poniedziałek, 19 października 2015

Dinovè

        Podpięłam lekko zakręcone włosy, założyłam cekinową mini od Marca Jacobsa, przejechałam po ustach szminką, założyłam szpilki i kiedy chwytałam torebkę akurat odezwał się dzwonek do drzwi. Z uśmiechem od ucha do ucha otworzyłam gościowi. Ledwie wszedł i od razu pochwycił mnie w swoje silne, męskie ramiona.
– Dzień dobry, kochanie – musnął moje usta.
– Dzień dobry, kochanie. To jak, powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy?
– Nie – w odpowiedzi pokazałam mu język i wyszłam z mieszkania, a Brazylijczyk powędrował za mną.
        Jadąc kolejnymi uliczkami zastanawiałam się nad celem naszej podróży. Byliśmy już na Passeig de Picasso, ale mi nadal nic w głowie nie świtało. No chyba, że chciał mnie zabrać do muzeum, co raczej nie było w stylu Júniora, ale kto go tam wie? Był nieobliczalny. Zachichotałam w duchu. W końcu zatrzymaliśmy się w pobliżu portu olimpijskiego. Moim oczom ukazał się ogromny pięciogwiazdkowy hotel „Arts”. Zamurowało mnie. Brunet otworzył mi drzwi od auta i podał dłoń, a ja jak zaczarowana dreptałam za nim. Windą wjechaliśmy na drugie piętro, a mi ponownie zaparło dech w piersiach. Widok był cudowny. Było już późno, toteż włączone oświetlenie robiło niesamowitą atmosferę. Usiedliśmy i zamówiliśmy danie.
– Na początek poprosimy Arola’s patatas bravas, potem burrata di bufala i squab – odezwał się mój chłopak.
– W porządku. W takim razie zaraz wracam.
– I jak, podoba ci się tutaj, kochanie? – zapytał, gładząc moją dłoń. Uśmiechnęłam się.
– Bardzo. – przyznałam i pochyliłam się lekko, aby móc złączyć nasze usta – Dziękuję, kochanie.
– Nie masz za co. Ja się bardzo cieszę, że tu ze mną jesteś. Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie.
        Wyznania te zostały przerwane przez kelnera, który przynosił nam kolejne dania. Jedliśmy rozmawiając przy tym o różnych błahostkach, opowiadając anegdotki. Czas mijał szybko. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy wybiła północ. Neymar odwiózł mnie do domu i odprowadził aż pod same drzwi. Zaprosiłam go do środka i poszłam nalać nam soku. To znaczy taki właśnie miałam zamiar, ale Brazylijczyk mocno mnie do siebie przyciągnął i zaczął całować moją szyję. Przymknęłam oczy i cichutko zamruczałam. Odwróciłam się twarzą do niego i zachłannie wpiłam w jego usta. Zaczęłam rozpinać guziczki jego koszuli aż w końcu opadła na ziemię. Jeździłam dłońmi po nagim torsie Júniora, a on w tym czasie pozbył się ze mnie sukienki. Pokręciłam z rozbawieniem głową.
– Marc Jacobs na podłodze. Większość kobiet by mnie za to zabiła – chichotałam.
– A tam, kupię ci nową – podniósł mnie, a ja oplotłam go nogami w pasie.
– Nie musisz – znowu zaczęliśmy się całować. Kilka chwil później byliśmy już w mojej sypialni. Jego ciepłe dłonie zataczały kółka na moim brzuchu, co wywoływało u mnie gęsią skórkę. Czułam się jak w ekstazie. Jakbym była na jakimś haju. Neymar działał na mnie jak narkotyk. Nie potrafiłam ani nie chciałam go odstawić. Przy nim czułam się najlepiej. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. Mogłam na niego liczyć i w stu procentach ufać. W tej chwili, kiedy obsypywał czułościami moją szyję i dekolt, nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Rozpraszał mnie do granic możliwości. Pragnęłam go każdą możliwą komórką ciała. Chciałam mieć go przy sobie cały czas. Do końca świata i jeden dzień dłużej. Był tym, czego potrzebowałam. Nie ważne, co by się stało. Ten średniego wzrostu Brazylijczyk był moim jedynym skutecznym lekiem na całe zło otaczającego mnie świata. A na dodatek nie był wydawany na receptę, co było kolejną zaletą. Początkowo próbowałam mu się oprzeć, ale szybko musiałam się poddać. Kiedy tylko spoglądałam w jego oczy, byłam stracona. Miał w tym czasie nade mną pełną kontrolę. Byłam zawsze silną dziewczyną, niezbyt łatwą do zdobycia, ale przy nim… Przy nim to chyba po prostu nie miało sensu. No pewnie, że nie miało. Bo to właśnie Juninho był moim sensem…

***

        Zastanawiałam się, jakim cudem dotarłam w to miejsce, w którym się właśnie znajdowałam? Chyba miałam w życiu po prostu cholerne szczęście. Chociaż nie zawsze. Niegdyś wszyscy mi mówili, że powinnam kogoś kochać, spotykać się z kimś. No więc tak właśnie robiłam. Jak to się skończyło? Wiele razy zostałam zraniona. Nie tylko przez potencjalnych wybranków mojego serca, ale też przez rodzinę czy przyjaciół. Byłam nawet na kilku randkach w ciemno. W końcu znudziłam się tą grą. Potrzebowałam kogoś, kto pokazałby mi, jak żyć. Jak tworzyć z kimś związek. Potrzebowałam kogoś, kto pokazałby mi jak to jest kochać. Bałam się, że to może nigdy nie nastąpić i już zawsze będę sama. Najbardziej bolały samotne walentynki, kiedy dokoła było tyle słodkich, romantycznych rzeczy i gestów. A ja? Wciąż byłam taka sama. Mój status się nie zmieniał. Ale pewnego dnia wpadłam na pewnego uśmiechniętego Brazylijczyka o cudownych oczach i rozbrajającym poczuciu humoru, który wywrócił moje życie do góry nogami. I zagościł w nim na dobre. Wszedł bez pytania do mojego serca i wygodnie się tam rozsiadł. I nic nie wskazywało na to, że miałby się stamtąd wynieść. A nasza miłość mogłaby okrążyć świat.

***

        Mój związek z brazylijskim piłkarzem rozkwitał i miał się świetnie. Nasi przyjaciele bardzo się ucieszyli z faktu, że zostaliśmy parą. Jak to stwierdzili – jeszcze jedna parka w naszej rozbudowanej, drużynowej rodzince.
        Święta i Sylwestra wspólnie postanowiliśmy spędzić w stolicy Katalonii, choć stało się to dopiero po dosyć ostrej wymianie zdań. Mieliśmy bowiem różne poglądy co do miejsca. Ostatecznie stanęło na barcelońskim domu napastnika. W Wigilię mieli przylecieć tutaj jego rodzice, siostra i synek. Z mojej strony obecność potwierdziła Cezaria, z którą nadal starałam się utrzymywać częsty kontakt. Z kolei Nowy Rok mieliśmy zamiar powitać w rezydencji Piqué i Mebarak, którzy organizowali sporą imprezkę. Zostało zaproszonych wielu gości – głównie piłkarzy z partnerkami. Najbardziej cieszyłam się z tego powodu, że trzydziestego przylatywał Cescy. Strasznie za nim tęskniłam, a niestety nie miałam zbyt wielu okazji, by odwiedzić go w Londynie. W zasadzie od dnia zaręczyn Gerarda i Shaki nie byłam u niego ani razu.
        Dwudziestego trzeciego grudnia pojechaliśmy z Juninho po prezent dla Daviego. Przeglądaliśmy różne zabawki i tym podobne. Po zakupach zaszliśmy do kawiarni. Siedziałam na krześle i bez celu mieszałam łyżeczką w kawie, zapatrzona przed siebie.
– Ej, Nika, – z letargu wyrwał mnie głos ukochanego – co jest? Jesteś jakaś nieobecna.
– Boję się – przyznałam nieśmiało.
– Czego? – zdziwił się.
– Że twoja rodzina mnie nie polubi, a syn nie zaakceptuje.
– Nika. Hej, Nika, popatrz na mnie. – złapał moją brodę i uniósł do góry – Nie masz się czym przejmować. To porządni, mili ludzie i na pewno przypadniesz im do gustu. Mojego tatę już kupiłaś, bo lubisz piłkę nożną i znasz się na sporcie. Mamę też, bo świetnie gotujesz. Rafę też, bo o mnie dbasz i masz tatuaż – wskazał na mój nadgarstek.
– A Davi? – spojrzałam na niego błagalnie.
– A Davi widział twoje zdjęcie i powiedział, że jesteś śliczna. – złapał mnie za dłoń – Potem mu powiedziałem, że potrafisz opowiadać świetne bajki na dobranoc, a przynajmniej tak twierdzą Thiago i Milan, a musisz wiedzieć, że on ich zdanie szanuje. – zaśmiał się – Będzie dobrze, kochanie. Najważniejsze jest, że my się kochamy. Nic innego się nie liczy.
– Kocham cię – cmoknęłam jego spierzchnięte usta.
– Ja ciebie bardziej, księżniczko – puścił mi oczko.




5 komentarzy:

  1. Cudo, cudeńko <3 Ney i Nika to taka mega słodka para, że aż rzygam tęczą noo, hahah :D Na pewno ją polubią <3 czekam na szybkiego nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to wiesz jak poprawic chumor na koniec dnia :) Cudo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak cudownie, słodko i uroczo. <3 Dziękuję Ci za ten rozdział, bo chociaż na chwilę mogłam oderwać się od nauki.
    <3

    OdpowiedzUsuń