Podpięłam lekko zakręcone włosy,
założyłam cekinową mini od Marca Jacobsa, przejechałam po ustach szminką,
założyłam szpilki i kiedy chwytałam torebkę akurat odezwał się dzwonek do
drzwi. Z uśmiechem od ucha do ucha otworzyłam gościowi. Ledwie wszedł i od razu
pochwycił mnie w swoje silne, męskie ramiona.
– Dzień
dobry, kochanie – musnął moje usta.
– Dzień
dobry, kochanie. To jak, powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy?
– Nie – w
odpowiedzi pokazałam mu język i wyszłam z mieszkania, a Brazylijczyk powędrował
za mną.
Jadąc kolejnymi uliczkami zastanawiałam
się nad celem naszej podróży. Byliśmy już na Passeig de Picasso, ale mi nadal
nic w głowie nie świtało. No chyba, że chciał mnie zabrać do muzeum, co raczej
nie było w stylu Júniora, ale kto go tam wie? Był nieobliczalny. Zachichotałam
w duchu. W końcu zatrzymaliśmy się w pobliżu portu olimpijskiego. Moim oczom
ukazał się ogromny pięciogwiazdkowy hotel „Arts”. Zamurowało mnie. Brunet
otworzył mi drzwi od auta i podał dłoń, a ja jak zaczarowana dreptałam za nim.
Windą wjechaliśmy na drugie piętro, a mi ponownie zaparło dech w piersiach.
Widok był cudowny. Było już późno, toteż włączone oświetlenie robiło
niesamowitą atmosferę. Usiedliśmy i zamówiliśmy danie.
– Na
początek poprosimy Arola’s patatas bravas, potem burrata di bufala i squab –
odezwał się mój chłopak.
– W
porządku. W takim razie zaraz wracam.
– I jak,
podoba ci się tutaj, kochanie? – zapytał, gładząc moją dłoń. Uśmiechnęłam się.
– Bardzo.
– przyznałam i pochyliłam się lekko, aby móc złączyć nasze usta – Dziękuję,
kochanie.
– Nie masz
za co. Ja się bardzo cieszę, że tu ze mną jesteś. Nie wiem, co bym zrobił bez
ciebie.
Wyznania te zostały przerwane przez
kelnera, który przynosił nam kolejne dania. Jedliśmy rozmawiając przy tym o
różnych błahostkach, opowiadając anegdotki. Czas mijał szybko. Nawet się nie
spostrzegłam, kiedy wybiła północ. Neymar odwiózł mnie do domu i odprowadził aż
pod same drzwi. Zaprosiłam go do środka i poszłam nalać nam soku. To znaczy
taki właśnie miałam zamiar, ale Brazylijczyk mocno mnie do siebie przyciągnął i
zaczął całować moją szyję. Przymknęłam oczy i cichutko zamruczałam. Odwróciłam
się twarzą do niego i zachłannie wpiłam w jego usta. Zaczęłam rozpinać guziczki
jego koszuli aż w końcu opadła na ziemię. Jeździłam dłońmi po nagim torsie Júniora,
a on w tym czasie pozbył się ze mnie sukienki. Pokręciłam z rozbawieniem głową.
– Marc
Jacobs na podłodze. Większość kobiet by mnie za to zabiła – chichotałam.
– A tam,
kupię ci nową – podniósł mnie, a ja oplotłam go nogami w pasie.
– Nie
musisz – znowu zaczęliśmy się całować. Kilka chwil później byliśmy już w mojej
sypialni. Jego ciepłe dłonie zataczały kółka na moim brzuchu, co wywoływało u
mnie gęsią skórkę. Czułam się jak w ekstazie. Jakbym była na jakimś haju.
Neymar działał na mnie jak narkotyk. Nie potrafiłam ani nie chciałam go
odstawić. Przy nim czułam się najlepiej. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa i
szczęścia. Mogłam na niego liczyć i w stu procentach ufać. W tej chwili, kiedy
obsypywał czułościami moją szyję i dekolt, nie byłam w stanie racjonalnie
myśleć. Rozpraszał mnie do granic możliwości. Pragnęłam go każdą możliwą
komórką ciała. Chciałam mieć go przy sobie cały czas. Do końca świata i jeden
dzień dłużej. Był tym, czego potrzebowałam. Nie ważne, co by się stało. Ten
średniego wzrostu Brazylijczyk był moim jedynym skutecznym lekiem na całe zło
otaczającego mnie świata. A na dodatek nie był wydawany na receptę, co było kolejną
zaletą. Początkowo próbowałam mu się oprzeć, ale szybko musiałam się poddać.
Kiedy tylko spoglądałam w jego oczy, byłam stracona. Miał w tym czasie nade mną
pełną kontrolę. Byłam zawsze silną dziewczyną, niezbyt łatwą do zdobycia, ale
przy nim… Przy nim to chyba po prostu nie miało sensu. No pewnie, że nie miało.
Bo to właśnie Juninho był moim sensem…
***
Zastanawiałam się, jakim cudem dotarłam
w to miejsce, w którym się właśnie znajdowałam? Chyba miałam w życiu po prostu
cholerne szczęście. Chociaż nie zawsze. Niegdyś wszyscy mi mówili, że powinnam
kogoś kochać, spotykać się z kimś. No więc tak właśnie robiłam. Jak to się
skończyło? Wiele razy zostałam zraniona. Nie tylko przez potencjalnych
wybranków mojego serca, ale też przez rodzinę czy przyjaciół. Byłam nawet na
kilku randkach w ciemno. W końcu znudziłam się tą grą. Potrzebowałam kogoś, kto
pokazałby mi, jak żyć. Jak tworzyć z kimś związek. Potrzebowałam kogoś, kto
pokazałby mi jak to jest kochać. Bałam się, że to może nigdy nie nastąpić i już
zawsze będę sama. Najbardziej bolały samotne walentynki, kiedy dokoła było tyle
słodkich, romantycznych rzeczy i gestów. A ja? Wciąż byłam taka sama. Mój
status się nie zmieniał. Ale pewnego dnia wpadłam na pewnego uśmiechniętego
Brazylijczyka o cudownych oczach i rozbrajającym poczuciu humoru, który
wywrócił moje życie do góry nogami. I zagościł w nim na dobre. Wszedł bez
pytania do mojego serca i wygodnie się tam rozsiadł. I nic nie wskazywało na
to, że miałby się stamtąd wynieść. A nasza miłość mogłaby okrążyć świat.
***
Mój związek z brazylijskim piłkarzem
rozkwitał i miał się świetnie. Nasi przyjaciele bardzo się ucieszyli z faktu,
że zostaliśmy parą. Jak to stwierdzili – jeszcze jedna parka w naszej
rozbudowanej, drużynowej rodzince.
Święta i Sylwestra wspólnie
postanowiliśmy spędzić w stolicy Katalonii, choć stało się to dopiero po dosyć
ostrej wymianie zdań. Mieliśmy bowiem różne poglądy co do miejsca. Ostatecznie
stanęło na barcelońskim domu napastnika. W Wigilię mieli przylecieć tutaj jego
rodzice, siostra i synek. Z mojej strony obecność potwierdziła Cezaria, z którą
nadal starałam się utrzymywać częsty kontakt. Z kolei Nowy Rok mieliśmy zamiar
powitać w rezydencji Piqué i Mebarak, którzy organizowali sporą imprezkę.
Zostało zaproszonych wielu gości – głównie piłkarzy z partnerkami. Najbardziej
cieszyłam się z tego powodu, że trzydziestego przylatywał Cescy. Strasznie za
nim tęskniłam, a niestety nie miałam zbyt wielu okazji, by odwiedzić go w
Londynie. W zasadzie od dnia zaręczyn Gerarda i Shaki nie byłam u niego ani
razu.
Dwudziestego trzeciego grudnia
pojechaliśmy z Juninho po prezent dla Daviego. Przeglądaliśmy różne zabawki i
tym podobne. Po zakupach zaszliśmy do kawiarni. Siedziałam na krześle i bez
celu mieszałam łyżeczką w kawie, zapatrzona przed siebie.
– Ej,
Nika, – z letargu wyrwał mnie głos ukochanego – co jest? Jesteś jakaś
nieobecna.
– Boję się
– przyznałam nieśmiało.
– Czego? –
zdziwił się.
– Że twoja
rodzina mnie nie polubi, a syn nie zaakceptuje.
– Nika.
Hej, Nika, popatrz na mnie. – złapał moją brodę i uniósł do góry – Nie masz się
czym przejmować. To porządni, mili ludzie i na pewno przypadniesz im do gustu.
Mojego tatę już kupiłaś, bo lubisz piłkę nożną i znasz się na sporcie. Mamę
też, bo świetnie gotujesz. Rafę też, bo o mnie dbasz i masz tatuaż – wskazał na
mój nadgarstek.
– A Davi?
– spojrzałam na niego błagalnie.
– A Davi
widział twoje zdjęcie i powiedział, że jesteś śliczna. – złapał mnie za dłoń –
Potem mu powiedziałem, że potrafisz opowiadać świetne bajki na dobranoc, a
przynajmniej tak twierdzą Thiago i Milan, a musisz wiedzieć, że on ich zdanie
szanuje. – zaśmiał się – Będzie dobrze, kochanie. Najważniejsze jest, że my się
kochamy. Nic innego się nie liczy.
– Kocham
cię – cmoknęłam jego spierzchnięte usta.
– Ja
ciebie bardziej, księżniczko – puścił mi oczko.
Cudo, cudeńko <3 Ney i Nika to taka mega słodka para, że aż rzygam tęczą noo, hahah :D Na pewno ją polubią <3 czekam na szybkiego nexta <3
OdpowiedzUsuńTy to wiesz jak poprawic chumor na koniec dnia :) Cudo :)
OdpowiedzUsuńJak cudownie, słodko i uroczo. <3 Dziękuję Ci za ten rozdział, bo chociaż na chwilę mogłam oderwać się od nauki.
OdpowiedzUsuń<3
Boskie :)
OdpowiedzUsuńPiękny! <3 /Zuza
OdpowiedzUsuń