W końcu nadszedł 10 czerwca 2014 roku.
Dzień wylotu. Moja przyjaciółka leciała z synkiem z Barcelony i miała mieć
międzylądowanie w Berlinie, gdzie do nich dołączyłam i razem polecieliśmy już
do São Paulo.
Po radosnym i emocjonalnym przywitaniu
na lotnisku wsiedliśmy we trójkę do samolotu. Lot był bardzo długi, ale nie
nudziłyśmy się. Pomagałam Mebarak tworzyć teksty piosenek na kolejną płytę,
czytałam Milowi bajki. W międzyczasie wygadałam się też, że byłam tłumaczem
najnowszej książki o Dumie Katalonii, a moją towarzyszkę prawie zatkało. Niby
wiedziała, że świetnie posługiwałam się katalońskim, chociaż z nią rozmawiałam
po hiszpańsku. Wiedziała też, że studiowałam dziennikarstwo, ale nigdy nie
pomyślała, że mogłabym tłumaczyć książki i to na dodatek o jej znajomych i
przyjaciołach. Ja szybko jej wyjaśniłam, że to w sumie tak szybko się stało,
ale ona i tak nie mogła wyjść z podziwu. Cieszyła się moim szczęściem i uznała,
że to mogła być dla mnie dobra okazja na wybicie się. Ja jednak nie posunęłabym
się tak daleko z tego typu stwierdzeniami. To raczej jednorazowa przygoda.
Chociaż kto wie?
Trzynastego czerwca ja, Shaki, Ger i
Milo razem pojawiliśmy się na ceremonii otwarcia Mundialu. Czułam się trochę
nieswojo, bo towarzyszyły nam tłumy paparazzi, ale cóż poradzić? Musiałam się
przyzwyczaić do tego, że moi przyjaciele byli – oprócz tego, że zwykłymi
kochającymi ludźmi – także osobami publicznymi.
Zaraz po ceremonii zaczął się tak zwany
mecz otwarcia. Zmierzyły się ze sobą reprezentacje Brazylii i Chorwacji. Po
emocjonującej grze Canarinhos zwyciężyli 3:1, a mój przyjaciel niezmiernie się
cieszył. No w końcu w spotkaniu brali udział jego kumple z klubu – Dani i
Neymar Jr. Szczerze mówiąc, mnie bardziej interesowały jutrzejsze rozgrywki. W
Salvadorze La Furia Roja miała się zmierzyć z Holendrami. Oczywiście miałyśmy z
Mebarak zasiąść na trybunach i mocno trzymać kciuki. Jednak nasze plany
nieoczekiwanie uległy zmianie.
Jako że nie wolno nam było mieszkać w
tym samym hotelu co chłopcy, to postanowiłyśmy, że obie z Milanem zajmiemy
jeden wspólny apartament. Tak było wygodniej, bo przecież i tak cały wolny czas
spędzałyśmy wspólnie. Jednak nad ranem obudziły mnie dziwne dźwięki dochodzące
z łazienki. Zaniepokojona postanowiłam zobaczyć, co się działo.
- Shaki,
wszystko w porządku? – spytałam niepewnie.
- Tak,
chyba się zatrułam… - posłała mi delikatny uśmiech.
- Na
pewno? Jesteś jakaś blada.
- Troszkę
słabo się czuję, ale nic mi nie będzie.
- Wiesz,
ja zadzwonię do Gera. Zaraz wracam – chciałam iść po telefon, ale blondynka
złapała mnie za rękę.
- Nie, po
co ma się stresować przed meczem? Nic mi nie jest – nalegała.
- Powiem
mu, żeby się nie denerwował, ale nie przyjdziemy dzisiaj na mecz, bo ja się
czymś zatrułam, a ty się uparłaś, że mnie nie zostawisz, ok?
- Ach, no
ok… - wyszeptała – Ale ty tak bardzo chciałaś zobaczyć to spotkanie.
- Będzie
jeszcze okazja. A poza tym ty i Milo jesteście dla mnie ważniejsi – mocno ją
przytuliłam.
Wkrótce obudził się mały Piqué. Po
śniadaniu zabrałam go na spacer, żeby piosenkarka mogła odpocząć. Bądź co bądź
martwiłam się o nią. Miałam dziwne wrażenie, że coś przede mną ukrywała. Że to
nie był pierwszy raz, kiedy wymiotowała. Zdecydowałam, że pogadamy o tym
wieczorem.
- Isabel?
– zaczęłam.
- Tak?
- Od kiedy
wymiotujesz?
- No jak
to? Rano miałam delikatne mdłości, ale potem już było w porządku…
- Mebarak!
Zbyt dobrze cię znam. – przybrałam bardzo poważny ton głosu – Ile to już trwa?
- Yh.. –
westchnęła – Jakieś dwa tygodnie z przerwami.
- A jakie
to dokładnie objawy?
- Mdłości,
słabsze samopoczucie…
- Wiesz,
ja nie chcę nic mówić, ale może powinnaś zrobić test ciążowy? Bo na zatrucie to
mi to raczej nie wygląda.
- W sumie
trochę mi się spóźnia, ale myślałam, że to przez stres, zmianę klimatu… Ale
chyba masz rację.
- To ja
zaraz wrócę.
- Dokąd
lecisz o tej porze? – nie rozumiała moich zamiarów.
- Kilka
ulic stąd jest całodobowa apteka. Idę po test i zaraz będziemy wszystko
wiedzieć.
Założyłam szybko na siebie zestaw od Splendid,
związałam
włosy w wysokiego, nieuporządkowanego koczka, chwyciłam plecaczek i wyszłam z
hotelu. Kroczyłam powoli kolejnymi uliczkami w poszukiwaniu upragnionego
sklepu. Za dnia z całą pewnością szybko znalazłabym to miejsce, lecz nocą było
o wiele trudniej. Chciałam się już poddać i przysiadłam na chwilę na drewnianej
ławeczce, ale zreflektowałam się i z powrotem podniosłam. Zdeterminowana
ruszyłam przed siebie i wypatrywałam świecącego na zielono szyldu. W końcu
szczęśliwa stanęłam przed obiektem poszukiwań. Uśmiechnęłam się szeroko i
weszłam do środka. Znalazłam test i szybko za niego zapłaciłam. Po wyjściu z
lokalu niestety uśmiech zszedł z mojej twarzy. Przed budynkiem kręciła się
grupka chłopaków, którzy byli - lekko mówiąc – podpici i hałaśliwi. Nigdy nie
lubiłam tego typu sytuacji, bo najzwyczajniej w świecie bałam się tego, co
mogli wymyślić. Na całe szczęście nic nigdy z takiej sytuacji nie wyniknęło. Aż
do teraz…
- Ej,
ślicznotko, a co ty tak sama nocą chodzisz, co? – zaczęli iść w moją stronę.
- Może
szuka faceta? – zaśmiał się jeden.
- No,
jeśli tak, to ja jestem jak najbardziej za. – rzucił najwyższy z nich – To jak,
maleńka? Dasz się zaprosić w jakieś ustronne miejsce?
- Nie –
burknęłam.
- Ok,
rozumiem. – pociągnął mnie mocno do siebie – Czyli, że wolisz z widownią. Da
się zrobić, nie, panowie? – kiwnął na nich – Seks w miejscu publicznym… O, tak,
tego mi trzeba. – zjechał jedną dłonią na mój pośladek i przycisnął mój brzuch
do swojego wzwodu. Zaczęłam się kręcić i wyrywać, ale na marne – Uspokój się,
przecież będzie ci tak samo dobrze jak mnie. Jestem dobry w te klocki – zaczął
podnosić moją koszulkę i wpychać pod nią łapska, a jego kumple wygodnie
rozsiedli się na ławce naprzeciwko nas oraz bacznie się przyglądali. Jeden z
nich nawet wsadził sobie rękę w spodnie i sam robił sobie dobrze. Byli obleśni!
Nie krzyczałam, bo wiedziałam, że to i tak nie przyniesie efektu, a co najwyżej
ich rozgniewa. Jedyne na co się zdobyłam, to kręcenie się i próbowanie wyrwania
się z tych jego łapsk. Było ciemno, więc nawet nie miałam szansy dojrzeć twarzy
mężczyzny. A może to i lepiej? Byłam już przygotowana na to, co się miało stać.
Łza spłynęła po moim policzku, ale na tym się skończyło. Nagle poczułam…wolność.
Otworzyłam oczy. Facet został przez kogoś odciągnięty i dostał w mordę.
-
Zapamiętaj sobie, że jak musisz do czegokolwiek zmuszać kobietę, to znaczy, że
nie jesteś facetem. A jak wyrządzasz komuś krzywdę, to nie masz prawa nazywać
się Brazylijczykiem. – syknął do niego średniego wzrostu mężczyzna w krótkich
spodenkach i szarej bluzie, od której kaptur znajdował się na jego głowie. Cała
grupka patrzyła na niego oniemiała. Chyba go znali. Przynajmniej tak to
wyglądało. Mój wybawca podszedł do mnie i lekko chwycił za dłoń, po czym
pociągnął za sobą – Życie ci nie miłe, że szlajasz się nocą po jednej z
gorszych dzielnic Salwadoru? – nawet na mnie nie spojrzał.
- Ja… -
dalej byłam roztrzęsiona, ale powoli się uspokajałam – To… Ja tylko…
Potrzebowałam apteki… Nie wiedziałam, że…
- Nie
jesteś tutejsza, prawda? – westchnął – Ale zapamiętaj, żeby nie chodzić nocą po
nieznanych miejscach, dobrze? Zwłaszcza w Brazylii. Tu jest dosyć
niebezpiecznie. Zwłaszcza dla przyjezdnych kobiet. – zatrzymał się przy białym
Audi – Wsiadaj – otworzył przede mną drzwi.
- Co? –
zmarszczyłam brwi.
- Słuchaj,
nie mam zamiaru znowu cię wyciągać z rąk jakichś napalonych idiotów, a już tym
bardziej nie mam zamiaru czytać jutro w gazecie, że zgwałcili jakąś turystkę,
ok? – zirytował się – Po prostu bądź tak miła i powiedz mi, gdzie mieszkasz, to
cię tam odwiozę, a potem z czystym sumieniem pojadę do siebie.
- „Pestana Convento do Carmo” przy Rua…
- Wiem, gdzie to jest. – przerwał mi – Wsiadasz czy mam cię tam siłą
wepchnąć? – kiwnął w stronę pojazdu.
- A jaką mam pewność, że ty nie jesteś taki sam jak tamci, co? Że też nie
chcesz mnie… - urwałam w pół zdania i przełknęłam wielką gulę, zalegającą w
moim przełyku. Nadal nie widziałam jego twarzy spowitej w mroku.
- Bo cię przed tamtym oblechem uratowałem? – nie odpowiadałam i się nie
ruszałam, więc kontynuował – Co? Myślisz, że zrobiłem to, żeby mieć cię dla
siebie? – prychnął – Posłuchaj, - zbliżył się do mnie – mi naprawdę nie sprawia
przyjemności, kiedy muszę zmuszać dziewczynę do tego, żeby poszła ze mną do
łóżka. A już tym bardziej nie posunąłbym się do zrobienia tego siłą. Jeśli sama
byś chciała, to powiedziałbym, że czemu nie? Ale widzę, że w tej chwili marzysz
tylko o tym, żeby znaleźć się w tym pieprzonym hotelu. Zapewne ze swoim facetem.
Więc wsiadaj do auta i nie traćmy czasu na bezsensowne rozmowy – kiwnęłam lekko
głową, a następnie wykonałam jego polecenie. Zapięłam pas i poczułam, jak
włączaliśmy się powoli do ruchu.
- Nie jestem tu z facetem – wyszeptałam.
- Co? – zerknął na mnie, ale nadal nie widziałam jego twarzy. Kaptur i
full cap skutecznie mi to utrudniały. Jednak miałam wrażenie, że już go kiedyś
gdzieś widziałam – Zwariowałaś? Przyjechałaś do Salwadoru sama?!
- Nie krzycz na mnie! – oburzyłam się – Nie sama tylko z przyjaciółką i
jej dzieckiem.
- No, jeszcze lepiej! Czy wy nie myślicie w ogóle? Po jaką cholerę tu
przyjechałyście?
- Na Mistrzostwa Świata. – rzuciłam nieśmiało – Jej partner jest pił… –
powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Zacisnął palce mocniej na
kierownicy i próbował się opanować.
- Posłuchaj… - westchnął głośno – Po prostu nie wychodźcie nigdzie same
jak się już zaczyna ściemniać, dobrze? To nie jest zbyt bezpieczne miejsce.
- W porządku. – zatrzymał się tuż przed moim hotelem, ale dalej się nie
ruszyłam – Dziękuję. Gdyby nie ty…
- Nie myśl o tym. – dotknął mojej dłoni, a przez ciało przeszły mi ciarki
– Zjawiłem się i wszystko jest dobrze, prawda? – w jego głosie słychać było
troskę.
- Tak. – uśmiechnęłam się – Dziękuję. Za podwózkę też. Głupio się
przyznać, ale ja nawet nie miałam pojęcia, jak wrócić spod tamtej apteki –
zarumieniłam się. Całe szczęście, że było ciemno.
- Czyli na coś się przydałem – próbował rozładować napiętą atmosferę,
lecz jego dłoń nadal leżała na mojej.
- Powiesz mi, jak się nazywasz?
- Myślę, że to ci do szczęścia nie jest potrzebne – odsunął się.
- Chciałabym znać imię mężczyzny, który mnie uratował.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo wtedy będziesz mnie kojarzyła
z tą nieprzyjemną sytuacją. A tego bardzo bym nie chciał.
- Ale…
- Jeszcze się kiedyś spotkamy.
- W takim razie, do zobaczenia – rzuciłam na odchodne i wysiadłam z
samochodu tajemniczego nieznajomego.
Po kwadransie siedziałyśmy na moim łóżku
i odliczałyśmy czas. Jeszcze minuta… Shakira cały czas nerwowo poruszała nogami.
Widać było, że się denerwowała. Timer zadzwonił, ale ona się nie ruszyła z
miejsca.
-
Mogłabyś? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Pewnie.
– poklepałam ją po ramieniu i poszłam do łazienki – No już, uspokój się.
- I co?
- Nie
wiem, nie popatrzyłam. Ty powinnaś wiedzieć pierwsza – podałam jej plastikowy
przedmiot.
- Dwie
kreski. Jestem w ciąży! – krzyknęła uradowana.
- Tak się
cieszę! – skakałyśmy w kółko ze szczęścia. Nie mogłyśmy się uspokoić. Chciałam,
żeby zadzwoniła do Gerarda, ale ona powiedziała, że powie mu to prosto w oczy,
po zakończeniu fazy grupowej, kiedy będą mogli się spotkać.
Położyłam się w wielkim łóżku, lecz nie
mogłam zasnąć. Cały czas miałam przed oczami pewnego mężczyznę. Ale nie tego,
który mnie napastował, a tego, który mnie uratował oraz odwiózł. Wydał mi się
jakiś znajomy. Te krótkie spodenki, luźna bluza z kapturem, full cap z napisem.
Moment, co tam było napisane? Przez chwilę w blasku świateł policyjnych udało
mi się dostrzec to hasło. Moment… To było coś takiego… Em… „TOISS”. Już gdzieś
to słyszałam. I widziałam gdzieś taką czapkę. No tak! Widziałam ją u Rafaelli
Beckran. Ale moment… Czy to znaczyło, że… O, cholera! Czy ten mężczyzna to mógł
być jej brat?!