piątek, 23 października 2015

Vintè

        Obudziłam się i leniwie przeciągnęłam. Spojrzałam na zegarek i ciężko westchnęłam. Była najwyższa pora, by wstawać. Udałam się po cichu do łazienki, gdzie odbyłam poranną toaletę. Wykonałam delikatny makijaż i ubrałam dresy od Marcusa Lupfera. Włosy związałam w wysokiego kucyka, po czym wróciłam do sypialni. Brunet nadal spał. Usiadłam ostrożnie na łóżku, dotknęłam jego włosów i cmoknęłam w policzek. W tym samym momencie poczułam na udach rękę Brazylijczyka. Niemrawo otworzył oczy, uniósł głowę i uroczo się uśmiechnął. Złożyłam na jego ustach szybki pocałunek.
– Dzień dobry, kochanie – zaśmiał się.
– Dzień dobry. Wstawaj, leniu. – klepnęłam go w ramię – Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę się spóźnić na wykład. Idę zrobić nam jakieś śniadanie.
        W lodówce świeciły delikatne pustki. No tak. O zakupach Piqué pamiętałam, ale o swoich to już niekoniecznie. No nic, trzeba było improwizować. Znalazłam butelkę kefiru, więc postawiłam na placuszki kefirowe z dżemem pomarańczowym. Gdy już kończyłam twórczy proces przygotowywania najważniejszego posiłku dnia, mój śpiący królewicz wkroczył do kuchni. Objął mnie w tali i ucałował w bark. Nałożyłam jedzenie i postawiłam wielki talerz na stole. Do szklanek nalałam jeszcze świeżego soku i mogliśmy już smakować słodkiego śniadanka.
– Nika? – zagadnął po posiłku.
– Tak?
– Wiesz, że my za dziesięć dni mamy kilka dni wolnego?
– No tak. Geri coś tam wspominał. A co, stało się coś? – wytarłam ręce w ścierkę i spojrzałam na mojego chłopaka.
– Nic specjalnego. Ale korzystając z tej przerwy pomyślałem, że pojechałbym do domu…
– No ok, ja nie mam z tym żadnego problemu. Przecież wiesz – uśmiechnęłam się.
– Ale nie, Nika, ty nie rozumiesz. Mi chodzi o to, że razem pojedziemy do Brazylii – sprostował.
– Co? Ty sobie ze mnie żartujesz? – przyjrzałam się jego poważnej minie – Nie żartujesz… – westchnęłam – Ney, przecież wiesz, że jestem na ostatnim roku, piszę pracę i nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie chociażby jednego wykładu. To nie jest takie proste. Ja nie mogę po prostu nie pójść na zajęcia, bo nie. Muszę iść, bo będę z tego rozliczana. A jeśli będę miała jakieś zaległości, to mogą się uprzeć i nie dopuścić mnie do obrony. Albo odrzucić moją pracę. A uwierz mi, że po tych wszystkich godzinach użerania się z Gerardem, naprawdę nie chciałabym usłyszeć, że mam spróbować jeszcze raz za rok czy coś… – jęczałam.
– Czyli co? Mam rozumieć, że jakiś tam uniwersytet jest ważniejszy ode mnie, tak? – warknął, a spuściłam głowę – Nie no, dobrze wiedzieć, że nie jest się w hierarchii swojej dziewczyny na pierwszym miejscu. I że ma cię ona gdzieś, kiedy chodzi o jej wykształcenie. – złapał kurtkę – A ja głupi myślałem, że miłość jest najważniejsza – rzucił ostrym tonem głosu i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

***

        W czwartek wróciłam z uczelni padnięta. Od razu rzuciłam się na łóżko. Nie miałam na nic siły. Nie dość, że na uczelni cisnęli, to jeszcze Júnior się do mnie nie odzywał. Po prostu pięknie. Kiedy zadzwonił mój telefon, myślałam, że zabiję tego idiotę, Gerarda.
– Cholera jasna, Piqué! – wydarłam się, nawet nie dając mu dojść do słowa – Czy ty masz u mnie w mieszkaniu zamontowane jakieś kamery, że wiesz, kiedy akurat przekroczę próg? Jestem ledwo żywa i dopiero wróciłam z wykładu, a ty mi znowu będziesz jakimiś pierdołami głowę zawracał?! Jak tak dalej pójdzie, to zablokuję twój numer!
– Ej, Nika, chill…
– Jak ja ci dam zaraz chill… – moja wypowiedź została przerwana.
– Shaki rodzi! – krzyknął, a mnie zatkało.
– Co? – pokręciłam głową – Ale…
– Żadne ale. Przed chwilą dotarliśmy do szpitala. Pomyślałem, że chciałabyś…
– Jezu, Geri, ja cię tak przepraszam. Myślałam, że znowu dzwonisz z pytaniem typu: czym różni się mąka orkiszowa od pszennej i która bardziej brudzi ubrania. – jęknęłam – Daj mi kwadrans. I powiedz w rejestracji… – nie zdążyłam dokończyć.
– Już powiedziałem. Ok, ja kończę. Do zobaczenia, siostrzyczko.
        Szybko ubrałam zestaw od I J Crew, narzuciłam kurtkę i już w drodze związałam włosy w kitkę. W ekspresowym tempie dojechałam pod szpital, w którym rodziła moja przyjaciółka. Zaraz po wejściu powiedziano mi, w które miejsce mam się udać. Na korytarzu przywitała mnie już pani Montserrat z Milanem na rękach. Ucałowałam dziecko w czółko i uściskałam kobietę.
– I jak?
– Wszystko idzie dobrze, bez komplikacji. Powinna niedługo urodzić – uśmiechnęła się, bujając wnuka na kolanie.
– A Geri? Poszedł tam z nią?
– Tak. O ile mi wiadomo, jeszcze nie zemdlał – zachichotała blondynka.
– Babciu, kiedy będę miał już braciszka? – bawił się jej włosami.
– Za kilka godzin, jak nie szybciej – przytuliła go.
        Siedziałyśmy bezczynnie i czekałyśmy na jakąkolwiek informację. Nagle w oddali usłyszałyśmy płacz. Spojrzałyśmy na siebie i szybko się podniosłyśmy z krzesełek. Kilka minut później z sali wyszedł ubrany w odzież ochronną Katalończyk. Uśmiechnięty, niósł na rękach niewielkie zawiniątko.
– Mam drugiego syna. – cieszył się – Mamo, Nika, Milo, poznajcie najmłodszego członka naszej rodziny. Sasha Piqué Mebarak – wypowiedział dumnie.
– Jaki on słodki – wyszeptałam.
– Ty wyglądałeś tak samo, synku – pogłaskała go po policzku.
– Mogę wejść do Shaki? – zapytałam.
– Tak. W sumie to miałem cię o to poprosić.
        Założyłam to, co wręczyła mi pielęgniarka i dzielnie wkroczyłam do „pokoju” Kolumbijki. Leżała na łóżku. Widać było, że nieźle się namęczyła. Przyciągnęłam stołek do łóżka i na nim usiadłam. Złapałam blondynkę za dłoń. Od razu mocniej ją ścisnęła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– Jestem podwójną mamą.
– Dobra robota, siostro. – wybuchłyśmy śmiechem – Swoją drogą, muszę przyznać, że macie chyba z Gerem bardzo ściśle określone daty w swoim „kalendarzyku schadzek”.
– Czemu? – nie rozumiała.
– No wiesz, Milo urodził się 22 stycznia, a teraz Sasha 29 stycznia. Dokładnie tydzień różnicy – poruszyłam zabawnie brwiami.
– I cała nasza czwórka to wodniki. – dodała – No dobra, a kiedy to ja – wskazała palcem na siebie – zostanę ciocią?
– Ale czemu mnie o to pytasz? Zapytaj swojego szwagra – wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, o co mi chodzi… – jęknęła i spojrzała na mnie znacząco – Ty i Ney. – skrzywiłam się – Przecież wy ze sobą już tak na poważnie. – spuściłam wzrok – Ej, Nika? Co jest?
– Nic.
– No przecież widzę. Słuchaj, jesteśmy rodziną, tak? – przytaknęłam – No to dajesz. Nie powiem nic temu przerośniętemu dzieciakowi.
– Pokłóciliśmy się. Chciał, żebym pojechała z nim do Brazylii, jak będą mieć te kilka dni przerwy. – popatrzyłam błagalnie na kobietę – Shaki, przecież wiesz, że ja nie mogę teraz nigdzie wyjechać. Przecież ja niedługo kończę i…
– Ciii… – przytuliła mnie mocno – Będzie dobrze. On to na pewno zrozumie. Przemyśli i wróci z podkulonym ogonem. A potem chcę być ciocią! – zażądała, a ja się zaśmiałam. Ona to mnie zawsze rozbawić potrafiła. Taka przyjaciółka to skarb.
        Wróciłam na korytarz, gdzie zauważyłam śpiącego Milana. Odciążyłam jego babcię i przejęłam dwulatka. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego ojca.
– Ger, daj mi klucze od domu. Zabiorę małego i z nim zostanę – szeptałam, by nie obudzić chłopca.
– Jesteś wielka – dał mi buziaka w policzek i wręczył pożądany przedmiot. Narzucił mi na ramiona kurtkę i razem z dzieckiem opuściłam mury szpitala. BMW szybko dowiozło nas do Espluguets de Llobregat. Otworzyłam drzwi willi i natychmiast powędrowałam na piętro, gdzie utuliłam do snu malca. Przymknęłam drzwi i powróciłam na dół. Spotkało mnie tam niemałe zdziwienie. Przez duże okno w przedpokoju zauważyłam, stojącego na zewnątrz chłopaka. Pomachał mi na znak, bym otworzyła, więc tak też uczyniłam.
– Neymar? Co ty tu robisz?
– Gerard powiedział mi, że tu jesteś. – podszedł do mnie bardzo blisko – I znowu zostałaś ciocią? – lekko się uśmiechnął i wpatrywał się w moje oczy.
– Tak. – zaśmiałam się – Chłopcy dbają o to, żebym miała komu kupować prezenty.
– Berenika, posłuchaj… – podrapał się po głowie – Ja to wszystko przemyślałem i… Masz rację. Skoro mówisz, że nie możesz sobie pozwolić na przerwę na uczelni, to ok. Polecimy do Brazylii na wakacjach. Co ty na to?
– No, dobrze – odpowiedziałam nieśmiało.
– Nika?
– Tak? – popatrzyłam mu w oczy.
– Kocham cię. – wpił się zachłannie w moje usta – Mam coś dla ciebie – wyjął małe pudełeczko.
– Ale, Ney, z jakiej to okazji? – zmarszczyłam brwi.
– Bez okazji. Po prostu chciałbym, żebyś to miała.
        Otworzyłam pakunek, a w środku znalazłam piękny złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie przezroczystej bańki, w której znajdowała się maleńka, zawinięta w rulonik karteczka z błękitną nitką. Popatrzyłam na chłopaka, popukałam w kulkę i spojrzałam na niego prowokująco.
– A co tam jest? – uniosłam wysoko brew.
– A to jest na później. – wyszczerzył się – Jak będziesz grzeczna, to się kiedyś dowiesz – cmoknął mnie w usta.

***

        Po bardzo miłej nocy nastał wcale nie gorszy dzień. Obudził nas wskakujący na łóżko pierworodny Katalończyka i Kolumbijki. Ułożył się wygodnie między mną a Brazylijczykiem i uśmiechał się szeroko. Mężczyzna złapał go pod pachami i uniósł w górę. Chłopczyk mocno się zaśmiał, a potem słodko we mnie wtulił. Ucałowałam jego czółko i delikatnie poczochrałam włoski.
– Co jest, młody? – zachichotałam, widząc zachowanie malca. Podniósł główkę i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem – Coś się stało?
– No, bo ja tak sobie myślałem… Sasha się niepotrzebnie urodził.
– Czemu tak mówisz? Nie cieszysz się, że masz braciszka? – spytał Neymar.
– Nie – fuknął.
– Nie rozumiem. Przecież jeszcze wczoraj nie mogłeś się go doczekać. – pokiwał na potwierdzenie – No więc? Co się zmieniło?
– No bo teraz on jest najmłodszy i najmniejszy. I to jego wszyscy będą kochać, a o mnie już nie będą pamiętać – oczka mu się zaszkliły.
– Milo, – przytuliłam go mocno – nie mów tak. Nikt o tobie nie zapomni. To, że teraz w rodzinie jest jeszcze Sasha niczego nie zmienia. – tłumaczyłam – Nikt nie zacznie cię przez to mniej kochać.
– Jak to?
– No tak. – pogłaskał go po pleckach mój chłopak – Jak się kogoś kocha to już na całe życie, wiesz? Nie da się tak po prostu przestać kogoś kochać. A twoi rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie bardzo cię kochają.
– I wy też?
– I my też – odpowiedziałam.
– Na całe życie mówisz? – odezwał się do mężczyzny – Wujku, a ty ciocię też tak na całe życie kochasz?
– Tak. – wyszczerzył się w moją stronę – Na całe życie. Nigdy nie przestanę.
– Ciociu, a jak będziesz miała z wujkiem Neyem dzieci, to też mnie nie przestaniesz kochać?
– Nawet wtedy nie przestanę.
– A kiedy będziecie mieć te dzieci? Bo już byście mogli przecież – zaczął się bawić moim łańcuszkiem.
– No właśnie, ciociu – zaśmiał się brunet.
– Obiecuję, że jak tylko będę się spodziewała dziecka, to wy się dowiecie jako pierwsi – prychnęłam.
– I zabierzesz nas ze sobą do lekarza, żebyśmy mogli zobaczyć dzidziusia na komputerze? – dopytywał chłopiec.
– Oj, Milo. Jesteś taki sam jak twój tatuś, wiesz? – zachichotałam, ale on nadal się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi – Tak, zabiorę was. Obu. – podkreśliłam – A teraz proszę się podnosić, przebrać i zrobić cioci śniadanie.
– A ciocia co niby będzie robić? – uniósł brew do góry Brazylijczyk.
– Sprzątać, wujku, sprzątać.
        Po zejściu moich towarzyszy na dół, pościeliłam najpierw łóżko w „moim” pokoju, starłam tu kurze i zamiotłam. To samo zrobiłam też w pokoju Milanka. Wywietrzyłam również sypialnię Shaki i Gerarda. Kiedy schodziłam po schodach, ktoś zadzwonił do drzwi. Okazało się, że to Lionel wpadł ze swoją rodzinką w odwiedziny.
– No siemanko. – przywitał się – Chcieliśmy wam dotrzymać towarzystwa. A poza tym mamy wam coś do zakomunikowania.
– Nie, błagam, tylko mi nie mów, że gdzieś wyjeżdżacie i chcecie, żebym się na pewien czas wprowadziła do waszego domu. – jęknęłam – Ja przez was wszystkich żyję cały czas na walizkach.
– Nie, spokojnie. – zaśmiała się Roccuzzo – To coś zgoła innego. Nie trafiłaś. Lio? – popatrzyła na niego znacząco.
– No mów, bo nie wytrzymam – pospieszałam Argentyńczyka.
– No to ten… – podrapał się po głowie i uśmiechnął uroczo – Będziesz ciocią.
– Co?! – rzuciliśmy razem z Neymarem.
– Jestem w ciąży – Antonella pogłaskała się czule po brzuchu.
– Kochani, gratuluję – wyściskałam ich oboje, tak samo jak mój chłopak.
– Dbacie, żebyśmy mieli, kogo obdarowywać prezentami – zaśmiał się Brazylijczyk.
– No Ney, ty też musisz się postarać, bo coraz mniej w drużynie chłopaków z jednym dzieckiem albo bez żadnego.
– Ej, nie podpuszczaj go. – pogroziłam paluszkiem – Ja muszę najpierw skończyć studia.
– A my musimy zapewnić przyszłość klubowi. – zaśmiał się Argentyńczyk – La Masía się sama nie zapełni – mrugnął porozumiewawczo do kolegi z drużyny.




7 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział. Taki wręcz sielankowy (pomijając tą maleńką sprzeczke na początku). Shaki urodziła, a zaraz znów trzeba będzie do Anto na porodówkę lecieć. I ja się też pytam kiedy będą dzieci Bereniki i Neya? ;D
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny <3 niedawno rozdział wygrał Lio, a teraz udało się to Milanowi ;D Anto w ciąży! Barcelońska rodzina coraz bardziej się powiększa ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo :) Nic dodać nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie - teraz czas na dzieci Ney'a i Niki ;D rozdział świetny ;* czekam na szybką kontynuację ;) pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na krótki prolog oraz pierwszy rozdział mojego, nowego opowiadania! ;)
    http://jestesnaszymskarbem.blogspot.com/
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny! ^^
    Teraz już nie pozostało nic innego, jak Nika w ciąży ;3 Tylko jej brakuje malca ;D
    Takiej długości rozdział, się bardzoooo dobrze czyta ;*
    Czekam na kolejny ;*/Zuza

    OdpowiedzUsuń