się kim zajmować – mrugnęłam do Messiego i Piqué.
– Ale mielibyśmy taki baby boom w Barcelonie. – rzucił Alba – Fajnie by było.
– Tak, zwłaszcza jakbyście co chwilę robili pępkowe albo chcieli wolne, żeby móc zająć się dziećmi. – wtrącił się Enrique – Wtedy moglibyśmy być pewni, że nie zdobylibyśmy żadnego trofeum.
– Ale trenerze, trener też mógłby się zaliczać do tego grona. Nic nie stoi na przeszkodzie – wyszczerzył się Douglas.
– Dobra, dobra, ludziska. – lekko podchmielony Jefecito stanął na ławce – Słuchajcie, jesteśmy w decydującym momencie sezonu i musimy się skupić na tych kilku ostatnich meczach. Nie chcemy skończyć tak jak w tamtym roku. Przed nami otwarta droga do trypletu. Jeśli nam się to uda, to będziemy najlepsi na świecie. Już na zawsze wpiszemy się na karty historii. Zróbmy to dla siebie i dla wszystkich culés na całym świecie. Musimy im jakoś podziękować za wsparcie i za to, że trwają przy nas niezależnie od wyników. A tryplet byłby dla nich najlepszym prezentem. Zróbmy to, ekipo!
– Musimy być zjednoczeni. Jak prawdziwa rodzina – dodał Lionel.
– Musimy dać z siebie wszystko – potwierdził Xavi.
– Pokażmy całemu światu, że to my jesteśmy nadal najlepsi – dorzucił Piqué.
– ¡Visca el Barça! – krzyknął Bojan.
– ¡Visca Catalunya! – przyłączył się Sylvinho.
– ¡Vamos! – wznieśliśmy wszyscy okrzyk.



 ***
Został nam już tylko epilog.
Do przeczytania ;)

sobota, 7 listopada 2015

Vintè segon

        W sobotę dwudziestego piątego kwietnia obchodziliśmy pierwszą rocznicę śmierci Tito. Dla większości z nas było to smutne wydarzenie. Wiedzieliśmy jednak, że jakoś musieliśmy go uhonorować. Musieliśmy pokazać, że o nim nie zapomnieliśmy. I że nie zapomnieliśmy przede wszystkim o tym, jakim był człowiekiem – pogodnym, wesołym, uśmiechającym się, uwielbiającym muzykę i kochającym swoich najbliższych. Zawsze mi tłumaczył, że świat należał do nas. Że podstawową sprawą przy osiąganiu celów była jedność.
        Kiedy jakiś miesiąc temu zadzwonił do mnie Adrià i opowiedział o swoim pomyśle, nie zastanawiałam się dwa razy. Szybko zatelefonowałam do Shakiry i razem dopięłyśmy wszystko na ostatni guzik. Postarałyśmy się, żeby było wręcz perfekcyjnie. Sama impreza miała się odbyć nie w dzień rocznicy, ponieważ nasi chłopcy grali derby z Espanyolem, a w piątek – dzień wcześniej. Zadbałyśmy, aby do wszystkich osób na czas dostarczono zaproszenia. Same rozmawiałyśmy z prezydentem klubu i zarządcą, których poprosiłyśmy o udostępnienie obiektu. I tak oto siedziałyśmy w czwartek w południe na kanapie Kolumbijki lekko zestresowane.
– Nika, ale skąd w sumie ten pomysł?
– Niecały miesiąc temu zadzwonił do mnie Adrià, syn Tito. Powiedział mi, że robił porządki u siebie w pokoju i w jednej z książek o piłce nożnej, którą dostał od taty tuż przed jego śmiercią, znalazł list. Nie widział go wcześniej, bo nie zdążył jeszcze przeczytać tej publikacji – wytłumaczyłam.
– I co to był za list?
– To był list od Vilanovy. – do oczu napłynęły mi łzy – Pisał, że nigdy nie wolno nam się poddawać, że wierzy w nas wszystkich. Że musimy sobie dać jakoś radę, a on będzie nas obserwował z góry. Prosił, żebyśmy nie lamentowali, bo bardzo tego nie lubił. Chciał, żebyśmy w dzień rocznicy jego śmierci urządzili imprezkę. Żebyśmy się cieszyli, bawili, bo jemu w niebie jest lepiej, a kiedy my jesteśmy smutni, to on czuje się winny.
– I stąd ten pomysł z piosenką – zrozumiała.
– Dokładnie tak. Swoją drogą, dziwny zbieg okoliczności, że akurat na miesiąc przed rocznicą Adrià znalazł ten list…

***

        Ubrałam czarną midi od Haney, upięłam włosy, zrobiłam makijaż, założyłam szpilki i poszłam do Shaki. Dziewczyna właśnie kończyła malować usta. Uśmiechnęłyśmy się do siebie szczerze. Zabrałyśmy torebki i pojechałyśmy na Camp Nou. Wszystko było przygotowane. Zaraz mieli się pojawić goście. Trybuny się zapełniały z każdą sekundą coraz bardziej. Brać udział w tej uroczystości mógł każdy, ale tylko zaproszeni goście zostawali potem na bankiecie. Zrobiłam kilka głębszych oddechów, złapałam mikrofon i ruszyłam za blondynką. Po drodze, w tunelu złapał mnie jeszcze Neymar.
– Tremujesz się? – zapytał słodko.
– Nie, wcale. – prychnęłam – Boże, ilu tu ludzi – jęknęłam, spoglądając na zebranych.
– Będzie dobrze. – pocałował mnie – Wierzę w ciebie. Nie możesz zawieść Vilanovy.
– Robię to dla niego. Chociaż tak mu podziękuję. – westchnęłam. Gdy znalazłam się przy linii bocznej boiska, wpadłam na kolejny pomysł – Mebarak! – krzyknęłam do całującej się z Piqué piosenkarki.
– Co jest?
– Nie wiem jak ty, ale ja nie wejdę na murawę w szpilkach. – popatrzyła na mnie dziwnie, a ja ściągnęłam buty i rzuciłam je w stronę ławki rezerwowych. Po chwili Kolumbijka zrobiła to samo – Adrià, idziesz z nami! Ty zaczniesz to wszystko.
– A jak powiem, że nie? – zapytał głupkowato.
– To się do ciebie więcej nie odezwę – pokazałam mu język.
– Dobra, już idę, wredoto – zaśmiał się.
        Weszliśmy trójką na murawę. Młody Vilanova wygłosił przemówienie, po którym my miałyśmy zacząć nasz występ.
– Kochani, Tito był bardzo mądrym człowiek i nauczył mnie wielu rzeczy. Między innymi powiedział mi kiedyś, że świat należy do nas, ale musimy być zjednoczeni. Sądzę, że spodobałaby mu się ta piosenka. Śpiewajcie z nami – uśmiechnęłam się. No i się zaczęło.
Ja:
Run like you're born to fly
Live like you'll never die
Dare what you dare to dream
And everything in between

Shakira:
We are drawn by the rhythms
That beat through our hearts
When we all come together
We're seven billion stars

Nagle na murawie pojawili się wszyscy aktualni piłkarze pierwszej drużyny Dumy Katalonii, jak również Barcelony B. Dołączyła też część sztabu technicznego – ci, którzy znali Titę. Był także wzruszony Adrià.

Wszyscy:
The world is ours
Ooo oh oo o ooh o o o oo
Seven billion stars
Ooo oh oo o ooh o o o oo
The world The world The world
The world is ours
Light Up The World
Light Up The World

Ja:
Sign out your battle cry
Under the stadium sky
Oceans and land divide
United we feel inside

Shakira:
You can stand on my shoulders
And raise up your arms
When we all come together
We light up the dark

Wszyscy – łącznie z zebranymi na Camp Nou ludźmi, czyli około pięćdziesiąt tysięcy osób:
The world is ours
Ooo oh oo o ooh o o o oo
Seven billion stars
Ooo oh oo o ooh o o o oo
The world The world The world
The world is ours

Ja, Shakira i Dani:
Light Up The World everybody
Light Up The World to do mundo
Light Up The World everybody
Pra Batucar, Pra Batucar

Wszyscy:
The world is ours
Ooo oh oo o ooh o o o oo
Seven billion stars
Ooo oh oo o ooh o o o oo
The world The world The world
The world is ours


        Dalsza część uroczystości przebiegła pomyślnie. Było tak, jak być miało. Czuliśmy, że Tito był z nas dumny. Teraz pozostał tylko ostatni punkt, którym chcieliśmy go uhonorować w rocznicę, a mianowicie wygrać derby. I koniec końców tak właśnie się stało. A to zwycięstwo chłopcy zadedykowali zmarłemu Misterowi…

piątek, 30 października 2015

Vint-i-u

        Dzień był w miarę słoneczny i ciepły, więc krótki rękawek w zupełności wystarczał. Szybko wciągnęłam na siebie jeansy, klubową koszulkę z numerem jedenastym – od kiedy byliśmy z Juninho parą, nie było w ogóle mowy o innej. Zrobiłam delikatny makijaż, rozpuściłam włosy, standardowo założyłam mnóstwo materiałowych bransoletek na lewą rękę – nigdy się z nimi nie rozstawałam, ponieważ wierzyłam, że przynosiły mi szczęście. Złapałam komórkę, przepustkę i klucze, z którymi udałam się do garażu podziemnego. Odpaliłam silnik i ruszyłam w kierunku domu przyjaciół. Szybko zapakowałyśmy z blondynką dzieci do środka i mogłyśmy w końcu pojechać na Les Corts. Nie zajęło nam to dużo czasu. Na dodatek żaden pismak nie wiedział, jakim jeździłam autem, czyli miałyśmy jako taki spokój – chociaż na chwilę przed wejściem na stadion.
– To ja wezmę Sashę, a ty się zajmiesz Milanem? – zapytała z wielkim uśmiechem – Nika, wiesz, że nie musisz mi pomagać w opiece nad…
– Daj spokój. – przerwałam jej – Robię to, bo chcę. I kocham te maluchy. – wysiadłam z auta i otworzyłam tylne drzwi – To co, młody? Dzisiejszy mecz spędzasz na kolanach cioci Niki?
– Taaaaak! – cieszył się.
– No to chodźmy – złapałam chłopczyka za rączkę i weszliśmy całą czwórką do środka.
        Było jeszcze wcześnie. W sumie była to taka najmniej lubiana pora naszych chłopaków na rozgrywanie meczu. Godzina szesnasta to był czas sjesty, a nie wysiłku. Ale cóż poradzić? Pan każe, sługa musi. A w tym przypadku panem było LFP. Mniejsza z tym. Teraz liczyło się tylko to, że w przeciągu najbliższych minut miało się rozpocząć spotkanie z Valencią.
        Po obowiązkowych zdjęciach Gera z synkami, usiadłyśmy na trybunach. Kolumbijka tuliła do siebie maleńkiego Sashkę, a ja otoczyłam czule ramionami jego starszego brata. Sędzia González González zagwizdał, dziecko na moich kolanach zaklaskało, a już chwilę później aż podskoczyliśmy, wytrzeszczając oczy. Już w pierwszej minucie za sprawą Luisa Blaugrana uzyskała prowadzenie! Pierwsza połowa pełna była emocji, ale wynik już się nie zmienił. W czasie przerwy Mebarak udała się do łazienki, a ja i Milan zostaliśmy na miejscach. Maluch najpierw mocno się we mnie wtulił, więc pocałowałam go w czubek główki, a potem zaczął się bawić moimi bransoletkami. Bardzo go zaciekawiły. Bawił się tak, aż poczułam palec na skórze nadgarstka. Brunet z zaciekawieniem przyglądał się czarnym literkom i jeździł po nich rączką.
– Ciociu, a co ty tu masz? – spojrzał na mnie tymi ślicznymi, wielkimi oczętami.
– To jest tatuaż, kochanie. – uśmiechnęłam się – Wujek Ney, Lio, Luis, Dani też mają takie malunki.
– No, ale co tu jest napisane? To nie jest po hiszpańsku.
– Nie. To jest taki inny sposób zapisywania liczb, wiesz? Na przykład trójkę można zapisać tak, jak masz to z tyłu na koszulce, ale można też zapisać to po prostu jako trzy duże literki „i”.
– „I”? Jak Isabel?
– Tak, Milo, i jak Isabel.
– Ale ty masz tutaj dużo tego. To co to za liczba i dlaczego masz to na nadgarstku? To już przecież na zawsze zostaje. Tak przynajmniej mówił wujek Dani…
– Wujek Dani ma rację. A ja mam tutaj zapisaną liczbę tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć. To jest rok powstania czegoś bardzo dla mnie ważnego. – a po chwili namysłu dodałam – I dla twojego taty też.
– Czyli? – dopytywał.
– Milo, zrobimy tak. Po meczu pojedziemy do was do domku, umyjesz się, a ja położę cię spać i na dobranoc opowiem ci pewną historię, dobrze?
– I wtedy się dowiem?
– Tak, kochanie, wtedy się dowiesz. – dałam mu buziaka – A teraz oglądaj tatusia i wujków.

***

        Położyłam się na skraju łóżka małego Piqué, a ten jak na zawołanie się we mnie wtulił. Objęłam go ramieniem i delikatnie gładziłam po bujnej czuprynie.
– Wiesz, Milanku. Kiedyś w Hiszpanii nie działo się najlepiej. Źli panowie kłócili się ze sobą, zabierali ziemie. Ale to nie to jest głównym tematem naszej bajki. Chodzi o to, że był sobie kiedyś taki jeden pan. Mówili na niego Hans Gamper. No i ten Hans mieszkał w Katalonii, chociaż pochodził ze Szwajcarii. Hans lubił piłkę nożną. W ogóle były to czasy, kiedy piłką fascynowało się trochę osób, ale nie aż tak dużo jak dziś.
– Jak to?
– Dawno temu nie wszyscy znali piłkę nożną. A jeszcze mniej osób znało zasady czy miało okazję do gry. Ale w pewnym momencie i tutaj dotarła piłka z Anglii. No i tak to się wszystko potoczyło u tego Hansa, że chciał założyć klub sportowy, wiesz? Pewnego dnia zamieścił w gazecie ogłoszenie, by chętni się do niego zgłaszali. I w ten właśnie sposób dwudziestego dziewiątego listopada tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku Hans Gamper założył Foot–ball Club Barcelona. Na kolory zostały wybrane bordo i granat. Historia klubu była nieco burzliwa, zawiła, ale i fascynująca. Po pewnym czasie FCB to nie była tylko piłka nożna, ale też i sekcja hokeja.
– Do tej pory mamy taką sekcję.
– Brawo. – zaśmiałam się – A jakie jeszcze mamy?
– Mamy koszykówkę, piłkę ręczną i fu…fut… – trudził się.
– Futsal – pomogłam.
– No i co było dalej, ciociu?
– Co było dalej? Cóż, sekcja piłki nożnej nie zawsze miała gdzie grać, często zmieniali stadiony, ale ostatecznie w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku powstała świątynia footballu – westchnęłam.
– Camp Nou.
– Dokładnie. Potem mijały lata. Były wzloty i upadki. Lepsi i gorsi trenerzy. Lepsi i gorsi piłkarze. Lepszy i gorszy zarząd. Ale FC Barcelona to coś więcej niż klub. To jedna wielka rodzina, która się wspiera i kieruje w życiu pięcioma najważniejszymi wartościami. Wartościami, które powinieneś znać, Milanku. One od pokoleń są w twojej rodzinie, ale nie tylko.
– A co to za wartości? – wypytywał.
– Wysiłek – bo nie ma nic za darmo. Ambicja – bo trzeba sobie stawiać jakieś wysokie cele i do nich dążyć, starać się. Szacunek – bo należy się każdemu człowiekowi, przeciwnikowi, przyjacielowi, wrogowi. Pokora – bo trzeba pamiętać, że nikt nie jest najlepszy we wszystkim i nawet najlepszym czasem mogą się zdarzyć pewne wpadki.
– Czyli nie można się wywyższać?
– Dokładnie tak – przytaknęłam.
– A ta piąta?
– A ta piąta to praca zespołowa – bo razem łatwiej osiągnąć cel.
– A jak było to dalej z tym klubem?
– A potem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym roku powstało w Barcelonie takie magiczne miejsce. Takie miejsce, w którym chciał się znaleźć prawie każdy lubiący piłkę nożną chłopiec na świecie. Powstała La Masía. Ta szkoła dała piłce nożnej mnóstwo radości. Dała jej najlepszych piłkarzy. To właśnie w La Masíi uczył się wujek Lio, Cesc, Pedro, Busi, Ini, Puyol, Xavi czy chociażby pan Pep Guardiola. No i oczywiście twój tata. Oni się tam uczą, grają w piłkę, spędzają razem czas i przechodzą przez kolejne etapy szkolenia. Oprócz pierwszej drużyny jest jeszcze piętnaście innych poziomów. One są jak takie schodki, które trzeba przejść w odpowiednim wieku. Kto wie, może ty kiedyś też będziesz się uczył w tej legendarnej szkole? – cmoknęłam go w nosek – A teraz śpij, myszko. Kolorowych snów – opatuliłam go kołdrą i już wychodziłam, ale chłopiec się odezwał.
– Ciociu, a ile trzeba mieć lat, żeby pójść do La Masíi?
– Siedem, ale czemu pytasz?
– Bo ja też chcę być taki jak tata i jak wujek Lio. Też będę kiedyś grał w FC Barcelonie.
        Uśmiechnęłam się szeroko, zgasiłam światło i po cichu zeszłam na dół. W salonie na kanapie siedział Gerard razem z Shakirą oraz Neymarem. Usiadłam między moim chłopakiem a przyjacielem.
– A ty co się tak szczerzysz? – spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek Brazylijczyk.
– Cóż. Opowiadałam Milanowi historię na dobranoc. Chciał się dowiedzieć czegoś o moim tatuażu. Opowiedziałam mu o klubie. I o wartościach. I wspomniałam też o La Masíi.
– No i? – nie rozumiał mojego wywodu.
– No i na koniec Milo zapytał się mnie, ile trzeba mieć lat, żeby zacząć się uczyć w Masíi. Powiedział, że chce być taki jak jego tatuś i wujkowie. – spojrzałam na Geriego i uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam – Milan mi przed chwilą powiedział, że chciałby kiedyś grać w Blaugranie.
        Na reakcję Katalończyka nie musiałam długo czekać. Uściskał mnie mocno, przytulił mojego chłopaka, a potem w niedźwiedzim uścisku zakleszczył wybrankę swojego serca. Pocałował ją. Sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zacząć skakać ze szczęścia albo co najmniej odtańczyć jakiś taniec szczęścia czy też zwycięstwa. Nie pomyliłam się, albowiem po chwili człekokształtna małpa zwana także potocznie Gerardem Piqué zaczęła szaleć po domu z radości. To niewiarygodne, jak wiele znaczyło dla piłkarza to, że jego syn także chciał zawodowo grać w piłkę. A na dodatek w ukochanym klubie ojca.




piątek, 23 października 2015

Vintè

        Obudziłam się i leniwie przeciągnęłam. Spojrzałam na zegarek i ciężko westchnęłam. Była najwyższa pora, by wstawać. Udałam się po cichu do łazienki, gdzie odbyłam poranną toaletę. Wykonałam delikatny makijaż i ubrałam dresy od Marcusa Lupfera. Włosy związałam w wysokiego kucyka, po czym wróciłam do sypialni. Brunet nadal spał. Usiadłam ostrożnie na łóżku, dotknęłam jego włosów i cmoknęłam w policzek. W tym samym momencie poczułam na udach rękę Brazylijczyka. Niemrawo otworzył oczy, uniósł głowę i uroczo się uśmiechnął. Złożyłam na jego ustach szybki pocałunek.
– Dzień dobry, kochanie – zaśmiał się.
– Dzień dobry. Wstawaj, leniu. – klepnęłam go w ramię – Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę się spóźnić na wykład. Idę zrobić nam jakieś śniadanie.
        W lodówce świeciły delikatne pustki. No tak. O zakupach Piqué pamiętałam, ale o swoich to już niekoniecznie. No nic, trzeba było improwizować. Znalazłam butelkę kefiru, więc postawiłam na placuszki kefirowe z dżemem pomarańczowym. Gdy już kończyłam twórczy proces przygotowywania najważniejszego posiłku dnia, mój śpiący królewicz wkroczył do kuchni. Objął mnie w tali i ucałował w bark. Nałożyłam jedzenie i postawiłam wielki talerz na stole. Do szklanek nalałam jeszcze świeżego soku i mogliśmy już smakować słodkiego śniadanka.
– Nika? – zagadnął po posiłku.
– Tak?
– Wiesz, że my za dziesięć dni mamy kilka dni wolnego?
– No tak. Geri coś tam wspominał. A co, stało się coś? – wytarłam ręce w ścierkę i spojrzałam na mojego chłopaka.
– Nic specjalnego. Ale korzystając z tej przerwy pomyślałem, że pojechałbym do domu…
– No ok, ja nie mam z tym żadnego problemu. Przecież wiesz – uśmiechnęłam się.
– Ale nie, Nika, ty nie rozumiesz. Mi chodzi o to, że razem pojedziemy do Brazylii – sprostował.
– Co? Ty sobie ze mnie żartujesz? – przyjrzałam się jego poważnej minie – Nie żartujesz… – westchnęłam – Ney, przecież wiesz, że jestem na ostatnim roku, piszę pracę i nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie chociażby jednego wykładu. To nie jest takie proste. Ja nie mogę po prostu nie pójść na zajęcia, bo nie. Muszę iść, bo będę z tego rozliczana. A jeśli będę miała jakieś zaległości, to mogą się uprzeć i nie dopuścić mnie do obrony. Albo odrzucić moją pracę. A uwierz mi, że po tych wszystkich godzinach użerania się z Gerardem, naprawdę nie chciałabym usłyszeć, że mam spróbować jeszcze raz za rok czy coś… – jęczałam.
– Czyli co? Mam rozumieć, że jakiś tam uniwersytet jest ważniejszy ode mnie, tak? – warknął, a spuściłam głowę – Nie no, dobrze wiedzieć, że nie jest się w hierarchii swojej dziewczyny na pierwszym miejscu. I że ma cię ona gdzieś, kiedy chodzi o jej wykształcenie. – złapał kurtkę – A ja głupi myślałem, że miłość jest najważniejsza – rzucił ostrym tonem głosu i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

***

        W czwartek wróciłam z uczelni padnięta. Od razu rzuciłam się na łóżko. Nie miałam na nic siły. Nie dość, że na uczelni cisnęli, to jeszcze Júnior się do mnie nie odzywał. Po prostu pięknie. Kiedy zadzwonił mój telefon, myślałam, że zabiję tego idiotę, Gerarda.
– Cholera jasna, Piqué! – wydarłam się, nawet nie dając mu dojść do słowa – Czy ty masz u mnie w mieszkaniu zamontowane jakieś kamery, że wiesz, kiedy akurat przekroczę próg? Jestem ledwo żywa i dopiero wróciłam z wykładu, a ty mi znowu będziesz jakimiś pierdołami głowę zawracał?! Jak tak dalej pójdzie, to zablokuję twój numer!
– Ej, Nika, chill…
– Jak ja ci dam zaraz chill… – moja wypowiedź została przerwana.
– Shaki rodzi! – krzyknął, a mnie zatkało.
– Co? – pokręciłam głową – Ale…
– Żadne ale. Przed chwilą dotarliśmy do szpitala. Pomyślałem, że chciałabyś…
– Jezu, Geri, ja cię tak przepraszam. Myślałam, że znowu dzwonisz z pytaniem typu: czym różni się mąka orkiszowa od pszennej i która bardziej brudzi ubrania. – jęknęłam – Daj mi kwadrans. I powiedz w rejestracji… – nie zdążyłam dokończyć.
– Już powiedziałem. Ok, ja kończę. Do zobaczenia, siostrzyczko.
        Szybko ubrałam zestaw od I J Crew, narzuciłam kurtkę i już w drodze związałam włosy w kitkę. W ekspresowym tempie dojechałam pod szpital, w którym rodziła moja przyjaciółka. Zaraz po wejściu powiedziano mi, w które miejsce mam się udać. Na korytarzu przywitała mnie już pani Montserrat z Milanem na rękach. Ucałowałam dziecko w czółko i uściskałam kobietę.
– I jak?
– Wszystko idzie dobrze, bez komplikacji. Powinna niedługo urodzić – uśmiechnęła się, bujając wnuka na kolanie.
– A Geri? Poszedł tam z nią?
– Tak. O ile mi wiadomo, jeszcze nie zemdlał – zachichotała blondynka.
– Babciu, kiedy będę miał już braciszka? – bawił się jej włosami.
– Za kilka godzin, jak nie szybciej – przytuliła go.
        Siedziałyśmy bezczynnie i czekałyśmy na jakąkolwiek informację. Nagle w oddali usłyszałyśmy płacz. Spojrzałyśmy na siebie i szybko się podniosłyśmy z krzesełek. Kilka minut później z sali wyszedł ubrany w odzież ochronną Katalończyk. Uśmiechnięty, niósł na rękach niewielkie zawiniątko.
– Mam drugiego syna. – cieszył się – Mamo, Nika, Milo, poznajcie najmłodszego członka naszej rodziny. Sasha Piqué Mebarak – wypowiedział dumnie.
– Jaki on słodki – wyszeptałam.
– Ty wyglądałeś tak samo, synku – pogłaskała go po policzku.
– Mogę wejść do Shaki? – zapytałam.
– Tak. W sumie to miałem cię o to poprosić.
        Założyłam to, co wręczyła mi pielęgniarka i dzielnie wkroczyłam do „pokoju” Kolumbijki. Leżała na łóżku. Widać było, że nieźle się namęczyła. Przyciągnęłam stołek do łóżka i na nim usiadłam. Złapałam blondynkę za dłoń. Od razu mocniej ją ścisnęła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– Jestem podwójną mamą.
– Dobra robota, siostro. – wybuchłyśmy śmiechem – Swoją drogą, muszę przyznać, że macie chyba z Gerem bardzo ściśle określone daty w swoim „kalendarzyku schadzek”.
– Czemu? – nie rozumiała.
– No wiesz, Milo urodził się 22 stycznia, a teraz Sasha 29 stycznia. Dokładnie tydzień różnicy – poruszyłam zabawnie brwiami.
– I cała nasza czwórka to wodniki. – dodała – No dobra, a kiedy to ja – wskazała palcem na siebie – zostanę ciocią?
– Ale czemu mnie o to pytasz? Zapytaj swojego szwagra – wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, o co mi chodzi… – jęknęła i spojrzała na mnie znacząco – Ty i Ney. – skrzywiłam się – Przecież wy ze sobą już tak na poważnie. – spuściłam wzrok – Ej, Nika? Co jest?
– Nic.
– No przecież widzę. Słuchaj, jesteśmy rodziną, tak? – przytaknęłam – No to dajesz. Nie powiem nic temu przerośniętemu dzieciakowi.
– Pokłóciliśmy się. Chciał, żebym pojechała z nim do Brazylii, jak będą mieć te kilka dni przerwy. – popatrzyłam błagalnie na kobietę – Shaki, przecież wiesz, że ja nie mogę teraz nigdzie wyjechać. Przecież ja niedługo kończę i…
– Ciii… – przytuliła mnie mocno – Będzie dobrze. On to na pewno zrozumie. Przemyśli i wróci z podkulonym ogonem. A potem chcę być ciocią! – zażądała, a ja się zaśmiałam. Ona to mnie zawsze rozbawić potrafiła. Taka przyjaciółka to skarb.
        Wróciłam na korytarz, gdzie zauważyłam śpiącego Milana. Odciążyłam jego babcię i przejęłam dwulatka. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego ojca.
– Ger, daj mi klucze od domu. Zabiorę małego i z nim zostanę – szeptałam, by nie obudzić chłopca.
– Jesteś wielka – dał mi buziaka w policzek i wręczył pożądany przedmiot. Narzucił mi na ramiona kurtkę i razem z dzieckiem opuściłam mury szpitala. BMW szybko dowiozło nas do Espluguets de Llobregat. Otworzyłam drzwi willi i natychmiast powędrowałam na piętro, gdzie utuliłam do snu malca. Przymknęłam drzwi i powróciłam na dół. Spotkało mnie tam niemałe zdziwienie. Przez duże okno w przedpokoju zauważyłam, stojącego na zewnątrz chłopaka. Pomachał mi na znak, bym otworzyła, więc tak też uczyniłam.
– Neymar? Co ty tu robisz?
– Gerard powiedział mi, że tu jesteś. – podszedł do mnie bardzo blisko – I znowu zostałaś ciocią? – lekko się uśmiechnął i wpatrywał się w moje oczy.
– Tak. – zaśmiałam się – Chłopcy dbają o to, żebym miała komu kupować prezenty.
– Berenika, posłuchaj… – podrapał się po głowie – Ja to wszystko przemyślałem i… Masz rację. Skoro mówisz, że nie możesz sobie pozwolić na przerwę na uczelni, to ok. Polecimy do Brazylii na wakacjach. Co ty na to?
– No, dobrze – odpowiedziałam nieśmiało.
– Nika?
– Tak? – popatrzyłam mu w oczy.
– Kocham cię. – wpił się zachłannie w moje usta – Mam coś dla ciebie – wyjął małe pudełeczko.
– Ale, Ney, z jakiej to okazji? – zmarszczyłam brwi.
– Bez okazji. Po prostu chciałbym, żebyś to miała.
        Otworzyłam pakunek, a w środku znalazłam piękny złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie przezroczystej bańki, w której znajdowała się maleńka, zawinięta w rulonik karteczka z błękitną nitką. Popatrzyłam na chłopaka, popukałam w kulkę i spojrzałam na niego prowokująco.
– A co tam jest? – uniosłam wysoko brew.
– A to jest na później. – wyszczerzył się – Jak będziesz grzeczna, to się kiedyś dowiesz – cmoknął mnie w usta.

***

        Po bardzo miłej nocy nastał wcale nie gorszy dzień. Obudził nas wskakujący na łóżko pierworodny Katalończyka i Kolumbijki. Ułożył się wygodnie między mną a Brazylijczykiem i uśmiechał się szeroko. Mężczyzna złapał go pod pachami i uniósł w górę. Chłopczyk mocno się zaśmiał, a potem słodko we mnie wtulił. Ucałowałam jego czółko i delikatnie poczochrałam włoski.
– Co jest, młody? – zachichotałam, widząc zachowanie malca. Podniósł główkę i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem – Coś się stało?
– No, bo ja tak sobie myślałem… Sasha się niepotrzebnie urodził.
– Czemu tak mówisz? Nie cieszysz się, że masz braciszka? – spytał Neymar.
– Nie – fuknął.
– Nie rozumiem. Przecież jeszcze wczoraj nie mogłeś się go doczekać. – pokiwał na potwierdzenie – No więc? Co się zmieniło?
– No bo teraz on jest najmłodszy i najmniejszy. I to jego wszyscy będą kochać, a o mnie już nie będą pamiętać – oczka mu się zaszkliły.
– Milo, – przytuliłam go mocno – nie mów tak. Nikt o tobie nie zapomni. To, że teraz w rodzinie jest jeszcze Sasha niczego nie zmienia. – tłumaczyłam – Nikt nie zacznie cię przez to mniej kochać.
– Jak to?
– No tak. – pogłaskał go po pleckach mój chłopak – Jak się kogoś kocha to już na całe życie, wiesz? Nie da się tak po prostu przestać kogoś kochać. A twoi rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie bardzo cię kochają.
– I wy też?
– I my też – odpowiedziałam.
– Na całe życie mówisz? – odezwał się do mężczyzny – Wujku, a ty ciocię też tak na całe życie kochasz?
– Tak. – wyszczerzył się w moją stronę – Na całe życie. Nigdy nie przestanę.
– Ciociu, a jak będziesz miała z wujkiem Neyem dzieci, to też mnie nie przestaniesz kochać?
– Nawet wtedy nie przestanę.
– A kiedy będziecie mieć te dzieci? Bo już byście mogli przecież – zaczął się bawić moim łańcuszkiem.
– No właśnie, ciociu – zaśmiał się brunet.
– Obiecuję, że jak tylko będę się spodziewała dziecka, to wy się dowiecie jako pierwsi – prychnęłam.
– I zabierzesz nas ze sobą do lekarza, żebyśmy mogli zobaczyć dzidziusia na komputerze? – dopytywał chłopiec.
– Oj, Milo. Jesteś taki sam jak twój tatuś, wiesz? – zachichotałam, ale on nadal się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi – Tak, zabiorę was. Obu. – podkreśliłam – A teraz proszę się podnosić, przebrać i zrobić cioci śniadanie.
– A ciocia co niby będzie robić? – uniósł brew do góry Brazylijczyk.
– Sprzątać, wujku, sprzątać.
        Po zejściu moich towarzyszy na dół, pościeliłam najpierw łóżko w „moim” pokoju, starłam tu kurze i zamiotłam. To samo zrobiłam też w pokoju Milanka. Wywietrzyłam również sypialnię Shaki i Gerarda. Kiedy schodziłam po schodach, ktoś zadzwonił do drzwi. Okazało się, że to Lionel wpadł ze swoją rodzinką w odwiedziny.
– No siemanko. – przywitał się – Chcieliśmy wam dotrzymać towarzystwa. A poza tym mamy wam coś do zakomunikowania.
– Nie, błagam, tylko mi nie mów, że gdzieś wyjeżdżacie i chcecie, żebym się na pewien czas wprowadziła do waszego domu. – jęknęłam – Ja przez was wszystkich żyję cały czas na walizkach.
– Nie, spokojnie. – zaśmiała się Roccuzzo – To coś zgoła innego. Nie trafiłaś. Lio? – popatrzyła na niego znacząco.
– No mów, bo nie wytrzymam – pospieszałam Argentyńczyka.
– No to ten… – podrapał się po głowie i uśmiechnął uroczo – Będziesz ciocią.
– Co?! – rzuciliśmy razem z Neymarem.
– Jestem w ciąży – Antonella pogłaskała się czule po brzuchu.
– Kochani, gratuluję – wyściskałam ich oboje, tak samo jak mój chłopak.
– Dbacie, żebyśmy mieli, kogo obdarowywać prezentami – zaśmiał się Brazylijczyk.
– No Ney, ty też musisz się postarać, bo coraz mniej w drużynie chłopaków z jednym dzieckiem albo bez żadnego.
– Ej, nie podpuszczaj go. – pogroziłam paluszkiem – Ja muszę najpierw skończyć studia.
– A my musimy zapewnić przyszłość klubowi. – zaśmiał się Argentyńczyk – La Masía się sama nie zapełni – mrugnął porozumiewawczo do kolegi z drużyny.